Kraków, Dworzec Główny, 17.00, mykam na pociąg do domu. W plecaku kniga na drogę i precel dla J. Humor dopisuje.
Idę równolegle do torów, od strony starego dworca. Tam jest takie zadaszone przejście z dwoma budami, gdzie handlują książkami. Zimno tam, niby deszcz na łeb nie pada, ale i tak wszędzie mokro, bo ludzie na butach niosą.
Pod jedną z zamkniętych książkowych bud siedzi ziom. Wprost na mokrej ziemi. Oparty o budę plecami, między nogami plecak. Zbliżałem się i z zaciekawieniem rejestrowałem obrazek.
Ziom na oko 23-25 lat. Szczupły, wysportowany, dobrze ubrany, plecak też wyższa półka. Siedzi na tej ziemi, tępo patrzy na wprost, szczęka zaciśnięta. Do plecaka przyczepiona kartka z napisem:
'zgubiłem portfel, nie mam na bilet'.
W pierwszej kolejności uznałem to za dworcowy klasyk, ale jego ubiór i mina jakoś mi nie pasowały do schematu. Zatrzymałem się i spytałem:
- ej stary, ile ci brakuje do tego biletu?
Typa wyrwało z odrętwienia. Podniósł głowę, patrzył chwilę i powiedział:
- jesteś pierwszą osobą, która się zatrzymała.
Głos mu się załamał już chyba na pierwszym słowie. Typ się rozsypał. Teraz rwane słowa zaczęły z niego wylatywać jedno za drugim, że jest z Gdyni, że nie ma pieniędzy, że nie ma dokumentów, że nawet na mandat nie pojedzie.
Miałem dychę przy sobie to mu ją dałem. Powiedział, że idzie za to jedzenie kupić. W sumie nawet nie spytałem jak długo już tak siedzi. Otworzyłem plecak i oddałem mu tego nieszczęsnego precla, co dla J miałem. Od tego momentu już nawet nie mówił.
Nie wiem czy zrobiło mi się smutno, czy głupio. Chciałem się jeszcze dopytać o szczegóły, coś na spokojnie doradzić, ale rozmowy już nie było. Życzyłem mu powodzenia w powrocie do domu, po czym poszedłem na swój pociąg.
Myślałem o tym długo. Rozmawiałem o tym z bratem i z J. Nie potrafię do końca ogarnąć sytuacji. Pierwsza myśl to oczywiście, że padłem ofiarą wkrętu, ale w tej jego rozsypce było za dużo prawdy. Z drugiej strony przecież nic nie może stanąć pomiędzy człowiekiem, a powrotem do domu. Choćby wpakować się do pociągu na chama, zatrzasnąć się w kiblu i niech wyciągają. Z drugiej strony nie wiem przez co przeszedł, nie wiem jak długo tam był, nie wiem o innych sytuacjach, które mogły mieć niedawno miejsce w jego życiu. Faktem jest, że był w proszku.
Mam jedną teorię. Zakładam, że gość zaliczył serię kopów w dupę. Co mogło pójść źle to poszło, a zgubiony/skradziony portfel z kasą i dokumentami dostał od życia w gratisie. Potem przez parę dobrych godzin siedział głodny i kompletnie nie umiał poradzić sobie z zaistniałą sytuacją, dodatkowo zderzając się z ludzką obojętnością pierwszy prawdziwy raz w życiu. Zamiast działać to zamkną się w sobie, zacisną zęby i był gotowy przyjmować kopy w dupę do końca świata. Nic nie mogło go złamać, bo stał na barykadzie. Nic, poza nieoczekiwaną życzliwością. Nagle z szarego tłumu obojętności ktoś się wychylił. Nie był na to gotowy, posypał się jak domek z kart.
Mam nadzieję, że do domu dotarł.
Idę równolegle do torów, od strony starego dworca. Tam jest takie zadaszone przejście z dwoma budami, gdzie handlują książkami. Zimno tam, niby deszcz na łeb nie pada, ale i tak wszędzie mokro, bo ludzie na butach niosą.
Pod jedną z zamkniętych książkowych bud siedzi ziom. Wprost na mokrej ziemi. Oparty o budę plecami, między nogami plecak. Zbliżałem się i z zaciekawieniem rejestrowałem obrazek.
Ziom na oko 23-25 lat. Szczupły, wysportowany, dobrze ubrany, plecak też wyższa półka. Siedzi na tej ziemi, tępo patrzy na wprost, szczęka zaciśnięta. Do plecaka przyczepiona kartka z napisem:
'zgubiłem portfel, nie mam na bilet'.
W pierwszej kolejności uznałem to za dworcowy klasyk, ale jego ubiór i mina jakoś mi nie pasowały do schematu. Zatrzymałem się i spytałem:
- ej stary, ile ci brakuje do tego biletu?
Typa wyrwało z odrętwienia. Podniósł głowę, patrzył chwilę i powiedział:
- jesteś pierwszą osobą, która się zatrzymała.
Głos mu się załamał już chyba na pierwszym słowie. Typ się rozsypał. Teraz rwane słowa zaczęły z niego wylatywać jedno za drugim, że jest z Gdyni, że nie ma pieniędzy, że nie ma dokumentów, że nawet na mandat nie pojedzie.
Miałem dychę przy sobie to mu ją dałem. Powiedział, że idzie za to jedzenie kupić. W sumie nawet nie spytałem jak długo już tak siedzi. Otworzyłem plecak i oddałem mu tego nieszczęsnego precla, co dla J miałem. Od tego momentu już nawet nie mówił.
Nie wiem czy zrobiło mi się smutno, czy głupio. Chciałem się jeszcze dopytać o szczegóły, coś na spokojnie doradzić, ale rozmowy już nie było. Życzyłem mu powodzenia w powrocie do domu, po czym poszedłem na swój pociąg.
Myślałem o tym długo. Rozmawiałem o tym z bratem i z J. Nie potrafię do końca ogarnąć sytuacji. Pierwsza myśl to oczywiście, że padłem ofiarą wkrętu, ale w tej jego rozsypce było za dużo prawdy. Z drugiej strony przecież nic nie może stanąć pomiędzy człowiekiem, a powrotem do domu. Choćby wpakować się do pociągu na chama, zatrzasnąć się w kiblu i niech wyciągają. Z drugiej strony nie wiem przez co przeszedł, nie wiem jak długo tam był, nie wiem o innych sytuacjach, które mogły mieć niedawno miejsce w jego życiu. Faktem jest, że był w proszku.
Mam jedną teorię. Zakładam, że gość zaliczył serię kopów w dupę. Co mogło pójść źle to poszło, a zgubiony/skradziony portfel z kasą i dokumentami dostał od życia w gratisie. Potem przez parę dobrych godzin siedział głodny i kompletnie nie umiał poradzić sobie z zaistniałą sytuacją, dodatkowo zderzając się z ludzką obojętnością pierwszy prawdziwy raz w życiu. Zamiast działać to zamkną się w sobie, zacisną zęby i był gotowy przyjmować kopy w dupę do końca świata. Nic nie mogło go złamać, bo stał na barykadzie. Nic, poza nieoczekiwaną życzliwością. Nagle z szarego tłumu obojętności ktoś się wychylił. Nie był na to gotowy, posypał się jak domek z kart.
Mam nadzieję, że do domu dotarł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz