Zbliżał się termin odstawienia szpeja do machera. Tak się złożyło, że córa była ze mną w domu i tak się złożyło, że jej moto-fotelik i mocowanie zostało ukończone. Plan był ogarnięty, ale pogoda z tych planów nic sobie nie robiła. Spotkanie trwało, a ja patrzyłem z obawą przez okno, oglądając zbliżające się ciemne chmury, jak i słuchając jeszcze odległych grzmotów. W końcu spotkanie dobiegło końca, a my w te pędy zaczęliśmy się zbierać. W ostatnim odruchu wrzuciłem jeszcze parasolkę do kieszeni. Pojechaliśmy!
Robiliśmy już wiele próbnych jazd, na ulicy też bywaliśmy, ale wtedy jeszcze siedziała przede mną. Teraz było inaczej. Wyjechaliśmy na 79tkę, potrzebowaliśmy przejechać nią niespełna kilometr, ale wystarczyło. Przyśpieszyłem nieco na tym odcinku, by po chwili usłyszeć krzyk, stłumiony trochę przez podmuch wiatru. Krzyk ten przeradzał się w pisk i w sumie martwiłbym się, gdyby przez to nie przebijały się 'suuuuuuuper!', 'ale faaaaaaaaajnie!'. Przejazd udany.
U mechanika szybka rozmowa, kasku oddać na przechowanie nie chciała, w końcu jednak się udało i ruszyliśmy w naszą 3kilometrową drogę powrotną.
Nie przeszliśmy nawet 500 metrów, jak zaczęło kropić i po chwili padać. Rozłożyliśmy parasolkę. Kropienie przeszło w deszcz, a po chwili w ulewę, prawdziwą nawałnicę, która w zasadzie padała ze wszystkich stron. Staliśmy przy jakimś krzaku, trzymałem ją mocno przytuloną do siebie, trzymając nad nami parasolkę, która od wiatru wywijała się na wszystkie strony. Znowu słyszałem pisk. Uwielbiam deszcz, uwielbiam burzę i pioruny, a odgłos grzmotu jest dla mnie kojący, ale to był mały armagedon i my byliśmy w samym środku. Choć jej buzia była ledwie kilka centymetrów od mojej, to musiałem krzyknąć, by usłyszała. Pytałem czy wszystko ok. Obróciła twarz do mnie, jej oczy świeciły jak dwa małe słońca, a z całej buzi biła niewysłowiona radość. Patrzyła na mnie chwilę, po czym pocałowała mnie w policzek. Mam tą chwilę przed oczyma, za każdym razem, jak tylko je zamknę.
Robiliśmy już wiele próbnych jazd, na ulicy też bywaliśmy, ale wtedy jeszcze siedziała przede mną. Teraz było inaczej. Wyjechaliśmy na 79tkę, potrzebowaliśmy przejechać nią niespełna kilometr, ale wystarczyło. Przyśpieszyłem nieco na tym odcinku, by po chwili usłyszeć krzyk, stłumiony trochę przez podmuch wiatru. Krzyk ten przeradzał się w pisk i w sumie martwiłbym się, gdyby przez to nie przebijały się 'suuuuuuuper!', 'ale faaaaaaaaajnie!'. Przejazd udany.
U mechanika szybka rozmowa, kasku oddać na przechowanie nie chciała, w końcu jednak się udało i ruszyliśmy w naszą 3kilometrową drogę powrotną.
Nie przeszliśmy nawet 500 metrów, jak zaczęło kropić i po chwili padać. Rozłożyliśmy parasolkę. Kropienie przeszło w deszcz, a po chwili w ulewę, prawdziwą nawałnicę, która w zasadzie padała ze wszystkich stron. Staliśmy przy jakimś krzaku, trzymałem ją mocno przytuloną do siebie, trzymając nad nami parasolkę, która od wiatru wywijała się na wszystkie strony. Znowu słyszałem pisk. Uwielbiam deszcz, uwielbiam burzę i pioruny, a odgłos grzmotu jest dla mnie kojący, ale to był mały armagedon i my byliśmy w samym środku. Choć jej buzia była ledwie kilka centymetrów od mojej, to musiałem krzyknąć, by usłyszała. Pytałem czy wszystko ok. Obróciła twarz do mnie, jej oczy świeciły jak dwa małe słońca, a z całej buzi biła niewysłowiona radość. Patrzyła na mnie chwilę, po czym pocałowała mnie w policzek. Mam tą chwilę przed oczyma, za każdym razem, jak tylko je zamknę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz