U mnie we fabryce, kantyna, godzinę temu.
Nasze firmowe koryto prowadzi firma Olimp. Muszę przyznać, że jest ok. Duży wybór i zawsze mają dobrą rybkę, poza tym ich pracownicy tam też jedzą, co w jakiś sposób mnie uspokaja.
Czekam w kolejce, tacka na prowadnicy, zaraz dojadę do pierwszego stanowiska, surówek znaczy. Przede mną stoi korpo szycha, lokalna górna półka. Pani nosi się dumnie, jest garsonka, jest szpileczka, jest spojrzenie z góry i nie pisałbym o tym wszystkim, gdyby nie pewien kontrast. Musicie wiedzieć, że to jest ogólnodostępna kantyna, ludzi z zewnątrz można czasem uświadczyć. Teraz właśnie przy kolejce snuł się dziadziuś. Przed moment stał w kolejce, potem na chwile wyszedł, kolejkowa korpo-stonoga wchłonęła jego miejsce i teraz stał tam zagubiony. Na moje oko to on miał mocne 90, ubrany jak polski emeryt, znaczy całe ubranie mniej warte, niż guzik przy garsonce korpopani i liczę też buty. Drobił nóżkami i nie wiedział co robić. To był moment, kiedy mogłem skorzystać ze swojej nadwagi i przyhamować napór z tyłu. Zrobiłem mu miejsce i wpuściłem. Nadal był zagubiony, widać idea żarcia na wagę była mu trochę obca. Gapił się na pojemniki, przesuwał w kolejce, a talerz miał nadal pusty.
Dziadzio delikatnie szturchnął korpo bestie przed sobą, wskazał coś drżącą ręką:
- to są ziemniaki?
Spojrzenie z góry fizyczne i mentalne, spojrzenie od którego całe czwarte piętro truchleje.
- I don't speak polish.
Odwróciła się, sprawy nie było.
Ktoś mógłby powiedzieć, że dziadzio był zbyt stary i posypany, żeby dojrzeć i zrozumieć to spojrzenie zagłady, tą korpo-nieuniknioność. Uważam inaczej. Dziadzio dobrze to widział, ale ten dziadzio pewnie widział Tygrysy jadące przez jego wieś, więc miał wyjebane na taką płotkę.
Dziadzio szturchnął korpo bestie po raz drugi. Odwróciła się gwałtowniej, dwa półmiski z jarzynami zamieniły się w kamień. Zogniskowała na dziadziusiu, chyba zdziwiona, że ten nie umyka, w zamian cierpliwie czeka, aż zyska jej pełne skupienie.
- Are these potatoes?
Czysta angielszczyzna sypiącego się dziadziusia, zamurowana korpo bestia, która teraz tylko kiwała głową, to był moment, który zrobił mi dzień. Cudownie.
Nasze firmowe koryto prowadzi firma Olimp. Muszę przyznać, że jest ok. Duży wybór i zawsze mają dobrą rybkę, poza tym ich pracownicy tam też jedzą, co w jakiś sposób mnie uspokaja.
Czekam w kolejce, tacka na prowadnicy, zaraz dojadę do pierwszego stanowiska, surówek znaczy. Przede mną stoi korpo szycha, lokalna górna półka. Pani nosi się dumnie, jest garsonka, jest szpileczka, jest spojrzenie z góry i nie pisałbym o tym wszystkim, gdyby nie pewien kontrast. Musicie wiedzieć, że to jest ogólnodostępna kantyna, ludzi z zewnątrz można czasem uświadczyć. Teraz właśnie przy kolejce snuł się dziadziuś. Przed moment stał w kolejce, potem na chwile wyszedł, kolejkowa korpo-stonoga wchłonęła jego miejsce i teraz stał tam zagubiony. Na moje oko to on miał mocne 90, ubrany jak polski emeryt, znaczy całe ubranie mniej warte, niż guzik przy garsonce korpopani i liczę też buty. Drobił nóżkami i nie wiedział co robić. To był moment, kiedy mogłem skorzystać ze swojej nadwagi i przyhamować napór z tyłu. Zrobiłem mu miejsce i wpuściłem. Nadal był zagubiony, widać idea żarcia na wagę była mu trochę obca. Gapił się na pojemniki, przesuwał w kolejce, a talerz miał nadal pusty.
Dziadzio delikatnie szturchnął korpo bestie przed sobą, wskazał coś drżącą ręką:
- to są ziemniaki?
Spojrzenie z góry fizyczne i mentalne, spojrzenie od którego całe czwarte piętro truchleje.
- I don't speak polish.
Odwróciła się, sprawy nie było.
Ktoś mógłby powiedzieć, że dziadzio był zbyt stary i posypany, żeby dojrzeć i zrozumieć to spojrzenie zagłady, tą korpo-nieuniknioność. Uważam inaczej. Dziadzio dobrze to widział, ale ten dziadzio pewnie widział Tygrysy jadące przez jego wieś, więc miał wyjebane na taką płotkę.
Dziadzio szturchnął korpo bestie po raz drugi. Odwróciła się gwałtowniej, dwa półmiski z jarzynami zamieniły się w kamień. Zogniskowała na dziadziusiu, chyba zdziwiona, że ten nie umyka, w zamian cierpliwie czeka, aż zyska jej pełne skupienie.
- Are these potatoes?
Czysta angielszczyzna sypiącego się dziadziusia, zamurowana korpo bestia, która teraz tylko kiwała głową, to był moment, który zrobił mi dzień. Cudownie.
pyszna scenka :D
OdpowiedzUsuń