Podobno to się nazywa empatia, czy jakoś tak. Kiedy ktoś nam zrobi jakąś przykrość, a my zamiast uczciwie kazać mu spierdalać, to próbujemy wbić się w jego buty i się zastanowić czemu tak zrobił. Życie bywa przez to takie skomplikowane. To nieprzyjemne uczucie, że ktoś jednak mógł mieć powód, żeby coś zrobić. Straszne.
Wbijam do krawcowej. Miła pani, lubię ją, wyratowała mi trochę moto ciuchów, a i inne drobnostki u niej naprawiam. Lepiej się czuję, kiedy coś naprawię, zamiast wyjebać i kupić nowe. Fajna jest.
Dziś podkoszulek, co to zamówiłem eL, a taka jedna nie zobaczyła w swojej wiedźmowej szklanej kuli, że schudłem i mi zawczasu nie przysłała eM. Drobnostka.
Pani uśmiechnięta, szczebiocze, tu sobie wbija igiełkę, tu żarcik jak to kiedyś jednego pana tak igiełką przez skórę, tralala, miara wzięta, data odbioru ustalona, pani świstek wypisuje.
I tu się dzieje coś. Pani bez zapytania mnie wpisuje Wielicki Paweł.
Za łeb się w myślach chwyciłem, łolaboga, jakim kurwa cudem kobieto to pamiętasz, a na głos do niej:
- ale ma pani pamięć! milion klientów dziennie, ja ostatni raz z rok temu tu byłem, a pani mnie o tak z pamięci.
- no nie rok temu, był pan przecież kilka miesięcy temu i ja pana nie obsłużyłam.
I już.
Znaczy nie już, bo po wyjściu włączyło mi się właśnie to kurestwo w bani, które analizuje, wchodzi w inne buty i robi mi smutek, bo przez to nie zawsze mam racje.
Przypomniałem sobie. Sytuacja miała miejsce kilka miechów temu, o jakimś czerwcu tu mówimy. Wbiłem do pani przy okazji, bo właśnie koszulka dotarła. Chciałem na szybkiego nieco zwęzić. Wszedłem i już w drzwiach prawie zabity zostałem, bo okazało się, że pani na urlop lada dzień, a roboty nie ubywa, a wręcz przybywa.
- dzień dobry
- nic nie przyjmuje! na urlop idę!
Chyba wtedy nawet znad maszyny nie wstała, tylko mi pocisk wkurwienia posłała przez cały pokoik roboczy.
Urlop rzecz święta, uśmiechnąłem się i polazłem w swoją stronę. Oczywiście lekko mnie to zirytowało, bo przecież ja klient, ja płacę, wymagam, mi kurwa do nóg padać i stopy całować, bo ja być może talarem rzucę, albo do innego pójdę. Krótka piłka w zasadzie, o sprawie zapomniałem. Dziś bym pewnie też się nie stawił w sprawię zwężenia, ale mam nową koszulkę, która lepiej pasuje. Zachciało mi się starą podpasować.
Szedłem z powrotem do fabryki i sobie myślałem. Dla mnie to była drobnostka jak mnie wtedy pani olała. Dla niej to drobnostka nie była. Zagoniona do pracy, próbująca wywiązać się ze zbyt wielu obietnic przed urlopem, milion razy przepraszała, że nie może więcej roboty na teraz przyjąć, traciła czas na jałowe tłumaczenia, czas, którego nie miała. Być może cały czas starała się być grzeczna, być może ja byłem tym milion pierwszym, przy którym miarka się przebrała i nastąpił wybuch. Męczyło ją to potem. Pewnie było jej przykro, że mnie tak potraktowała. Może czasem o tym myślała w chwilach głupiej zadumy, kiedy przypominają nam się żenujące sytuacje z naszego życia. Jeden klient z wielu, być może utracony przez chwilę nerwów. Stąd ta radość, kiedy tam wlazłem, niby anonimowy, niby jeden z wielu.
Kolejny wniosek? Jakbym zaszedł do niej w lipcu, to by się nie denerwowała tyle czasu. Znaczy, zjebałem.
Pies z tą jebaną empatią tańcował.
Ta, jasne, schudles...
OdpowiedzUsuń