Przedni przestał robić. Jeżeli w motocyklu tylny zaczyna być lepszy, znaczy, że jest słabo bardzo.
Dowiedziałem się o tym w jedyny możliwy sposób, mianowicie oglądając z bardzo bliska rejestracje auta przede mną. Akcja w sumie klasyczna, czyli jedziemy w kolumnie, długa prosta, nic się nie dzieje, natomiast pan przede mną ma ten moment w życiu, kiedy uznaje, że musi zajebać hamulcem w podłogę, co też czyni, na co ja reaguje także hamowaniem, co jednak okazuje się zaledwie niemrawym zwalnianiem, co też przechodzi w awaryjne deptanie tylnego, aż do blokady koła, a także do dotykania przednim kołem zderzaka puszki i liczeniem brudnych kropek na jego tablicy.
Umówiłem się w te pędy na pierwszy wolny termin i pozostałe dwa dni oczekiwania spędziłem w gorącym postanowieniu jazdy dopasowanej do możliwości hamowania, a dokładnie braku tej możliwości. Oczywiście zapomniałem się parę razy i plułem sobie w brodę, planowałem też kupić kotwicę i rzucać z zadupka, jednak szkoda mi było kasy na nową, a z używkami kiepsko.
Moto oddałem w piątek, w weekend chlałem na kawalerskim, co w sumie zasługuje na osobny rozdział, bo było elegancko i pysznie, natomiast nastał poniedziałek i poturlałem tramwajem po moją Niunie.
Stała zwarta, gotowa i brudna. Koledzy nauczeni doświadczeniem, że zawsze przyjeżdżam do nich prosto z trasy zajebanym moto, przestali już na to zwracać uwagę. Przedostatni był dalej w szoku, że mam srebrne felgi, choć był pewien, że czarne, ostatniemu natomiast postawiłem browar, żeby uleczył skołatane nerwy po próbach pucowania mojej chabety.
Mało tego, nawet nie skomentowali faktu, że lewe lusterko jest obsrane przez ptaka. Nic nie poradzę, nic zrobić nie mogę. Nie moja wina, że nie chce padać, kiedy latam.
Za nowe klocki zapłaciłem dobrze, poza tym chłopaki sobie wzięli do serca to moje ciągłe jojcenie na hamulce, więc wrzucili klocki z wyższej półki i zalali dot5. I git. Powiedzieli, że pierwsze 200km grzecznie. Tak, tak, wiem.
Nie, żebym jakoś od razu rzucił się do testowania. Prawdę powiedziawszy trochę się obawiałem, że awaria z innego powodu, natomiast oploty całe, nienaruszone, pompka sprawna, no to co się niby ma tam spierdolić? Na prostej lekko poklamkowałem i z zadowoleniem odkryłem, że przód znów jest lepszy od tyłu, gdzie z tyłu też na oplocie i też na lepsiejszych klocuszkach. Bo na mieście częściej tyłem hamuje.
Pierwszy prawdziwy test na Balicach. Jak zwykle wina po mojej stronie, bo nie pokleiłem w głowie, że auto przede mną ma obce tablice, co sugeruje nieznajomość okolicy i zwiększa szanse na nagłe zmiany kierunku. Zamiast śmignąć usilnie, to turlałem leniwie za i się oczywiście nadziałem na nagłe hamowanie, skręt w lewo, ponowne hamowanie, jednak jazda na wprost, a potem ponowne w lewo, z ostatecznym hamowanie i zatrzymaniem lekko bokiem do głównej. Prędkość moja była minimalna, ale i odległość mała, także cała zabawa kończyła się tylko na refleksie. Refleks zadziałał, nie zadziałała natomiast pamięć gupika, w sensie krótkotrwała. Zapomniałem, że pół godziny temu odebrałem moto z nowymi klockami, żyłem w przekonaniu posiadania starych, niesprawnych, w efekcie zajebałem w klamkę z pełną mocą.
Jebana wstała mi na przednie koło! Nie, żeby tam jakieś stoppie ładne wyszło, natomiast od ziemi się kapunię oderwała, co było na swój sposób nieoczekiwane i fascynujące.
Reszta drogi do domu bez przygód, z bananem i radością, że to jednak była wina klocków, lub płynu, co w obecnej chwili znaczenia już nie miało.
Drugi test był dziś rano, w drodze do pracy.
Pogoda wyśmienita, na drogach pustki, leciało się idealnie. W sumie akcja z serii nie-akcji, zwykły dolot do świateł, które zaczęły zmieniać kolor na niesprzyjający. Trochę szybko się zbliżałem, bo tam jeszcze jakieś mijanki miały miejsce, w efekcie trzeba było hamować, a nie zwalniać. Znów przedni wcisnąłem niepomny wymiany. I co? I mi zblokowało przód i popędziłem do pasów, niczym szczeniak w zimie po chodnikowej ślizgawce. Łiiiii! To było super! To znaczy, ja wiem, że przed skrzyżowaniami asfalt jest dobrze nasączony płynami ustrojowymi puszek, regularnie podlewany przez wodę z klimy, przez co szansa ślizgu jest większa, natomiast jeżdżę tędy codziennie, zdarza mi się tutaj przyhamować, za to ślizgawka była pierwszy raz. Fajnie.
Ogólny wniosek jest pozytywny. Im sprawniej się potrafisz zatrzymać, tym szybciej możesz jeździć. To żaden problem i wyczyn odkręcić klamkę i puścić ściga 240 na prostej, wyczynem jest się z takiej prędkości zhamować na możliwie krótkim dystansie, często też z unikaniem przeszkód terenowych, jak puszka, pies, czy kompletnie nieoczekiwany zakręt. W sumie już sama świadomość możliwości jest fajna, wcale zapierdalać i hamować nie trzeba. Chłopaki z serwisu nawet próbowali mi zarzucać, że hamuje jak pojeb, ja natomiast powiedziałem im, że to nie jest prawda i nie mogą tego udowodnić. Coś zaczęli mówić o tym, że mam fioletowe tarcze, co właśnie o tym świadczy. Kto by ich tam słuchał.
Jest dobrze. Teraz tylko parę dni i kilka kilo nawiniętych, żeby się mentalnie przestawić na nowe hample. Dobrze mnie to nastraja.
Dowiedziałem się o tym w jedyny możliwy sposób, mianowicie oglądając z bardzo bliska rejestracje auta przede mną. Akcja w sumie klasyczna, czyli jedziemy w kolumnie, długa prosta, nic się nie dzieje, natomiast pan przede mną ma ten moment w życiu, kiedy uznaje, że musi zajebać hamulcem w podłogę, co też czyni, na co ja reaguje także hamowaniem, co jednak okazuje się zaledwie niemrawym zwalnianiem, co też przechodzi w awaryjne deptanie tylnego, aż do blokady koła, a także do dotykania przednim kołem zderzaka puszki i liczeniem brudnych kropek na jego tablicy.
Umówiłem się w te pędy na pierwszy wolny termin i pozostałe dwa dni oczekiwania spędziłem w gorącym postanowieniu jazdy dopasowanej do możliwości hamowania, a dokładnie braku tej możliwości. Oczywiście zapomniałem się parę razy i plułem sobie w brodę, planowałem też kupić kotwicę i rzucać z zadupka, jednak szkoda mi było kasy na nową, a z używkami kiepsko.
Moto oddałem w piątek, w weekend chlałem na kawalerskim, co w sumie zasługuje na osobny rozdział, bo było elegancko i pysznie, natomiast nastał poniedziałek i poturlałem tramwajem po moją Niunie.
Stała zwarta, gotowa i brudna. Koledzy nauczeni doświadczeniem, że zawsze przyjeżdżam do nich prosto z trasy zajebanym moto, przestali już na to zwracać uwagę. Przedostatni był dalej w szoku, że mam srebrne felgi, choć był pewien, że czarne, ostatniemu natomiast postawiłem browar, żeby uleczył skołatane nerwy po próbach pucowania mojej chabety.
Mało tego, nawet nie skomentowali faktu, że lewe lusterko jest obsrane przez ptaka. Nic nie poradzę, nic zrobić nie mogę. Nie moja wina, że nie chce padać, kiedy latam.
Za nowe klocki zapłaciłem dobrze, poza tym chłopaki sobie wzięli do serca to moje ciągłe jojcenie na hamulce, więc wrzucili klocki z wyższej półki i zalali dot5. I git. Powiedzieli, że pierwsze 200km grzecznie. Tak, tak, wiem.
Nie, żebym jakoś od razu rzucił się do testowania. Prawdę powiedziawszy trochę się obawiałem, że awaria z innego powodu, natomiast oploty całe, nienaruszone, pompka sprawna, no to co się niby ma tam spierdolić? Na prostej lekko poklamkowałem i z zadowoleniem odkryłem, że przód znów jest lepszy od tyłu, gdzie z tyłu też na oplocie i też na lepsiejszych klocuszkach. Bo na mieście częściej tyłem hamuje.
Pierwszy prawdziwy test na Balicach. Jak zwykle wina po mojej stronie, bo nie pokleiłem w głowie, że auto przede mną ma obce tablice, co sugeruje nieznajomość okolicy i zwiększa szanse na nagłe zmiany kierunku. Zamiast śmignąć usilnie, to turlałem leniwie za i się oczywiście nadziałem na nagłe hamowanie, skręt w lewo, ponowne hamowanie, jednak jazda na wprost, a potem ponowne w lewo, z ostatecznym hamowanie i zatrzymaniem lekko bokiem do głównej. Prędkość moja była minimalna, ale i odległość mała, także cała zabawa kończyła się tylko na refleksie. Refleks zadziałał, nie zadziałała natomiast pamięć gupika, w sensie krótkotrwała. Zapomniałem, że pół godziny temu odebrałem moto z nowymi klockami, żyłem w przekonaniu posiadania starych, niesprawnych, w efekcie zajebałem w klamkę z pełną mocą.
Jebana wstała mi na przednie koło! Nie, żeby tam jakieś stoppie ładne wyszło, natomiast od ziemi się kapunię oderwała, co było na swój sposób nieoczekiwane i fascynujące.
Reszta drogi do domu bez przygód, z bananem i radością, że to jednak była wina klocków, lub płynu, co w obecnej chwili znaczenia już nie miało.
Drugi test był dziś rano, w drodze do pracy.
Pogoda wyśmienita, na drogach pustki, leciało się idealnie. W sumie akcja z serii nie-akcji, zwykły dolot do świateł, które zaczęły zmieniać kolor na niesprzyjający. Trochę szybko się zbliżałem, bo tam jeszcze jakieś mijanki miały miejsce, w efekcie trzeba było hamować, a nie zwalniać. Znów przedni wcisnąłem niepomny wymiany. I co? I mi zblokowało przód i popędziłem do pasów, niczym szczeniak w zimie po chodnikowej ślizgawce. Łiiiii! To było super! To znaczy, ja wiem, że przed skrzyżowaniami asfalt jest dobrze nasączony płynami ustrojowymi puszek, regularnie podlewany przez wodę z klimy, przez co szansa ślizgu jest większa, natomiast jeżdżę tędy codziennie, zdarza mi się tutaj przyhamować, za to ślizgawka była pierwszy raz. Fajnie.
Ogólny wniosek jest pozytywny. Im sprawniej się potrafisz zatrzymać, tym szybciej możesz jeździć. To żaden problem i wyczyn odkręcić klamkę i puścić ściga 240 na prostej, wyczynem jest się z takiej prędkości zhamować na możliwie krótkim dystansie, często też z unikaniem przeszkód terenowych, jak puszka, pies, czy kompletnie nieoczekiwany zakręt. W sumie już sama świadomość możliwości jest fajna, wcale zapierdalać i hamować nie trzeba. Chłopaki z serwisu nawet próbowali mi zarzucać, że hamuje jak pojeb, ja natomiast powiedziałem im, że to nie jest prawda i nie mogą tego udowodnić. Coś zaczęli mówić o tym, że mam fioletowe tarcze, co właśnie o tym świadczy. Kto by ich tam słuchał.
Jest dobrze. Teraz tylko parę dni i kilka kilo nawiniętych, żeby się mentalnie przestawić na nowe hample. Dobrze mnie to nastraja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz