Taka sytuacja.
Rano wstajesz i do roboty lecisz w strugach deszczu. Nie, że jakieś kapanie, co tylko brud rozmywa na jezdni, ale taki zajeb z wiadra. Jezdnia czyściutka, kombi i moto błyszczy, cud miód, malina.
W robocie zmieniasz wszystko, łącznie z majtami, które można wyżymać. Przyjemne ciepełko na stopach i jajkach, gorący kubek herbaty, plus niedawne wspomnienia z małego rendez-vous z mamą ziemią sprawiają, że emitujesz bananowym ryjem, czym wyjątkowo się odróżniasz od śpiąco-wkurwionego elementu, stojącego w kolejce po kawę.
Po robocie wbijasz w mokre kombi i z radością wybiegasz na zewnątrz. Chabeta czeka wiernie, a słoneczko przyjemnie przyświeca. Wbijasz w korek i po paru minutach halsowania między wrakami na lusterkach, pomieszanego z przygodnym tetrisem jesteś na wylocie z miasta.
Deszcz i słońce naraz. Suszysz zęby masakrycznie, bo to cudowne połączenie jest. Na obwodnicy, bez przesady, lecisz przepisowo w chmurze wodnej wytworzonej przez masę TIRową sunącą prawym pasem. Nie rusza Cię nawet zabawa dwóch TIRów, klasyk na dwa pasy, czyli jeden jedzie 100km/h, drugi obok 101km/h.
Przebijasz się przez Balice, potem Zabierzów. Im bliżej domu, tym większa dojeba z nieba. Masz wrażenie, jakby w tym miejscu nie przestało padać od rana.
Nagle,Twoim oczom ukazuje się ta wspaniała sytuacja. Dojeżdżasz do ściany deszczu. Normalnie widzisz przed sobą suchą drogę, słońce, jeszcze ledwie 100-200 metrów w deszczu, już prawie. Ty cały czyściutki, moto błyszczy jak jaja psa, jest super.
I wtedy, na granicy deszczu z przeciwka wjeżdża TIR, niechybnie, właśnie opuścił pobliską żwirownie, właśnie dostał pierwszy mokry cios. Strząsa z siebie syf, jak pies błoto. To jest ostatnie co otrzymujesz przed opuszczeniem wodnej ściany.
Trzy minuty później jesteś w domu. Patrzysz na chabetę i jest Ci trochę smutno.
Taka sytuacja.
Rano wstajesz i do roboty lecisz w strugach deszczu. Nie, że jakieś kapanie, co tylko brud rozmywa na jezdni, ale taki zajeb z wiadra. Jezdnia czyściutka, kombi i moto błyszczy, cud miód, malina.
W robocie zmieniasz wszystko, łącznie z majtami, które można wyżymać. Przyjemne ciepełko na stopach i jajkach, gorący kubek herbaty, plus niedawne wspomnienia z małego rendez-vous z mamą ziemią sprawiają, że emitujesz bananowym ryjem, czym wyjątkowo się odróżniasz od śpiąco-wkurwionego elementu, stojącego w kolejce po kawę.
Po robocie wbijasz w mokre kombi i z radością wybiegasz na zewnątrz. Chabeta czeka wiernie, a słoneczko przyjemnie przyświeca. Wbijasz w korek i po paru minutach halsowania między wrakami na lusterkach, pomieszanego z przygodnym tetrisem jesteś na wylocie z miasta.
Deszcz i słońce naraz. Suszysz zęby masakrycznie, bo to cudowne połączenie jest. Na obwodnicy, bez przesady, lecisz przepisowo w chmurze wodnej wytworzonej przez masę TIRową sunącą prawym pasem. Nie rusza Cię nawet zabawa dwóch TIRów, klasyk na dwa pasy, czyli jeden jedzie 100km/h, drugi obok 101km/h.
Przebijasz się przez Balice, potem Zabierzów. Im bliżej domu, tym większa dojeba z nieba. Masz wrażenie, jakby w tym miejscu nie przestało padać od rana.
Nagle,Twoim oczom ukazuje się ta wspaniała sytuacja. Dojeżdżasz do ściany deszczu. Normalnie widzisz przed sobą suchą drogę, słońce, jeszcze ledwie 100-200 metrów w deszczu, już prawie. Ty cały czyściutki, moto błyszczy jak jaja psa, jest super.
I wtedy, na granicy deszczu z przeciwka wjeżdża TIR, niechybnie, właśnie opuścił pobliską żwirownie, właśnie dostał pierwszy mokry cios. Strząsa z siebie syf, jak pies błoto. To jest ostatnie co otrzymujesz przed opuszczeniem wodnej ściany.
Trzy minuty później jesteś w domu. Patrzysz na chabetę i jest Ci trochę smutno.
Taka sytuacja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz