Nawet dobrze nie pamiętam kiedy to było. Chyba dwa sezony temu. Tak, 2012, jakiś Lipiec. Na wspominki mi się zebrało po akcji z soboty, gdzie jakiś ślepy dziadek mi landarę chciał taranować.
A było tak.
Jeden znajomy rozwijał swoją karierą polityczną. Na fejsidle toczyliśmy zażarte i brutalne kłótnie, wynikające z różnic w poglądach. Bywało ciężko, ale jakoś nie przeszkadzało nam to we wspólnych wypadach na moto.
Tak się złożyło, że znajomy miał widzenie ze swoim super-szefem. Ten od sztucznych penisów. Miał się na spotkanie bujnąć do Wawki, do sejmu. Zaprosił mnie na wspólny wypadz, a nawet załatwił przepustkę do samego sejmu. Rewelacja. Zawsze chciałem zajrzeć. Nie, żebym miał ochotę poznawać tą polityczną chorągiewkę, ale wypad na moto z kumplem do Wawki zawsze i wszędzie.
Sobota. Zbiórka rano, koło 8-9. Dosiadłem mojego kochanego GSa i poleciałem na miejsce spotkania - Kraków, BP Bora. Na miejscu poleciał jakiś szybki hot-dog, niewykluczone, że zalaliśmy do pełna i wio.
Lipcowy poranek sobotni na piątkę z plusem. Bez wiatru, bez deszczu, jeden z tych, gdzie bezchmurne niebo zapowiada 30 w cieniu, ale rano jest tak akuratnie. Kilometry połykaliśmy bardzo szybko. Kłamać nie będę. Zapierdalaliśmy. Oczywiście jak na możliwości gołego GSa.
Zebrało mi się na wspominki i wzruszenia.. To był naprawdę kawał dobrej, wiernej maszyny.
Szybki przelot przez obwodnicę Kielc i z jednym międzylądowaniem na Orlenie i zajeżdżamy do Radomia. Tak. Wiadomo.
Pełne skupienie, tu ludzi krzywdzą.
Przebijamy się od ronda, do ronda, od świateł do świateł. Tak po prawdzie to akcja właściwa zaczyna się na jednych z tych świateł. Stoimy na pole position, w oddali romantycznie majaczy maszt Makdonalda.
Buka, bo tak po ksywie ziomuś ma, na widok masztu krzyczy:
- Tam jest nasze śniadanie!
Pomarańczowe, bach, bach, dwie jedynki wskoczyły, zielone, start. Prawym pasem lecimy.
Gix Buki wystrzelił, GS twardo ciągnie za nim. Z prawej stacja paliw, na stacji ruch. Szybka kontrola w lusterkach i zmiana pasa na lewy. Na wszelki wypadek, bo obok ruch. Kumpel już tego na wszelki wypadek nie zastosował.
Ze stacji, bez zatrzymania, bez obciny, wyturało stare Renault (19 chyba, gdzieś mam zdjęcia). Wyturlało na pas, gdzie Buka leci, tak zaraz przed. Widziałem tylko jak próbował się bronić, jak chciał zmienić pas, niestety. Tam 100 metrów dalej skrzyżowanie, w tym miejscu korek zwykle stoi. Koleiny wyrobione, w koleinach smary wyzbierane, obecnie pomieszane z wodą z klimatyzacji aut, bo już ciepło przecież. Dupą mu ślizgnęło przy próbie ucieczki, już widać, że się nie uda. Tu zdrowy odruch kolegi, który już parę razy leżał. Wyciągnął lewą nogę spod moto, samo moto na lewą położył (w sumie już się samo kładło po uślizgu dupy) i cudowny skok po życie. Kumpel wyskoczył na tyle daleko, żeby polecieć obok auta, moto zajebało w dupę Renówki, autko podrzuciło, a moto ślizgiem pojechało już samo na skrzyżowanie. Miałem te parę sekund więcej na reakcję, więc awaryjnie hamowałem. Wybór tam miałem przed sobą słaby. Albo dobitka w dupę renówki, albo po koledze. Dupę mi podrzuciło na koleinach, trochę lambady, ale wyhamowałem dobrze.
Chyba nawet zdążyłem pomyśleć co z nim, ale bardzo krótko, bo ten już po chwili się z gleby zerwał i pobiegł mordować kierownika. Jak się później okazało, biegł do typa mając złamaną nogę, ale nie uprzedzajmy.
Widząc, że Buka żywy, poleciałem zbierać moto ze skrzyżowania. Swoje zaparkowałem, jakiś poboczny gość pomógł pozbierać z gleby gixa i dotoczyliśmy go do pobocza. Pierwszy rzut oka pokazał, że moto obróciło przed uderzeniem w auto, tak, że tylko dupę mu urwało. Następny był telefon po karetkę i policję.
Karetka jechała do wypadku motocyklisty, więc byli dosłownie po chwili. Wyskoczyli z dechą po poszkodowanego... i konsternacja, kurwa który to? Jest dwóch. Obaj stoją i przez telefony gadają, co jest? Problem się rozwiązał. Adrenalina zeszła, kumpel zrozumiał, że ma złamaną nogę i się poskładał. Do karetki już sam nie doszedł. Zapakowali go i sobie pojechali. Zostałem na pobojowisku ze sprawcą, w oczekiwaniu na policję.
Przyjechali po paru minutach. Pierwsze oględziny panów policjantów, zdjęcia, spytki, wszystko luzik. Zabawne było, że pan policjant, oglądając renówkę, na widok naklejki wózka rzucił:
- inwalida, no tak.
Orzeczenie panów policmajstrów na miejscu było z jednostronnym wskazaniem winy po stronie ślepego dziadka inwalidy. Spisali co trzeba, pooglądali moto, pośmiali i pojechali. Dziadek też się ulotnił. Zostałem sam w centrum Radomia, z dwoma motocyklami, w pełnym kombiaku, przy temperaturze zbliżającej się do 30 w cieniu. Czekamy. Jeszcze w międzyczasie pozbierałem wszystkie części moto i zjadłem snickersa, którego znalazłem w urwanym zadupku moto kumpla.
Z nudów obdzwoniłem kogo się da. Z smsów dowiedziałem się, że Buke gipsują. Irracjonalnie pierwsza myśl była taka, że nie zmieści się w swoje kombi, więc będzie w majtach paradował. Wniosek prosty, trzeba mu zrobić zdjęcie.
Siedziałem tam parę godzin. W sumie było zabawnie. Najpierw zatrzymałem jakiegoś motonitę, który na moją prośbę pojechał kupić dwie pary krótkich spodenek i milion litrów wody. Potem zatrzymał się jakiś gość w sejczento, który wypadł na ostrej kurwie, od razu wiedział, bez pytań, co się wydarzyło i chciał zapierdolić na miejscu tego 'skurwysyna co na motocyklistów poluje'. W sumie powinienem się cieszyć, że mnie nie oklepał z racji braku celu. Słuszny, radomski gniew.
Gdzieś po drodze wydzwoniłem ziomów krakowskich, którzy dali namiar na transport. Kolega z Krakowa z busem już był w drodze. Czas leciał, słońce prażyło, a ja spędzałem tą cudowną sobotę na skrzyżowaniu w Radomiu.
Wreszcie taksówka zajechała. Kierowca pomógł mi wypakować zagipsowanego kolegę. Był nawet tak miły, że razem ze mną pociągnął z niego łacha. Następnie podskoczyłem do tego nieszczęsnego maka po jakiś syf na szybko. Potem już było tylko czekanie na transport do Krakowa.
Czas leciał. Budziliśmy oczywiście zainteresowanie, kiedy tak na skrzyżowaniu pod drzewem siedzieliśmy. Kumpel miał ostre branie, taki weteran. Raz nawet jakieś dupcie zajechały, ale w sumie bez rewelacji.
W końcu długo oczekiwany transport zajechał. Kierowca wysiadł (znajomy z twarzy), popatrzył i rzucił:
- no tak. to wy.
O co mu kurwa niby chodziło!?
Moto zapakowaliśmy, Buke zapakowaliśmy, sam dosiadłem GSa i ruszyliśmy w drogę powrotną do Kraka. Gdyby kumpel nie wyjebał w to Reno, to byśmy do tej Wawki dojechali na spotkanie z panem od dildo i pistoletu. Stwierdzam więc, że mieliśmy szczęście.
Na koniec jeszcze wygrzebana fotka.W sumie nie spytałem kumpla, czy wolno. Ej Buka, nie wkurwiaj się :D
A było tak.
Jeden znajomy rozwijał swoją karierą polityczną. Na fejsidle toczyliśmy zażarte i brutalne kłótnie, wynikające z różnic w poglądach. Bywało ciężko, ale jakoś nie przeszkadzało nam to we wspólnych wypadach na moto.
Tak się złożyło, że znajomy miał widzenie ze swoim super-szefem. Ten od sztucznych penisów. Miał się na spotkanie bujnąć do Wawki, do sejmu. Zaprosił mnie na wspólny wypadz, a nawet załatwił przepustkę do samego sejmu. Rewelacja. Zawsze chciałem zajrzeć. Nie, żebym miał ochotę poznawać tą polityczną chorągiewkę, ale wypad na moto z kumplem do Wawki zawsze i wszędzie.
Sobota. Zbiórka rano, koło 8-9. Dosiadłem mojego kochanego GSa i poleciałem na miejsce spotkania - Kraków, BP Bora. Na miejscu poleciał jakiś szybki hot-dog, niewykluczone, że zalaliśmy do pełna i wio.
Lipcowy poranek sobotni na piątkę z plusem. Bez wiatru, bez deszczu, jeden z tych, gdzie bezchmurne niebo zapowiada 30 w cieniu, ale rano jest tak akuratnie. Kilometry połykaliśmy bardzo szybko. Kłamać nie będę. Zapierdalaliśmy. Oczywiście jak na możliwości gołego GSa.
Zebrało mi się na wspominki i wzruszenia.. To był naprawdę kawał dobrej, wiernej maszyny.
Szybki przelot przez obwodnicę Kielc i z jednym międzylądowaniem na Orlenie i zajeżdżamy do Radomia. Tak. Wiadomo.
Pełne skupienie, tu ludzi krzywdzą.
Przebijamy się od ronda, do ronda, od świateł do świateł. Tak po prawdzie to akcja właściwa zaczyna się na jednych z tych świateł. Stoimy na pole position, w oddali romantycznie majaczy maszt Makdonalda.
Buka, bo tak po ksywie ziomuś ma, na widok masztu krzyczy:
- Tam jest nasze śniadanie!
Pomarańczowe, bach, bach, dwie jedynki wskoczyły, zielone, start. Prawym pasem lecimy.
Gix Buki wystrzelił, GS twardo ciągnie za nim. Z prawej stacja paliw, na stacji ruch. Szybka kontrola w lusterkach i zmiana pasa na lewy. Na wszelki wypadek, bo obok ruch. Kumpel już tego na wszelki wypadek nie zastosował.
Ze stacji, bez zatrzymania, bez obciny, wyturało stare Renault (19 chyba, gdzieś mam zdjęcia). Wyturlało na pas, gdzie Buka leci, tak zaraz przed. Widziałem tylko jak próbował się bronić, jak chciał zmienić pas, niestety. Tam 100 metrów dalej skrzyżowanie, w tym miejscu korek zwykle stoi. Koleiny wyrobione, w koleinach smary wyzbierane, obecnie pomieszane z wodą z klimatyzacji aut, bo już ciepło przecież. Dupą mu ślizgnęło przy próbie ucieczki, już widać, że się nie uda. Tu zdrowy odruch kolegi, który już parę razy leżał. Wyciągnął lewą nogę spod moto, samo moto na lewą położył (w sumie już się samo kładło po uślizgu dupy) i cudowny skok po życie. Kumpel wyskoczył na tyle daleko, żeby polecieć obok auta, moto zajebało w dupę Renówki, autko podrzuciło, a moto ślizgiem pojechało już samo na skrzyżowanie. Miałem te parę sekund więcej na reakcję, więc awaryjnie hamowałem. Wybór tam miałem przed sobą słaby. Albo dobitka w dupę renówki, albo po koledze. Dupę mi podrzuciło na koleinach, trochę lambady, ale wyhamowałem dobrze.
Chyba nawet zdążyłem pomyśleć co z nim, ale bardzo krótko, bo ten już po chwili się z gleby zerwał i pobiegł mordować kierownika. Jak się później okazało, biegł do typa mając złamaną nogę, ale nie uprzedzajmy.
Widząc, że Buka żywy, poleciałem zbierać moto ze skrzyżowania. Swoje zaparkowałem, jakiś poboczny gość pomógł pozbierać z gleby gixa i dotoczyliśmy go do pobocza. Pierwszy rzut oka pokazał, że moto obróciło przed uderzeniem w auto, tak, że tylko dupę mu urwało. Następny był telefon po karetkę i policję.
Karetka jechała do wypadku motocyklisty, więc byli dosłownie po chwili. Wyskoczyli z dechą po poszkodowanego... i konsternacja, kurwa który to? Jest dwóch. Obaj stoją i przez telefony gadają, co jest? Problem się rozwiązał. Adrenalina zeszła, kumpel zrozumiał, że ma złamaną nogę i się poskładał. Do karetki już sam nie doszedł. Zapakowali go i sobie pojechali. Zostałem na pobojowisku ze sprawcą, w oczekiwaniu na policję.
Przyjechali po paru minutach. Pierwsze oględziny panów policjantów, zdjęcia, spytki, wszystko luzik. Zabawne było, że pan policjant, oglądając renówkę, na widok naklejki wózka rzucił:
- inwalida, no tak.
Orzeczenie panów policmajstrów na miejscu było z jednostronnym wskazaniem winy po stronie ślepego dziadka inwalidy. Spisali co trzeba, pooglądali moto, pośmiali i pojechali. Dziadek też się ulotnił. Zostałem sam w centrum Radomia, z dwoma motocyklami, w pełnym kombiaku, przy temperaturze zbliżającej się do 30 w cieniu. Czekamy. Jeszcze w międzyczasie pozbierałem wszystkie części moto i zjadłem snickersa, którego znalazłem w urwanym zadupku moto kumpla.
Z nudów obdzwoniłem kogo się da. Z smsów dowiedziałem się, że Buke gipsują. Irracjonalnie pierwsza myśl była taka, że nie zmieści się w swoje kombi, więc będzie w majtach paradował. Wniosek prosty, trzeba mu zrobić zdjęcie.
Siedziałem tam parę godzin. W sumie było zabawnie. Najpierw zatrzymałem jakiegoś motonitę, który na moją prośbę pojechał kupić dwie pary krótkich spodenek i milion litrów wody. Potem zatrzymał się jakiś gość w sejczento, który wypadł na ostrej kurwie, od razu wiedział, bez pytań, co się wydarzyło i chciał zapierdolić na miejscu tego 'skurwysyna co na motocyklistów poluje'. W sumie powinienem się cieszyć, że mnie nie oklepał z racji braku celu. Słuszny, radomski gniew.
Gdzieś po drodze wydzwoniłem ziomów krakowskich, którzy dali namiar na transport. Kolega z Krakowa z busem już był w drodze. Czas leciał, słońce prażyło, a ja spędzałem tą cudowną sobotę na skrzyżowaniu w Radomiu.
Wreszcie taksówka zajechała. Kierowca pomógł mi wypakować zagipsowanego kolegę. Był nawet tak miły, że razem ze mną pociągnął z niego łacha. Następnie podskoczyłem do tego nieszczęsnego maka po jakiś syf na szybko. Potem już było tylko czekanie na transport do Krakowa.
Czas leciał. Budziliśmy oczywiście zainteresowanie, kiedy tak na skrzyżowaniu pod drzewem siedzieliśmy. Kumpel miał ostre branie, taki weteran. Raz nawet jakieś dupcie zajechały, ale w sumie bez rewelacji.
W końcu długo oczekiwany transport zajechał. Kierowca wysiadł (znajomy z twarzy), popatrzył i rzucił:
- no tak. to wy.
O co mu kurwa niby chodziło!?
Moto zapakowaliśmy, Buke zapakowaliśmy, sam dosiadłem GSa i ruszyliśmy w drogę powrotną do Kraka. Gdyby kumpel nie wyjebał w to Reno, to byśmy do tej Wawki dojechali na spotkanie z panem od dildo i pistoletu. Stwierdzam więc, że mieliśmy szczęście.
Na koniec jeszcze wygrzebana fotka.W sumie nie spytałem kumpla, czy wolno. Ej Buka, nie wkurwiaj się :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz