Coś za coś.
Nie mam problemów ze wstawaniem rano. Nie pijam kawy, budzik dzwoni raz, wstaje z wyra bez szemrania i robię swoją robotę. Nie mam problemów z zasypianiem, nie budzę się zmęczony.
Ale
Lubie iść spać wcześnie. Obejrzenie filmu, który zaczyna się po 19 często kończy się odcinką. Muszę się naprawdę dobrze bawić na imprezie, żeby nie strzelić gwoździa. Sypiam w teatrach, w kinach, na weselach, wszędzie.
Dodatkowo muszę odespać swoje. Mój organizm naprawdę świetnie wypoczywa podczas snu, pod warunkiem, że nie jest przerwany. Nie musi być długi, ale musi być pełny cykl. Coś jak telefon, który szybko ładuje baterie, ale nie można go używać w trakcie, bo się lubi wtedy spierdolić. Dla przykładu kiedyś po małości obudziła mnie impreza rodziców. Opowieść rodzinna mówi, że wszedłem do salonu pełnego gości, grzecznie się ukłoniłem, wysikałem się do palmy, ponownie się ukłoniłem i poszedłem spać. Wznosiłem też kiedyś toast zimnym ogniem. Powstrzymali przed wypiciem.
W każdym razie zmierzam do tego, że wyrwany ze snu jestem kompletnie oderwany od rzeczywistości.
Córuś moja najukochańsza wyssała tą wiedzę z mlekiem matki. Nie pytajcie jak przedtem mama tą wiedzę wyssała od taty. W każdym razie młoda przesypia całą noc od narodzin. Oczywiście J na początku budziła do cyca, ale obecnie młoda sama sobie reguluje. Czasem jak coś lekko w ciągu dnia zaburzy to potrafi się obudzić, ale nasłuch radiowy J jest doskonały, więc najczęściej nawet nie dowiaduję się o tym, że w nocy była akcja. Młoda jest przechwytywana przy pierwszych oznakach budzenia, szybki cyc, bujanka i znów kima.
Młoda śpi z nami w pokoju od początku, ma już prawie 5 miechów, a ja na palcach ręki policzę zarwane nocki. No czyż nie cud?
No więc wczoraj cudu nie było.
Młoda dymiła całą niedziele. Wkurw był i nic nie pomagało. Był wkurw, bo była zmęczona, a była zmęczona, bo wkurw męczy. Zapętliła się i padła dopiero koło 20. Chwilę później padła obok J.
Pierwszy alarm o 22:30. Ten jeszcze był spoko, bo w sumie nie zdążyłem dobrze zejść.
Drugi alarm dokładnie 1:50. Młoda śpiewa. J chyba nie żyje. Ani drgnie. Sprawdziłem puls, dycha jeszcze.
Z wyra nie tyle wstałem co spadłem. Na zombiaka doszedłem do kojca. Młoda w poprzek leży i się drze. Wziąłem na ręce. Zacząłem usypiać. Chodziłem jak pokręcony, czekając, aż mi młoda w rękach lekko zwiotczeje, ale coś nie wychodziło. Po całej wieczności (4min wedle zegarka) musiałem młodą odłożyć, bo sam zacząłem odpływać na stojąco i bałem się wywrotki.
Wspominałem, że usypianie tylko na podpięciu do cyca, lub na chodzie? Na rękach na siedząco, lub stojąco-nieruchomo się nie liczy.
Odłożyłem młodą do kojca, potem odłożyłem siebie do wyra. Młoda z iście demoniczną precyzją odczekała, aż lekko odpłynę i znów zaczęła śpiewać. Jest 2:04.
Drugie podejście. Ta sama bajka. Łaziłem, lekko kołysałem , cichutko mruczałem, aż sam prawie na stojąco nie zasnąłem. Znów odłożyłem. Młoda ani trochę nie spała. Zadziornie się do mnie z wyra uśmiechała.
Zwaliłem się do wyra, licząc, że se sama ot tak zaśnie. Czemu nie?
Na zegarku jest 2:17, kiedy do gry włącza się Miluś. Usłyszał zza drzwi, że w sypialni ruch. Podszedł pod drzwi i zaczął drzeć mordę. Młoda się włączyła też. Dawali tak głośno, że aż J wróciła z martwych.
Potem poszło szybko. Milusiowi dałem brakującą porcje czułości, J podpięła młodą do cyca i byliśmy na najlepszej drodze do rozwiązania kryzysu.
Dupa. Milu wrócił po 20 minutach, Młoda po karmieniu tylko nabrała sił do dalszego śpiewu. Następne półtorej godziny to festiwal Milu i Młodej. J próbowała uśpić Młodą, ja próbowałem wypatroszyć Milusia. Oboje ponieśliśmy klęskę.
Ostatnie spojrzenie na zegarek pamiętam dokładnie z 3:33, bo się do niego uśmiechałem. Do zegarka znaczy. Następne pamiętam jak J mówi, że już czwarta, więc Młodą położymy do łóżka. Poranki śpi z nami, nocki w swoim. Taki obecnie jest deal.
Budzik dzwoni. Jest punkt szósta, Młoda śpi przyklejona do mojego łokcia. Nie wiem co się dzieje.
Wstałem, poszedłem nakarmić i wysikać dziwki (tak czule mówię do moich kochanych pieseczków). Następnie wysprzątałem w kuwecie. Sporo szczyny było, więc potrzebne było dosypanie świeżego żwirku. Wziąłem więc worek z psią karmą i dosypałem w ramach uzupełnienia żwirku.
W sumie całkiem szybko zanotowałem swój błąd i nawet uratowałem praktycznie całą karmę.
Potem zrobiłem śniadanie dla J, ogarnąłem siebie i byłem gotowy do wyjścia. Czas miałem niezły, więc postanowiłem nadrobić w zbiorach psich kup. Efekt był taki, że wypadło mi wiaderko i te rozmiękłe od deszczu gówienka mi wyjebało pod nogi. Chciałbym powiedzieć, że gama zapachów mnie ruszyła, ale od kiedy zaczęliśmy Młodej wdrażać inne pokarmy to nic nie jest w stanie przebić jej zrzutu. Nawet nie zmarszczyłem nosa.
Na pociąg doszedłem bez szwanku, nawet po drodze chleb zamówiłem.
Siedzę w pracy, ale szczerze to nie do końca wiem co się dookoła mnie dzieje. Siedzę jak popierdolony i czekam na konferencje z Niemcami, którą będę miał niechybną przyjemność prowadzić.
Ciekawe czy to był tylko taki wyjątek, czy też może nadchodzi rewolucja? Nie wiem. Po przyjściu do pracy zarzuciłem sobie z radością Daft Punk. Nawet poniżej wrzucam mój ulubiony refren.
Jest dobrze.
She's up all night 'til the sun
I'm up all night to get some
She's up all night for good fun
I'm up all night to get lucky
We're up all night 'til the sun
We're up all night to get some
We're up all night for good fun
We're up all night to get lucky (x5)
Nie mam problemów ze wstawaniem rano. Nie pijam kawy, budzik dzwoni raz, wstaje z wyra bez szemrania i robię swoją robotę. Nie mam problemów z zasypianiem, nie budzę się zmęczony.
Ale
Lubie iść spać wcześnie. Obejrzenie filmu, który zaczyna się po 19 często kończy się odcinką. Muszę się naprawdę dobrze bawić na imprezie, żeby nie strzelić gwoździa. Sypiam w teatrach, w kinach, na weselach, wszędzie.
Dodatkowo muszę odespać swoje. Mój organizm naprawdę świetnie wypoczywa podczas snu, pod warunkiem, że nie jest przerwany. Nie musi być długi, ale musi być pełny cykl. Coś jak telefon, który szybko ładuje baterie, ale nie można go używać w trakcie, bo się lubi wtedy spierdolić. Dla przykładu kiedyś po małości obudziła mnie impreza rodziców. Opowieść rodzinna mówi, że wszedłem do salonu pełnego gości, grzecznie się ukłoniłem, wysikałem się do palmy, ponownie się ukłoniłem i poszedłem spać. Wznosiłem też kiedyś toast zimnym ogniem. Powstrzymali przed wypiciem.
W każdym razie zmierzam do tego, że wyrwany ze snu jestem kompletnie oderwany od rzeczywistości.
Córuś moja najukochańsza wyssała tą wiedzę z mlekiem matki. Nie pytajcie jak przedtem mama tą wiedzę wyssała od taty. W każdym razie młoda przesypia całą noc od narodzin. Oczywiście J na początku budziła do cyca, ale obecnie młoda sama sobie reguluje. Czasem jak coś lekko w ciągu dnia zaburzy to potrafi się obudzić, ale nasłuch radiowy J jest doskonały, więc najczęściej nawet nie dowiaduję się o tym, że w nocy była akcja. Młoda jest przechwytywana przy pierwszych oznakach budzenia, szybki cyc, bujanka i znów kima.
Młoda śpi z nami w pokoju od początku, ma już prawie 5 miechów, a ja na palcach ręki policzę zarwane nocki. No czyż nie cud?
No więc wczoraj cudu nie było.
Młoda dymiła całą niedziele. Wkurw był i nic nie pomagało. Był wkurw, bo była zmęczona, a była zmęczona, bo wkurw męczy. Zapętliła się i padła dopiero koło 20. Chwilę później padła obok J.
Pierwszy alarm o 22:30. Ten jeszcze był spoko, bo w sumie nie zdążyłem dobrze zejść.
Drugi alarm dokładnie 1:50. Młoda śpiewa. J chyba nie żyje. Ani drgnie. Sprawdziłem puls, dycha jeszcze.
Z wyra nie tyle wstałem co spadłem. Na zombiaka doszedłem do kojca. Młoda w poprzek leży i się drze. Wziąłem na ręce. Zacząłem usypiać. Chodziłem jak pokręcony, czekając, aż mi młoda w rękach lekko zwiotczeje, ale coś nie wychodziło. Po całej wieczności (4min wedle zegarka) musiałem młodą odłożyć, bo sam zacząłem odpływać na stojąco i bałem się wywrotki.
Wspominałem, że usypianie tylko na podpięciu do cyca, lub na chodzie? Na rękach na siedząco, lub stojąco-nieruchomo się nie liczy.
Odłożyłem młodą do kojca, potem odłożyłem siebie do wyra. Młoda z iście demoniczną precyzją odczekała, aż lekko odpłynę i znów zaczęła śpiewać. Jest 2:04.
Drugie podejście. Ta sama bajka. Łaziłem, lekko kołysałem , cichutko mruczałem, aż sam prawie na stojąco nie zasnąłem. Znów odłożyłem. Młoda ani trochę nie spała. Zadziornie się do mnie z wyra uśmiechała.
Zwaliłem się do wyra, licząc, że se sama ot tak zaśnie. Czemu nie?
Na zegarku jest 2:17, kiedy do gry włącza się Miluś. Usłyszał zza drzwi, że w sypialni ruch. Podszedł pod drzwi i zaczął drzeć mordę. Młoda się włączyła też. Dawali tak głośno, że aż J wróciła z martwych.
Potem poszło szybko. Milusiowi dałem brakującą porcje czułości, J podpięła młodą do cyca i byliśmy na najlepszej drodze do rozwiązania kryzysu.
Dupa. Milu wrócił po 20 minutach, Młoda po karmieniu tylko nabrała sił do dalszego śpiewu. Następne półtorej godziny to festiwal Milu i Młodej. J próbowała uśpić Młodą, ja próbowałem wypatroszyć Milusia. Oboje ponieśliśmy klęskę.
Ostatnie spojrzenie na zegarek pamiętam dokładnie z 3:33, bo się do niego uśmiechałem. Do zegarka znaczy. Następne pamiętam jak J mówi, że już czwarta, więc Młodą położymy do łóżka. Poranki śpi z nami, nocki w swoim. Taki obecnie jest deal.
Budzik dzwoni. Jest punkt szósta, Młoda śpi przyklejona do mojego łokcia. Nie wiem co się dzieje.
Wstałem, poszedłem nakarmić i wysikać dziwki (tak czule mówię do moich kochanych pieseczków). Następnie wysprzątałem w kuwecie. Sporo szczyny było, więc potrzebne było dosypanie świeżego żwirku. Wziąłem więc worek z psią karmą i dosypałem w ramach uzupełnienia żwirku.
W sumie całkiem szybko zanotowałem swój błąd i nawet uratowałem praktycznie całą karmę.
Potem zrobiłem śniadanie dla J, ogarnąłem siebie i byłem gotowy do wyjścia. Czas miałem niezły, więc postanowiłem nadrobić w zbiorach psich kup. Efekt był taki, że wypadło mi wiaderko i te rozmiękłe od deszczu gówienka mi wyjebało pod nogi. Chciałbym powiedzieć, że gama zapachów mnie ruszyła, ale od kiedy zaczęliśmy Młodej wdrażać inne pokarmy to nic nie jest w stanie przebić jej zrzutu. Nawet nie zmarszczyłem nosa.
Na pociąg doszedłem bez szwanku, nawet po drodze chleb zamówiłem.
Siedzę w pracy, ale szczerze to nie do końca wiem co się dookoła mnie dzieje. Siedzę jak popierdolony i czekam na konferencje z Niemcami, którą będę miał niechybną przyjemność prowadzić.
Ciekawe czy to był tylko taki wyjątek, czy też może nadchodzi rewolucja? Nie wiem. Po przyjściu do pracy zarzuciłem sobie z radością Daft Punk. Nawet poniżej wrzucam mój ulubiony refren.
Jest dobrze.
She's up all night 'til the sun
I'm up all night to get some
She's up all night for good fun
I'm up all night to get lucky
We're up all night 'til the sun
We're up all night to get some
We're up all night for good fun
We're up all night to get lucky (x5)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz