wtorek, 7 kwietnia 2015

MOTO - Pierwsza w tym sezonie

Pierwsza środa po Lanym Poniedziałku zawsze jest fajna. Wtorek jest jeszcze lajtowy, bo dużo ludzi na urlopach, ale środa to już zupełnie inna bajka.

Śniegu nie było, to już w sumie pozytyw. Był za to deszcz i trzy stopnie plusa. Nie powiem, do samego Krakowa jechało się całkiem dobrze, sprawnie nawet na budowanym rondzie na Balicach.
Za to wjazd od Józefa to jakiś kurwa horror, przejeba i chujnia. Korek zaczął się na tej długiej prostej przy wale i ciągnął się aż do Zwierzynieckiego, gdzie się rozładowało tylko dlatego, że auta ruszyć nie mogły, bo korek prostopadły stał wprost na skrzyżowaniu. Moto przeszło oczywiście.

Na testowym delikatnie i wbijam w krzyżówkę łączącą zakorkowaną Kapelanka z zakorkowaną Monte Casino. Na krzyżówce czerwone. Miałem okazje spojrzeć w siną dal, aż do Ronda Grunwaldzkiego. Długa prosta, wszystko stoi. Deszcz pada, ślisko jak cholera. Lana środa kurwa.

Wbiłem, pełne skupienie, ludzie pasy zmieniają, raz z kierunkiem, raz bez, innym razem z przyczajki. Tu trzeba zrozumieć mentalność wkurwionych ludzi po urlopie, w korku. Włączysz kierunek, to przyspieszą, żeby miejsca nie ustąpić. Nie włączysz ale koła skręcisz, to przyspieszą, żeby miejsca nie ustąpić i w bonusie trąbką zjebać. Jak więc zmienić pas? A tak, żeby nikt nie zdążył zablokować. Na szybkości, gwałtownie, bez sygnalizacji. Dwa pasy wrogie sobie, a linia frontu przebiega na przerywanych pasach, które na deszczu można porównać do tafli lodu.
Ja tą linią frontu pomykam.

Nie ukrywam, ma to swój urok, trzeba kombinować, być czujnym. Dobra zabawa.

Przechodząc do sedna i miejsca, gdzie wybiłem sobie palec u stopy, jestem już przy końcu Monte Casino. Zostały mi trzy auta do świateł, właśnie mijam ciężarówkę. Dolatuje do niej, już prawie jestem przy jej dupie, kiedy nagle tę dupę lekko podrywa. Albo facet depną hampel, albo w dupę zaparkował temu przed sobą. Nieważne co, wystarczający powód do włączenia systemów alarmowych.
Jebany dał radę i tak. Drzwi szoferki otworzył jak byłem na wysokości jego tylnego koła, mając na zegarach jakieś 20-30km/h. Prawa łapa i prawa noga były gotowe, więc czas reakcji policzony w setnych. Ślizg obu kół momentalny, środek łączenia pasów na lekkiej górce, przednie zaczyna uciekać do boku, czuję to po uciekającej krzywo kierze. Kontra w ziemię z buta pomogła i lekko go wyprostowało. Stąd obity palec. Zatrzymałem się na milimetrach od nóg pana kierownika, który właśnie mnie zauważył i momentalnie posmutniał.
Tłumaczyć się zaczął, że jakaś pizda przed nim jeździć nie umie i on, mistrz kierownicy, właśnie szedł ją opierdolić. Tak chyba właśnie mówił, pewny nie jestem, bo leciałem kurwami w niego lepiej niż niemiaszek pruł swoim MG na plaży Omaha. Pomiędzy kurwy wplatałem, że gdybym nie wyhamował to bym nóżki w jego drzwi wkomponował. Głupio mu było widocznie, bo jeszcze chwilę wcześniej to on był tym w słusznym gniewie.

Przeprosił, napierdalanki porannej nie było. Pojechałem dalej.
Lana kurwa środa.