Konduktorzy to źli ludzie.
No dobra, może trochę przesadzam i pewnie skupiam się tylko na tych negatywnych akcjach, jak na przykład wtedy co mnie jeden nie obudził i pojechałem sobie najebany do Trzebini. Albo jak ten jeden chwiej wczoraj, co mi sprawdził bilet i nie powiedział, że siedzę nie w tym w pociągu co trzeba.
Jak do tego doszło, można zadać sobie takie pytanie. No cóż, miałem dużo czasu na rozmyślania. Była 18, pizgało niemiłosiernie, a ja byłem w jakiejś Baranówce, gdzie psy już nawet dupą nie szczekają. Przechadzałem się po peronie, kopiąc od czasu do czasu kawałki lodu. Miałem 45 minut do pociągu powrotnego, mogłem analizować do woli.
Zaczęło się od lekarza, takie od bólu pleców. Kontrolna wizyta, w sensie czy dalej boli. Znowu usłyszałem, że sukcesem jest, że nie boli bardziej. Dostałem też nowe prochy, co w sumie zawsze jest fajne.
No dobra, ale co ma lekarz do złego pociągu, spytacie. Ano ma, dużo, bo lekarz nie przyjmuje na dworcu, tylko na ulicy Wpizdu, a stąd trzeba się dostać na dworzec, a jak tramwaj zajeżdża w krytycznym momencie to czas myślenia się kończy, zaczyna się czas działania. Trzeba być szybkim i bezwzględnym, trzeba biec co sił w nogach, trzeba wdrapać się na peron po schodach, trzeba zaciskać zęby z powodu palących mięśni w łydkach, trzeba jeszcze przyspieszyć, bo oto 20 metrów dalej konduktor już ma w ryju gwizdek i nabiera powietrza, już już rusza. Trzeba wskoczyć do pociągu w ostatniej chwili, przemknąć obok konduktora niczym ninja, no a potem nie stracić przytomności z nagłego wysiłku. Wtedy pozostaje już tylko winszowanie sobie wspaniałych umiejętności połączonych z zimną krwą, znalezienie miejsca siedzącego i zatopieniu się w knidze.
Teraz jak o tym myślę, to sygnałów było wiele. Po pierwsze rozkład się zmienił i pociągu o 17.30 już nie było, był za to o 17.10. Druga sprawa to nazwa pociągu. Tutaj niespodzianka, bo wyobraźcie sobie, że Wodzisław Śląski to nie to samo co Ostrowiec Świętokrzyski. Sam to odkryłem.
Podejrzana też była szybkość samego pociągu. Pędził jak dziki, gdzie powinien się turlać powoli. Poza tym za oknem było jakoś inaczej, ale jest zima, syf na oknie, syf za oknem, syf wszędzie, kniga ciekawsza. Wreszcie gnida konduktor i te ich głupie maszynki, co to chyba tylko świecą tym czerwonym światełkiem w bilet tak dla hecy, a w ogóle nic nie sprawdzają, a jak już wziął mój bilet ten kondutkor, ta niecnota i podpisał się w miejscu, gdzie jak byk stało, że ten bilet jest ważny na trasie Kraków-Rudawa, a nie Kraków-Ostrowiec Świętokrzyski, no to już było za wiele dla mojej przebiegłości i spostrzegawczości.
Podejrzenia dopiero zaczęły się nasilać jak zgodnie z rozkładem zatrzymaliśmy się na stacji Kraków Biznes Park, ale z jakiegoś powodu spiker nazwał ją Baranówka, a biurowce zostały wyburzone i w zamian zostały usypane wały. Ciekawe.
Powrotny się nie spóźnił. Tym razem kondutkor bez obciny skasował mnie na hajs za odpowiedni bilet i nawet uprzejmie mnie wyśmiał jak sprawę wyłuszczyłem.
W domu byłem w okolicah 21. Fajna impreza, polecam.
No dobra, może trochę przesadzam i pewnie skupiam się tylko na tych negatywnych akcjach, jak na przykład wtedy co mnie jeden nie obudził i pojechałem sobie najebany do Trzebini. Albo jak ten jeden chwiej wczoraj, co mi sprawdził bilet i nie powiedział, że siedzę nie w tym w pociągu co trzeba.
Jak do tego doszło, można zadać sobie takie pytanie. No cóż, miałem dużo czasu na rozmyślania. Była 18, pizgało niemiłosiernie, a ja byłem w jakiejś Baranówce, gdzie psy już nawet dupą nie szczekają. Przechadzałem się po peronie, kopiąc od czasu do czasu kawałki lodu. Miałem 45 minut do pociągu powrotnego, mogłem analizować do woli.
Zaczęło się od lekarza, takie od bólu pleców. Kontrolna wizyta, w sensie czy dalej boli. Znowu usłyszałem, że sukcesem jest, że nie boli bardziej. Dostałem też nowe prochy, co w sumie zawsze jest fajne.
No dobra, ale co ma lekarz do złego pociągu, spytacie. Ano ma, dużo, bo lekarz nie przyjmuje na dworcu, tylko na ulicy Wpizdu, a stąd trzeba się dostać na dworzec, a jak tramwaj zajeżdża w krytycznym momencie to czas myślenia się kończy, zaczyna się czas działania. Trzeba być szybkim i bezwzględnym, trzeba biec co sił w nogach, trzeba wdrapać się na peron po schodach, trzeba zaciskać zęby z powodu palących mięśni w łydkach, trzeba jeszcze przyspieszyć, bo oto 20 metrów dalej konduktor już ma w ryju gwizdek i nabiera powietrza, już już rusza. Trzeba wskoczyć do pociągu w ostatniej chwili, przemknąć obok konduktora niczym ninja, no a potem nie stracić przytomności z nagłego wysiłku. Wtedy pozostaje już tylko winszowanie sobie wspaniałych umiejętności połączonych z zimną krwą, znalezienie miejsca siedzącego i zatopieniu się w knidze.
Teraz jak o tym myślę, to sygnałów było wiele. Po pierwsze rozkład się zmienił i pociągu o 17.30 już nie było, był za to o 17.10. Druga sprawa to nazwa pociągu. Tutaj niespodzianka, bo wyobraźcie sobie, że Wodzisław Śląski to nie to samo co Ostrowiec Świętokrzyski. Sam to odkryłem.
Podejrzana też była szybkość samego pociągu. Pędził jak dziki, gdzie powinien się turlać powoli. Poza tym za oknem było jakoś inaczej, ale jest zima, syf na oknie, syf za oknem, syf wszędzie, kniga ciekawsza. Wreszcie gnida konduktor i te ich głupie maszynki, co to chyba tylko świecą tym czerwonym światełkiem w bilet tak dla hecy, a w ogóle nic nie sprawdzają, a jak już wziął mój bilet ten kondutkor, ta niecnota i podpisał się w miejscu, gdzie jak byk stało, że ten bilet jest ważny na trasie Kraków-Rudawa, a nie Kraków-Ostrowiec Świętokrzyski, no to już było za wiele dla mojej przebiegłości i spostrzegawczości.
Podejrzenia dopiero zaczęły się nasilać jak zgodnie z rozkładem zatrzymaliśmy się na stacji Kraków Biznes Park, ale z jakiegoś powodu spiker nazwał ją Baranówka, a biurowce zostały wyburzone i w zamian zostały usypane wały. Ciekawe.
Powrotny się nie spóźnił. Tym razem kondutkor bez obciny skasował mnie na hajs za odpowiedni bilet i nawet uprzejmie mnie wyśmiał jak sprawę wyłuszczyłem.
W domu byłem w okolicah 21. Fajna impreza, polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz