piątek, 15 marca 2019

nieMOTO - Droga do pracy bez moto

Dwa stopnie na plusie i deszcz. Uznałem, że jazda na moto do pracy w takich warunkach nie jest najlepszym pomysłem na powrót po chorobie. Pociąg zatem i od razu chciałem być dobrym harcerzem i sprawdziłem rozkład. Przesunęli zaledwie o dwie minuty, więc pełen lus. Dodatkowo okazało się, że usunęli już transport zastępczy autobusami, wspaniale.
Wyszedłem za wczasu. Wszystko pod kontrolą.
Była 6:45, padał deszcz.

Dobijam na dworzec, pusto i już wiem. Upewniłem się chwile później, jak przeczytałem na rozkładzie, że jest podstawiony autobus. No bo pochuj ludzi o tym informować na rozkładzie w necie, jak można im dać znać na stacji. Żadna różnica, a już na pewno nie to, że autobus odjeżdża z innego miejsca, tak kurde oddalonego o kilometr.

Na miejsce odjazdu dotarłem na czas i nawet znajomego spotkałem, który powiedział, że to tylko na dojazd do Zabierzowa, ale to już było za późno. Mój wkurwonometr był przy czerwonej kresce i na myśl o mdłościach w autobusie mnie nosiło. Pojebałem ten zasrany autobus i wróciłem do domu. Żona miala na kilka dni służbówkę, a mi w głowie zaświtał plan żyleta. Otóż pojadę paskiem na osiedle Widok i tam wbije do tramwajki na pętli. Mieszkałem tam przecież kiedyś, wiedziałem co i jak. Co umyśliłem, to zrobiłem.

Tak kurwa! Wiem, że połowa Krakowa jest od tej strony rozjebana całkowicie i już od Września 2018 nic tam nie jeździ. Dobrze to kurwa wiem!
Znaczy już wiem. Nie uprzedzajmy.

Nawet nie było dużych korków i do rogatek dojechałem na spokojnie, tylko zaparkować musiałem gdzieś wpizdu, bo inaczej nie dało. Czekał mnie spacerek na pętle, ale przecież zaliczyłem już dziś dwa spacerki w deszczu, dom-stacja, stacja-dom i nie ruszało mnie to. Wcisnąłem słuchawki na łeb, na to wszystko kaptur i dziarsko ruszyłem przed siebie.

To właśnie chwile później odkryłem, że Kraków w budowie i tramwajów nie będzie. Tak bardzo chciałem uniknąć tego cholernego autobusu i mdłości, ale chyba było mi pisane, w sensie wyrok zapadł już tam, na peronie. Rozpatrywałem nawet, czy by może czasem nie wrócić do auta i coś zrobić sprytnego, ale w tej chwili już nic nie przychodziło mi do głowy, a spóźniony już byłem konkretnie. Znaczy szef by pewnie zrozumiał i nie śmiał się ze mnie jakoś długo, ale to już teraz była kwestia honoru. Dobiegłem do jakiegoś autobusu, wbiłem do środka i przygotowałem się na najgorsze.

A tak, jeszcze bilet. Szcześliwie można płacić kartą, nabyłem 20 minutowy, acz coś mi mówiło, że czeka mnie dłuższa jazda. Podszedłem do kasownika i kurde patrzę, a ten zaklejony taśmą. Głupie żarty! Odwracam się i chce iść do drugiego kasownika, ale widzę, że też zaklejony. Kichuj. Czytam.
KOMUNIKACJA BEZPŁATNA.
Mogli kurwa zakleić biletomat.

Jedziemy, jest źle, jest tłoczno, a ten autobus przepycha się jakimiś okrutnymi zadupiami, normlanie momentami nie wiedziałem gdzie jesteśmy. Nie umiem określić ile się tak turlaliśmy, no chyba z 12 godzin, a z pół godziny to już na pewno.

Wypchnęło mnie z autobusu pod Bagatelą, tu zauważyłem w końcu tramwaje, ale przeszedł mnie dreszcz na myśl o kolejnej wtopie. Uznałem, że czwarty spacer w deszczu mi dobrze zrobi.

Przebiłem przez rynek bez kłopotu i na Mikołajskiej było lepiej, bo akurat banda dzieciurów szturmowała drzwi do świata klocków Lego. Stężenie prawdziwego szczęścia na metr kwadratowy było tak ogromne, że trochę mi podładowało baterię.
Do fabryki dotarłem blisko 9.

I w zasadzie nie prułbym się o to wszystko, ale ja tam jeszcze muszę wrócić po samochód i to jest przecież piątek. Zastanawiam się czy nie lepiej by było jechać pociągiem do domu, wziąć służbówkę żony i wrócić z nią po auto, ale chyba jednak tego nie przepuszczę.
Zresztą, widziałem kiedyś jeden film i ja już wiem jak będzie wyglądał mój dzisiejszy powrót.
Oglądajcie dzisiejsze wieczorne wiadomości, może coś o tym powrocie będzie.