wtorek, 31 sierpnia 2021

MOTO - Projekt 79

 "Wpadłem do centrum Bytomia i w tym miejscu trafiła mnie ostatnia niespodzianka tego wyjazdu. Znalazłem się w miejscu narodzin 79tki. To nasunęło mi pewną myśl i jestem pewien, że pewnego dnia tu o tym przeczytacie."

Zlot GS500, Czerwiec 2020


Było piątkowe popołudnie, coś właśnie robiłem w ogrodzie, kiedy usłyszałem ten jakże charakterystyczny dźwięk, który znam aż za dobrze. SVka właśnie wytracała prędkość silnikiem i niechybnie zmierzała do mnie, znaczy Luki dobijał.

pierwszy dojechał
Nie zdążyliśmy nawet na dobre ryjów w piwie zamoczyć, kiedy zaczął z oddali narastać dźwięk kolejnej Vki, ale tym razem czterogarowej. VFR, znaczy Gruby dobija.

drugi dojechał
Nasza mała drużyna penisa... znaczy pierścienia... została uzbierana. W grillu już było napalone, piwek było całkiem sporo, wieczór był całkiem przyjemny, acz dość mokry i chłodny. Ku wielkiemu rozczarowaniu Lulki, wszystko z grilla zostało zjedzone, a my przenieśliśmy się do środa. Czekała nas dobra impreza następnego dnia, więc żadnych planów libacyjnych nie przewidywaliśmy. Browarek w łapę, wersja reżyserska Blade Runnera i tak planowaliśmy zakończyć ten wieczór. I to nam się udało.

Miluś postanowił pogłaskać Grubemu rękę
Sobota przywitała nas piękną pogodą. W zasadzie było to niemałe zaskoczenie, bo deszcz padał cały tydzień. Byliśmy gotowi robić tę trasę w deszczu, mieliśmy zapakowane kondomy i pewnie dlatego nie padało. Tym lepiej.

śniadanko skromnie i na szybko, czemu przyglądał się Franek, z typową dla kota ciekawością

za chwilę startujemy, wszystko sprzyja
Zjadły, zrzut wykonały, na moto się zapakowały i ruszyły. Poprowadziłem przez Czerną, koło klasztoru Karmelitów, co było doskonałym pomysłem, bo trasa nad wyraz piękna. Było rześko, mgła stała nisko, lusterka parowały, idealnie. Bez pośpiechu przecięliśmy okoliczne wiochy i jeszcze przed Olkuszem mieliśmy pierwszą potencjalną akcje, gdzie jakiemuś młodzianowi wachy zabrakło i stał na poboczu. Mieliśmy pomóc, ale okazało się, że siostra już mu jedzie z paliwem na ratunek. Na siostrę nie czekaliśmy, tylko pojechaliśmy dalej, acz wcale daleko nie dojechaliśmy, bo już w Olkuszu najpierw Luki z rozbawieniem zauważył, że mu licznik przekłamuje, bo oto właśnie leciał środkiem miasta 250km/h, potem Gruby z rozbawieniem zauważył, że Lukiemu dziwnie światła mrugają, a potem już wszyscy razem, z nieustającym rozbawieniem, zauważyliśmy, że Lukiego SVka nie ma prądu. Zdechł pies.
W pierwszej kolejności spojrzałem na Grubego, co podsunęło mi pomysły, ale pierwszy problem taki, że brak paliwa daje inne objawy, oraz wtryskowa SVka ma trochę mało gaźników.
Zaczęliśmy rozbierać SVkę na wysepce skrzyżowania, bo pewne rzeczy należy robić z klasą, kiedy to zatrzymał się jeden ziomuś i spytał, czy nie potrzebujemy czasem pomocy, co było fantastycznym zbiegiem okoliczności, bo w istocie potrzebowaliśmy pomocy. Ziomek dał namiar na swój zakład i pojechał coś jeszcze załatwić, za to my z Grubym z bananami na ryju wyjęliśmy telefony, bo wiedzieliśmy, że te pół kilometra pchania SVki przez Lukiego będzie zabawne.
Tak, po drodze było pod górkę.
Jakieś pół godziny, dotarliśmy pod zakład, obolali, Luki cały, a my z Grubym brzuchy, ze śmiechu. Nie no dobra, trochę pomagaliśmy pchać, ale tylko trochę.
Mechanik po chwili wrócił, otworzył zakład, dał nam po butelce wody, następnie zdjął kanapę SVki, dokręcił klemę na minusie akumulatora i powiedział, że możemy jechać dalej.
Tak.

Wypadliśmy na DK94 i polecieliśmy dalej, do Dąbrowy Górniczej, w każdym razie taki był plan, ale 'naprawa' moto poszła znacznie szybciej, niż zakładaliśmy, więc postanowiliśmy zrobić sobie malowniczy postój na siku.
jest ok
Pozbieraliśmy się do kupy i polecieliśmy w końcu do tej Dąbrowy Górniczej. Mieliśmy być tu znacznie wcześniej, ale wyszło jak wyszło, więc zaczęliśmy rozglądać się za jakąś paszą. Tak się złożyło, że znałem jedno zajebiste miejsce w okolicy.
smakowicie
Zjedliśmy i ruszyliśmy dalej w drogę, bo była już prawie 11, byliśmy w trasie od 3 godzin, a nie zrobiliśmy nawet 100 kilometrów. Zatankowaliśmy i do celu dolecieliśmy już bez przygód.
To tutaj się wszystko zaczyna
W końcu dotarliśmy do startu naszej podróż. Bytom, środek śląskiej dupy. No dobra, nie wiem czy dupy, nie wiem czy środek, ale Śląsk na pewno. Krótka przerwa i lecimy, tak jak DK79 prowdzi. Zaliczyliśmy chyba cały Śląsk. Był Bytom, Chorzów, były Katowice, Mysłowice, Jaworzno i wszystkie 50 twarzy Sosnowca. Ogólnie poszło gładko i po chwili przecięliśmy A4, by dobić do kolejnego celu, znaczy Chrzanów i Trzebinia. Przeskoczyliśmy i jeszcze przed Krakowem zaliczyliśmy krótki postój.
szczynka przed Krakowem
Przeprowadziłem przez Kraków, a dalej prowadził Gruby, przez ten zajebisty odcinek sandomierski. Pogoda dopisywała wspaniale, było Nowe Brzesko, Koszyce i gdzieś przed Nowym Korczynem tankowaliśmy. Dalej tempo zaczynamy mieć niebezpiecznie japońskie, ale i brak ruchu nam sprzyja. Bardzo szybko jest Słupia, Połaniec, a po chwili już połowa naszej dzisiejszej trasy - Sandomierz.
ej, a Ojciec Mateusz to choć raz ścigał pedofila?
Tempo trzymaliśmy konkretne, gdzieś tam nam lekko przylało, ale w zasadzie nic wartego wzmianki. Po chwili byliśmy w Lipsku, gdzie byliśmy umówieni ze stacją benzynową na zalewanie. Przy okazji krótka przerwa na rozprostowanie.
Lipsko na hamaku, hamak w Lipsku
Za Lipskiem przyspieszyliśmy jeszcze bardziej, bo przecież po chwili był Zwoleń, a za Zwoleniem, każdy wie, są Kozienice, a w Kozienicach słynny kebab, ten sam gdzie 2 lata wcześniej na zlocie zapychaliśmy się w błogiej ciszy, na spaleniu. Dziś też zamierzaliśmy zapchać się konkretnie. Pogoda nadal dopisywała, wpadliśmy do Kozienic na bombie i jak po sznurku polecieliśmy pod znajomy Kebab. 
I dupa. Remont.
a ich oczom ukazał się... remont
Nie powiem, trochę nami tąpnęło. Odcinek z Kozienic do Piaseczna już nie sprawiał tyle radości. Ruch większy, masa debili, którzy no chyba pozabijać nas chcieli, brak miejsca na wyprzedzanie, tym bardziej po tych przeszło 400 kilometrach radosnego pałowania po pustych drogach. W końcu dobiliśmy do celu, namierzyliśmy szamę i zrobiliśmy małą przerwę.
kuraczek i szejunio, zdrowa żywność to podstawa
Zjedliśmy sobie spokojnie, czas mieliśmy zajebisty, do osiągnięcia celu ledwie parę kilometrów, pogoda nadal fajna, nawet udało się potwierdzić nocleg, ale o tym za chwilę. Dokładnie upewniłem się gdzie kończy się DK79. Długa prosta z Piaseczna do Warszawy, gdzie DK79 w S79 przechodzi, ale to w sumie nic nie zmienia. Prosta do Wawy, potem krótki kawałek S2 i potem ostatnia prosta 79'tki, która kończy się łukiem ślimaka. Zajęło nam to dosłownie kilka minut, właśnie wbijamy na ten łuk kończący, właśnie oficjalnie przejechaliśmy całą 79tkę, od Bytomia do Warszawy, przez Sandomierz. To była dosyć symboliczna trasa i kończyła się bardzo ładnym łukiem. Czy mogło się to skończyć lepiej?
No cóż, życie pisze najlepsze scenariusze, bo oto robimy ten łuk na sam koniec trasy i na ostatnim odcinku ostatniego łuku widzimy moto, a obok moto stoi gość.
Olecki.
Sir, the possibility of successfully navigating an asteroid field is approximately 3,720 to 1!   
never tell me the odds!
No jakie są kurwa szanse na coś takiego? Nie umawialiśmy się, w ogóle brak kontaktu od wchuj czasu, a tu tak. Idealne zakończenie dobrej traski. Chwilę pogadaliśmy i było nam w drogę do noclegu. Trzeba jeszcze było wyjechać z Wawy. Musicie wiedzieć, że trzeźwy Olecki na moto, a pijany Olecki z browarem to dwie różne osoby, acz tylko na pierwszy rzut oka, bo tylko ruszyliśmy i już piraciliśmy po chodnikach i innych dziwnych miejscach. Olecki wyprowadził nas na 92 w Ołtarzewie i tam się pożegnaliśmy. 
Dalej były Błonie, potem Leszno i tu zaczyna się magicznie. Było już dość późno jak zaczęliśmy przecinać Kampinos. Mgła stała nisko, sceneria była niesamowita. Tak jak zaczynaliśmy we mgle, z zaparowanymi lusterkami, tak dokładnie kończyliśmy. Sowia Wola, Cybulice Małe, Stare Grochale, Mała Wieś Przy Drodze, Wilków Polski, Nowy Secemin i wreszcie Piaski Królewskie, nawet nazwy tych miejscowości były zajebiste.
W Piaskach Królewskich zjechaliśmy z asfaltu i wjechaliśmy do lasu. Mgła, noc, las, coś wspaniałego. Kilka kilometrów w głąb lasu znaleźliśmy nasz nocleg. 
Coś w tym miejscu było dziwnego, coś trochę nierealnego. Na początek obskoczyły nas psy i wcale nie były jakoś przyjacielsko nastawione. W końcu wyszła i przywitała nas miła kobieta, która zaczęła nas prowadzić między budynkami-barakami, aż wreszcie dostaliśmy swoje pokoje. Czułem się trochę jak w starym akademiku.
Poszliśmy po nasze motki, aby przestawić bliżej domków. Po drodze był wyższy krawężnik do przejechania. Takie rzeczy robi się z rozpędu, ale z jakiegoś powodu Luki zaparł się o krawężnik i tak chciał podjechać. To było tak mało profesjonalne, że jeden z pilnujących nas psów nie wytrzymał i ugryzł Lukiego w buta. To chyba pomogło, bo w końcu ten krawężnik pokonał.
Rozpakowaliśmy się i pozostało nam już tylko cieszyć się zaliczoną trasą, ale nie tylko, bo Luki wytargał zza pazuchy flaszkę i powiedział, że opijamy zdrowie swojej Młodej. Ciężko znaleźć lepszy powód.
zdrowie Igi!
Siedliśmy sobie na zewnątrz i wrażenie dziwności tego miejsca się tylko nasiliło. Było słychać innych ludzi, ale nie było ich widać. W baraku obok coś się działo, co jakiś czas wychodzili stamtąd jacyś ludzie na fajeczkę i czasem do naszego baraku, bo chyba tam mieli noclegi. Jedną laseczkę nawet zagadałem, czy ma ochotę się z nami napić. Odpowiedziała, że dziękuje, ale docenia.
yyyy, ok.
Posiedzieliśmy sobie z godzinkę, ale zmęczenie całego dnia nas poskładało. Zawinąłem do wyra.

Wstałem rano i postanowiłem się przejść po ośrodku w ciągu dnia, chciałem sprawdzić skąd to dziwne wrażenie.
Zrozumiałem już po chwili. Takie widoki już znałem, z Fallouta.
Co to za miejsce? I te baraki, jak w obozie, o co tu chodzi.
Łaziłem dalej, aż w końcu trafiłem na częściowe wyjaśnienie tajemnicy.
To zaczynało mieć sens. To miała być wypasiona placówka, ale chyba finansowanie nie siadło i teraz jest jak jest.
Gruby wstał i razem poszliśmy na śniadanie. Po drodze spotkaliśmy typa w bluzie 'pokojowy patrol' z serduszkiem na klacie, który nasze 'cześć' pogardliwie zignorował, ale już mnie to nie ruszało. To dziwne uczucie bycia w jakiejś sekcie zostało już zidentyfikowane.
w tle Radio Maryja, fajniutko
Po śniadaniu spakowaliśmy się z Grubym i byliśmy gotowi do wyjazdu. Luki dopiero zwlókł się z wyra. Wczoraj trochę mu zeszło z opijaniem córy, a poza tym miał do domu cały damski chuj, mniej jak setka. Nigdzie mu się nie śpieszyło.

Zaczęliśmy razem, objechaliśmy Kampinos od lewej. Najpierw Sochaczew, potem Skierniewice, zalewanie i kawałek dalej Gruby odbijał na 72, a ja jechałem dalej w dół. Wybrałem trzycyfrowe i białe dróżki, bo w sumie nie musiałem się jakoś śpieszyć.
zacnie
Kilometry połykałem w szybkim tempie. Ruch umiarkowany, momentami zerowy, szczególnie jak mnie niosło zadupiami. Do Włoszczowa wjechałem w deszczu, ale deszcz ten nie był jakoś szczególnie fanatyczny, poza tym byłem niedaleko domu, nie chciało mi się wyciągać kondoma. Po prostu pojechałem dalej.
the fuck was this?
the fuck was that?
Jechałem sobie spokojnie w deszczu, kiedy nagle zdałem sobie sprawę, że jeśli będzie padać, to nie będę musiał kosić trawy. Jak tylko o tym pomyślałem, tak deszcz przestał padać, jak ręką odjął. 
Do domu dobiłem bez żadnych niespodzianek. 
Zaliczone


1 komentarz: