Firmowa imprezka zbliżała się wielkimi krokami. Tym razem oryginalnie postanowiliśmy, że na imprezie się najebiemy.
Wyczekiwany dzień nastąpił. Przetrwaliśmy w robocie i równo z dzwonkiem wyskoczyliśmy na browca do knajpy obok. Przed browarem jeszcze zaliczyłem tłuściutkiego kebaba (chlanie na głodnego jest słabe), po czym zacząłem się nawadniać browarami. Radziłem Czarkowi, żeby zjadł coś tłustego, ale on wiedział lepiej. No kurwa wiedział.
Po zrobieniu dwóch browców w miłym towarzystwie udaliśmy się na imprezę, która miała odbyć się w wynajętym klubie. Zapowiadało się interesująco.
Impreza była w stylu lat 20stych. Masa ludzi się poprzebierała, klimacik wytworzył się fajny. Sam klub na pełnym wypasie. Szwedzki stół z wyszukanym żarciem, na piętrze kasyno (opcja grania na hajs wyłączona), do tego drugi bar, duży parkiet i kapela (ludzie z firmy mają kapele i naprawdę dają czadu). Dodatkowo lokal miał dobre wietrzenie, zero zaduchu. Doskonałe warunki startowe do odjebania czegoś głupiego.
Zaczęło się niewinnie. Jakiś podły browar, trafienie zera w ruletce (na sztuczny hajs kurwa!), żarełko, pogaduchy z ludźmi, pełna kulturka, bez patologii.
A potem pojawił się Misiek.
I Misiek oznajmił, że będzie ponownie ojcem.
I Misiek zamówił pierwszą i zdecydowanie nie ostatnią kolejkę Tequili.
I wszystko się spierdoliło.
Lało się mocno i szybko. Cytryna cierpka, sól pojebałem, bo dziwnym trafem kebab się zaczął upominać i źle mi się kojarzyło. Za to Czarek z Miśkiem, w skowronkach walili jednego za drugim. Pijacki skład osobowy nam się szybko powiększył i wyścig się skończył. Zaczęły się pogaduchy, pijackie przemyślenia, wielkie wyznania i rzewne oświadczenia. Impreza nad wyraz fajnie się rozwinęła, ludzie dopisali i było wesoło. Niestety doświadczenie mówiło mi, że to jest ten chwilowy moment uniesienia, kiedy wóda stopniowo zajmująca teren daje podpuchę i podszeptuje, że można grzać dalej, choć tak naprawdę zakończenie już zostało napisane.
Zacząłem szukać potwierdzenia moich słów i wtedy zobaczyłem Czarusia. Mądra głowa zaczął pić na głodnego, obecnie już się zataczał i zaczynała mu się włączać jego bokserska fascynacja. Namówiłem go, żebyśmy sobie trochę odpuścili. Zgodził się (o dziwo jeszcze z górki pijackiej nie zjeżdżał), zamelinowaliśmy się na jakiejś kanapie i leniwie oglądaliśmy pląsy na parkiecie. Chwila przerwy tylko. O nic więcej nie prosimy, zaraz znów pobalujemy.
Nie kurwa. Nie da się.
Paru ziomów wypatrzyło naszą kanapę i z radością się do nas przysiedli. Oni i ich wiaderko z lodem, z którego wystawały łby flaszek. No kurwa nie da się schować.
W ruch poszła biała wódka. Po piciu Tequili była to niemiła niespodzianka. Trzeba było zapijać. Z początku piwem, ale na szczęście koledzy poratowali wodą. Trzeba było spierdalać byle dalej, bo wieczór się chylił ku końcowi w trybie przyspieszonym. Złapałem Czarka i wytargałem na zewnątrz.
W Czarku zaczynały zanikać umiejętności lingwistyczne a za to już się budził Rocky. Czas był najwyższy się ulotnić.
Pizgało trochę, nie mieliśmy kurtek. Firma była niedaleko, a koło firmy murek do siedzenia idealny. Tam się ukryjemy, tam nas niewinnych nie będą próbowali poić wódką. Plan był dobry, ale Czarek był już w swoim świecie sparingów. W sumie czemu nie. Zabrałem go za firmę na duży parking i tam urządziliśmy sparing. To znaczy Czaruś próbował mnie trafić, ja się nie dawałem. Trochę ruchu dobrze nam zrobi i trochę baniacza oczyści. Sam też ruchu potrzebowałem, bo choć o niebo w lepszym stanie od Czarka byłem, to też lekko trafiony. Przykładem to, że kiedy Czaruś zniecierpliwiony brakiem sukcesów w trafianiu mnie poszedł na ostro... i wyjebał na beton, to ja się z tego śmiałem, zamiast mu pomóc.
Dobrą zabawę przerwał ochroniarz, który musiał nas zauważyć na kamerach. Przyleciał i krzyczał, że wzywa policje. Pośmialiśmy się chwilę, wyjaśniliśmy, że zabawa, przeprosiliśmy i poszliśmy sobie siąść na murku. Wyglądało na to, że wychodzimy na prostą.
I pewnie byśmy wyszli, gdyby nie ten Chłyst. Podszedł do nas i zaczął wyjeżdżać z klasycznym 'czy jest tu jakiś cwaniak'. Znaczy piątaka chciał. Zaczął gadać, że kravke trenuje, co było samo w sobie wyzwaniem, któremu Czarek oprzeć się nie mógł.
Chciałbym powiedzieć, że próbowałem to przerwać, że pomóc chciałem, ale okazało się, że Misiek też się tam pojawił i w jego wersji siedziałem na murku, śmiałem się i dopingowałem ten pojedynek gigantów.
Piękny obrazek. Stoi ziom i grozi, na przeciw stoi Czarek i próbuje sklecić choć jedno słowo zrozumiałe dla otoczenia. Chwieje się na nogach i ewidentnie grawitacja zaczyna zyskiwać tam widoczną przewagę.
W skrócie wyglądało to tak.
- daj piątaka albo Ci jebnę, nie żartuję!
- fsafqwefsdf...
- dajesz!
- dasdada
W tym miejscu następuje eskalacja konfliktu. Chłyst, który nie miał prawa zrobić nic więcej poza pustą groźbę jednak robi i próbuje Czarusiowi wypłacić. Czaruś w tym momencie prezentuje krótki praktyczny wykład na temat istnienia odmiany pijanego boksu. Pogibał, pogibał, trafić się nie dał, a sam wystosował lepe na pysk Chłysta.
Zapadła cisza. Wszyscy w szoku. No wszyscy poza Czarusiem, który tam dalej w swoim własnym świecie się gibał i coś tam pod nosem mamrotał. Chłyst zmienił strategię:
- daj piątaka albo dzwonię po policję!
Koniec zabawy, szybki powrót do rzeczywistości, z której chyba wszyscy wypadliśmy. Pozbieraliśmy z Miśkiem Czarka i wracamy do klubu. Po drodze mijamy jakiś inny klub, czy kasyno. Okazuje się, że Chłyst zna się z ochroniarzami i właśnie im opowiada swoją wersje. Wyszło do nas trzech. Wygląda na to, że koniec życia jest bliski.
Na szczęście do niczego nie doszło, bo obok jest nasz klub i tamci ochroniarze nas przejęli. Wróciliśmy na dół, sprawa się uspokoiła, Czarek się trochę przekimał w fotelach (w końcu nikt wódy nie wciskał), po czym zamówiliśmy taxi i pojechaliśmy do dużego pokoju.
Potencjał imprezy był ogromny i z tego co wiem, to ludzie bawili się wyśmienicie. My chyba za bardzo chcieliśmy. Dobrze, że zjadłem tego paskudnego kebaba, bo byśmy obaj beton wycierali.
Wyczekiwany dzień nastąpił. Przetrwaliśmy w robocie i równo z dzwonkiem wyskoczyliśmy na browca do knajpy obok. Przed browarem jeszcze zaliczyłem tłuściutkiego kebaba (chlanie na głodnego jest słabe), po czym zacząłem się nawadniać browarami. Radziłem Czarkowi, żeby zjadł coś tłustego, ale on wiedział lepiej. No kurwa wiedział.
Po zrobieniu dwóch browców w miłym towarzystwie udaliśmy się na imprezę, która miała odbyć się w wynajętym klubie. Zapowiadało się interesująco.
Impreza była w stylu lat 20stych. Masa ludzi się poprzebierała, klimacik wytworzył się fajny. Sam klub na pełnym wypasie. Szwedzki stół z wyszukanym żarciem, na piętrze kasyno (opcja grania na hajs wyłączona), do tego drugi bar, duży parkiet i kapela (ludzie z firmy mają kapele i naprawdę dają czadu). Dodatkowo lokal miał dobre wietrzenie, zero zaduchu. Doskonałe warunki startowe do odjebania czegoś głupiego.
Zaczęło się niewinnie. Jakiś podły browar, trafienie zera w ruletce (na sztuczny hajs kurwa!), żarełko, pogaduchy z ludźmi, pełna kulturka, bez patologii.
A potem pojawił się Misiek.
I Misiek oznajmił, że będzie ponownie ojcem.
I Misiek zamówił pierwszą i zdecydowanie nie ostatnią kolejkę Tequili.
I wszystko się spierdoliło.
Lało się mocno i szybko. Cytryna cierpka, sól pojebałem, bo dziwnym trafem kebab się zaczął upominać i źle mi się kojarzyło. Za to Czarek z Miśkiem, w skowronkach walili jednego za drugim. Pijacki skład osobowy nam się szybko powiększył i wyścig się skończył. Zaczęły się pogaduchy, pijackie przemyślenia, wielkie wyznania i rzewne oświadczenia. Impreza nad wyraz fajnie się rozwinęła, ludzie dopisali i było wesoło. Niestety doświadczenie mówiło mi, że to jest ten chwilowy moment uniesienia, kiedy wóda stopniowo zajmująca teren daje podpuchę i podszeptuje, że można grzać dalej, choć tak naprawdę zakończenie już zostało napisane.
Zacząłem szukać potwierdzenia moich słów i wtedy zobaczyłem Czarusia. Mądra głowa zaczął pić na głodnego, obecnie już się zataczał i zaczynała mu się włączać jego bokserska fascynacja. Namówiłem go, żebyśmy sobie trochę odpuścili. Zgodził się (o dziwo jeszcze z górki pijackiej nie zjeżdżał), zamelinowaliśmy się na jakiejś kanapie i leniwie oglądaliśmy pląsy na parkiecie. Chwila przerwy tylko. O nic więcej nie prosimy, zaraz znów pobalujemy.
Nie kurwa. Nie da się.
Paru ziomów wypatrzyło naszą kanapę i z radością się do nas przysiedli. Oni i ich wiaderko z lodem, z którego wystawały łby flaszek. No kurwa nie da się schować.
W ruch poszła biała wódka. Po piciu Tequili była to niemiła niespodzianka. Trzeba było zapijać. Z początku piwem, ale na szczęście koledzy poratowali wodą. Trzeba było spierdalać byle dalej, bo wieczór się chylił ku końcowi w trybie przyspieszonym. Złapałem Czarka i wytargałem na zewnątrz.
W Czarku zaczynały zanikać umiejętności lingwistyczne a za to już się budził Rocky. Czas był najwyższy się ulotnić.
Pizgało trochę, nie mieliśmy kurtek. Firma była niedaleko, a koło firmy murek do siedzenia idealny. Tam się ukryjemy, tam nas niewinnych nie będą próbowali poić wódką. Plan był dobry, ale Czarek był już w swoim świecie sparingów. W sumie czemu nie. Zabrałem go za firmę na duży parking i tam urządziliśmy sparing. To znaczy Czaruś próbował mnie trafić, ja się nie dawałem. Trochę ruchu dobrze nam zrobi i trochę baniacza oczyści. Sam też ruchu potrzebowałem, bo choć o niebo w lepszym stanie od Czarka byłem, to też lekko trafiony. Przykładem to, że kiedy Czaruś zniecierpliwiony brakiem sukcesów w trafianiu mnie poszedł na ostro... i wyjebał na beton, to ja się z tego śmiałem, zamiast mu pomóc.
Dobrą zabawę przerwał ochroniarz, który musiał nas zauważyć na kamerach. Przyleciał i krzyczał, że wzywa policje. Pośmialiśmy się chwilę, wyjaśniliśmy, że zabawa, przeprosiliśmy i poszliśmy sobie siąść na murku. Wyglądało na to, że wychodzimy na prostą.
I pewnie byśmy wyszli, gdyby nie ten Chłyst. Podszedł do nas i zaczął wyjeżdżać z klasycznym 'czy jest tu jakiś cwaniak'. Znaczy piątaka chciał. Zaczął gadać, że kravke trenuje, co było samo w sobie wyzwaniem, któremu Czarek oprzeć się nie mógł.
Chciałbym powiedzieć, że próbowałem to przerwać, że pomóc chciałem, ale okazało się, że Misiek też się tam pojawił i w jego wersji siedziałem na murku, śmiałem się i dopingowałem ten pojedynek gigantów.
Piękny obrazek. Stoi ziom i grozi, na przeciw stoi Czarek i próbuje sklecić choć jedno słowo zrozumiałe dla otoczenia. Chwieje się na nogach i ewidentnie grawitacja zaczyna zyskiwać tam widoczną przewagę.
W skrócie wyglądało to tak.
- daj piątaka albo Ci jebnę, nie żartuję!
- fsafqwefsdf...
- dajesz!
- dasdada
W tym miejscu następuje eskalacja konfliktu. Chłyst, który nie miał prawa zrobić nic więcej poza pustą groźbę jednak robi i próbuje Czarusiowi wypłacić. Czaruś w tym momencie prezentuje krótki praktyczny wykład na temat istnienia odmiany pijanego boksu. Pogibał, pogibał, trafić się nie dał, a sam wystosował lepe na pysk Chłysta.
Zapadła cisza. Wszyscy w szoku. No wszyscy poza Czarusiem, który tam dalej w swoim własnym świecie się gibał i coś tam pod nosem mamrotał. Chłyst zmienił strategię:
- daj piątaka albo dzwonię po policję!
Koniec zabawy, szybki powrót do rzeczywistości, z której chyba wszyscy wypadliśmy. Pozbieraliśmy z Miśkiem Czarka i wracamy do klubu. Po drodze mijamy jakiś inny klub, czy kasyno. Okazuje się, że Chłyst zna się z ochroniarzami i właśnie im opowiada swoją wersje. Wyszło do nas trzech. Wygląda na to, że koniec życia jest bliski.
Na szczęście do niczego nie doszło, bo obok jest nasz klub i tamci ochroniarze nas przejęli. Wróciliśmy na dół, sprawa się uspokoiła, Czarek się trochę przekimał w fotelach (w końcu nikt wódy nie wciskał), po czym zamówiliśmy taxi i pojechaliśmy do dużego pokoju.
Potencjał imprezy był ogromny i z tego co wiem, to ludzie bawili się wyśmienicie. My chyba za bardzo chcieliśmy. Dobrze, że zjadłem tego paskudnego kebaba, bo byśmy obaj beton wycierali.
pozdrowienia od kolegów z kubełkiem wódki ;)
OdpowiedzUsuń