wtorek, 21 lipca 2015

nieMOTO - nowe lądy

Dziś odkrywałem nowe lądy.

Najpierw dopłynąłem do wyspy o nazwie Smutna Pętla Braku Radości. Wygląda to tak.
- J szuka komody i nie może znaleźć. Smutek.
- J znalazła komodę, ale droga. Smutek.
- J nie chcę innej komody, bo ma już tą jedyną, jednocześnie J nie może jej kupić, bo jest droga. Smutek.
- Paweł rżnie sobie ostatnią nerkę, wyciąga zaskórniaki na paliwo do suki, odkłada w czasie serwis i ma kasę na tę jedyną komodę. Nie można jej kupić, bo pomimo, że jest piękna, to radości nie da, bo kosztuje za dużo.

W końcu namówiłem, na raty weźmiemy, jakoś będzie. Jest radość, jedziemy.
W sklepie trafia nam się słabo-prezencyjny pan, który ewidentnie nie lubi swojej pracy. Nie jest pomocny, natomiast, kiedy zaczyna rozumieć, że my mamy upatrzone i tylko formalność, to coś z siebie krzesa.
J się dowiaduje, że nie ma na stanie i trzeba cztery tygodnie czekać. J się waha, namiastka chęci sprzedawcy upada pod ciężarem i nie próbuje walczyć, a wręcz zbywa.
Tu dzieje się cud.
J już nie chce tej komody. J przestała się podobać ta komoda, bo sprzedawca trąca bucem. I już. Miech wzdychania zakończony w minutę.
Jedziemy do innego sklepu, gdzie była jakaś inna, co swego czasu nawet, nawet się łapała. Obecnie jest cudowna.
Bierzemy, tylko formalności.
Dupa. Czas oczekiwania. Tamta była cztery tygodnie, wtedy J wytelepało, teraz jest sześć tygodni, ale za to 20 minut później i J bierze bez mrugnięcia.
Czy to z zemsty za tamtego buca? Czy to dlatego, że ten sprzedawca wygląda jak regularnie bity pies, a zarazem na swój sposób sympatyczny? Tego nie wiem. Tego lądu nie odkryłem, natomiast komoda zakupiona. Idę płacić zaliczkę i ogarnąć sprawę transportu.
Zaliczka zapłacona, teraz transport. Kolejki brak, młoda pani siedzi za kompem. Nie patrzy w monitor, tylko stuka smsa.
Podchodzę i grzecznie się witam. Nawet głowy nie podniosła.
- zaraz.
I pani dalej pisze smsa, i nie, że z przyczajki, normalnie napierdala pazurem ajfona na moich oczach. To się już dzieje.
Normalnie odszedłbym z miejsca, ale bałem się energicznych ruchów, bo szczena mi opadła i poturlała gdzieś między nogi. Transport olałem. Najwyżej na plecach przyniosę. Ledwie 30 kilometrów.

Na koniec już w aucie, turlamy w stronę domu po wielkim konsumpcyjnym sukcesie. J zamyślona w szybę patrzy. Często na odruchu, po zmianie biegów delikatnie miziam ją po nodze. Tym razem znów to zrobiłem, a J na pełnym zamyśleniu i nieświadomości rozchyliła nogi, czego zwykle nie robi.

Teraz już wiem wszystko, znaczy dalej nic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz