Z bratem mieliśmy marzenie. Nie tyle mieliśmy, co ciągle mamy. Otóż chcemy przemierzać Polskę na dwóch bobberach. Leniwie nawijać kilometry, sprawdzać co przyniesie kolejne wzniesienie, czy winkiel. Nie napiszę, że szlajać się po zlotach i chlać co się da, bo to robimy i bez bobberów. Noale.
To nie było czcze marzenie. Uznaliśmy, że bazą będzie VT600. Brat nabył swoją bazę i każdą wolną chwilę poświęcał na rzeźbę. Ja z drugiej strony nie brałem pod uwagę budowy swojego, wszak dobre naciągnięcie łańcucha jest sztuką, która mnie przewyższa. Uznałem, że kupię gotowca.
Okazja się trafiła. Piękna sztuka na Pomorzu. Wydzwoniłem ORP Bonickiego, który miał rzut beretem. Ziom jak to ziom, znalazł pierwszy wolny termin i udał się na zwiady.
Zwiad był udany, żaden tam sztrucel, moto zadbane, wykończone ze smakiem.
Wydzwoniłem gościa, co by dograć szczegóły. Pan sobie zażyczył 2 tysie zaliczki i zaznaczył, że dopiero wtedy zdejmie ogłoszenie. Ok, uczciwe wyłożenie sprawy.
Znajomi mi tu tłumaczyli różnicę między zaliczką a zadatkiem, ale przecież to nie o to w tym wszystkim chodzi, ktoś kto robi tak piękne motocykle musi mieć duszę. Wysłałem zaliczkę.
Ogłoszenie nie zniknęło, doszedł tylko dopisek - REZERWACJA. No ok, w sumie w czym problem. Zaliczka poszła, termin odbioru ustalony, marszruta dograna, ba nawet miejsce opijania zakupu nad morzem wybrane. Teraz tylko poczekać.
Dziś telefon, gośc dzwoni, tragiczne wydarzenie, nie może sprzedać moto, strasznie przeprasza i zwróci zaliczkę w te pędy.
No dobra, zdarzenia losowe, rozumiem to aż za dobrze. Poczekałem, kasa zwrócona, smutek mnie ogarnął, ale przecież się nie potnę.
Jakiś czas później telefon od brata. Zadzwonił tam do gościa, wypytał z partyzanta co i jak. Okazało się, że gość puścił moto komuś innemu, za sto polskich złotych więcej.
Faktycznie, miało miejsce tragiczne wydarzenie. Gość sprzedał swój honor za stufkę.
To jest kurwa smutne, a cytując mojego tej-zioma z Poznania, smutne w chuj.
To nie było czcze marzenie. Uznaliśmy, że bazą będzie VT600. Brat nabył swoją bazę i każdą wolną chwilę poświęcał na rzeźbę. Ja z drugiej strony nie brałem pod uwagę budowy swojego, wszak dobre naciągnięcie łańcucha jest sztuką, która mnie przewyższa. Uznałem, że kupię gotowca.
Okazja się trafiła. Piękna sztuka na Pomorzu. Wydzwoniłem ORP Bonickiego, który miał rzut beretem. Ziom jak to ziom, znalazł pierwszy wolny termin i udał się na zwiady.
Zwiad był udany, żaden tam sztrucel, moto zadbane, wykończone ze smakiem.
Wydzwoniłem gościa, co by dograć szczegóły. Pan sobie zażyczył 2 tysie zaliczki i zaznaczył, że dopiero wtedy zdejmie ogłoszenie. Ok, uczciwe wyłożenie sprawy.
Znajomi mi tu tłumaczyli różnicę między zaliczką a zadatkiem, ale przecież to nie o to w tym wszystkim chodzi, ktoś kto robi tak piękne motocykle musi mieć duszę. Wysłałem zaliczkę.
Ogłoszenie nie zniknęło, doszedł tylko dopisek - REZERWACJA. No ok, w sumie w czym problem. Zaliczka poszła, termin odbioru ustalony, marszruta dograna, ba nawet miejsce opijania zakupu nad morzem wybrane. Teraz tylko poczekać.
Dziś telefon, gośc dzwoni, tragiczne wydarzenie, nie może sprzedać moto, strasznie przeprasza i zwróci zaliczkę w te pędy.
No dobra, zdarzenia losowe, rozumiem to aż za dobrze. Poczekałem, kasa zwrócona, smutek mnie ogarnął, ale przecież się nie potnę.
Jakiś czas później telefon od brata. Zadzwonił tam do gościa, wypytał z partyzanta co i jak. Okazało się, że gość puścił moto komuś innemu, za sto polskich złotych więcej.
Faktycznie, miało miejsce tragiczne wydarzenie. Gość sprzedał swój honor za stufkę.
To jest kurwa smutne, a cytując mojego tej-zioma z Poznania, smutne w chuj.
Ta, wolność, braterstwo, te klimaty
OdpowiedzUsuń