czwartek, 22 stycznia 2015

nieMOTO - Lewą stroną lewej nogi.

To była jedna z najcięższych nocy w moim życiu. Młoda budziła się cały czas. Nie miałem siły do niej wstać. Ciągle J się zrywała, cała noc wojny. Zasnąłem dopiero chwilę przed budzikiem. Nie słyszałem jak dzwoni. Dopiero J mnie obudziła, żebym go wyłączył.

Z wyra prawie spadłem. Musiałem odczekać zanim wstanę, inaczej wyjebałbym ryjem w kaloryfer bankowo.
Strasznie głupio mi było. Rozumiem jak Młoda obudzi się raz w nocy na cyca. Wtedy moja ingerencja jest zupełnie zbędna. W przypadku kiedy całą noc jest impreza to jednak pomóc powinienem, obowiązkami się dzielić trzeba. W poczuciu winy i wstydu zacząłem przepraszać J.

- Ty debilu.
- Co?
- Co co!? Wstałeś o drugiej w nocy, złapałeś mnie za łokieć, zacząłeś nucić i kołysać. Obudziłeś mnie.
- Jak obudziłem? Przecież Lenka nie spała, cały czas płakała. Uśpić ją chciałem.
- Co?! Lenka spała całą noc w swoim łóżeczku. Wstała raz o 3 na cyca.
- ...

No kurwa śniło mi się, że dziecko płacze w nocy. To jakiś nowy rodzaj tortury? Zestresowany w nocy, bo czułem się zbyt zmęczony, żeby wstać i pomóc. To już wole to nieruchome spierdalanie, spadanie, czy od biedy niemoc w dobiegnięciu do celu. O ja żesz kurwa. I jeszcze pewnie prawdziwe budzenie o 3 spotęgowało realność tego posranego snu.

Potoczyłem się na dół w formie zombiaka, prawie wyjebując na schodach. Przesrałem i nakarmiłem psy, wróciłem na górę. Chciałem w końcu zrobić coś dobrego ze swoim życiem, wszedłem więc do łazienki. Obrazek:
Kibel jest zastawiony wanienką młodej, przed kiblem stoi J w pozycji 'You shall not pass!'.
- Chcesz srać, idź na dół.

Wyobrażacie sobie? Kurwa czaicie? No przecież najważniejsza chwila w życiu każdego mężczyzny, medytacja na dzbanku i poranny zrzut. To tu powstaje plan działania na cały dzień. Niektórzy tutaj też dosypiają, by planowanie przenieść pod prysznic, tym niemniej to jest strategiczny punkt w miejscu i czasie.
Ona mi to odebrała. W jednej chwili. Zesłała w otchłań dolnej, klaustrofobicznej łazienki. Zemściła się za wszystko co złego uczyniłem i uczynię przez najbliższe lata. Życie straciło sens.

Ogarnąłem się i poczłapałem na pociąg. Nie śmiałem się nawet jak pani zapowiedziała pociąg z Oświęcimia do Krakowa Głównego przez Kraków Główny. Nie pomstowałem na stado idiotek, które szczebiotały w pociągu całą drogę. Śniadanie w pracy nie miało smaku.
Popadłem w marazm. Nie wiem czy z tego wyjdę.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

MOTO - WSPOMINKI - Radom na drodze do kariery politycznej

Nawet dobrze nie pamiętam kiedy to było. Chyba dwa sezony temu. Tak, 2012, jakiś Lipiec.  Na wspominki mi się zebrało po akcji z soboty, gdzie jakiś ślepy dziadek mi landarę chciał taranować.

A było tak.
Jeden znajomy rozwijał swoją karierą polityczną. Na fejsidle toczyliśmy zażarte i brutalne kłótnie, wynikające z różnic w poglądach. Bywało ciężko, ale jakoś nie przeszkadzało nam to we wspólnych wypadach na moto.

Tak się złożyło, że znajomy miał widzenie ze swoim super-szefem. Ten od sztucznych penisów. Miał się na spotkanie bujnąć do Wawki, do sejmu. Zaprosił mnie na wspólny wypadz, a nawet załatwił przepustkę do samego sejmu. Rewelacja. Zawsze chciałem zajrzeć. Nie, żebym miał ochotę poznawać tą polityczną chorągiewkę, ale wypad na moto z kumplem do Wawki zawsze i wszędzie.

Sobota. Zbiórka rano, koło 8-9. Dosiadłem mojego kochanego GSa i poleciałem na miejsce spotkania - Kraków, BP Bora. Na miejscu poleciał jakiś szybki hot-dog, niewykluczone, że zalaliśmy do pełna i wio.

Lipcowy poranek sobotni na piątkę z plusem. Bez wiatru, bez deszczu, jeden z tych, gdzie bezchmurne niebo zapowiada 30 w cieniu, ale rano jest tak akuratnie. Kilometry połykaliśmy bardzo szybko. Kłamać nie będę. Zapierdalaliśmy. Oczywiście jak na możliwości gołego GSa.

Zebrało mi się na wspominki i wzruszenia.. To był naprawdę kawał dobrej, wiernej maszyny.

Szybki przelot przez obwodnicę Kielc i z jednym międzylądowaniem na Orlenie i zajeżdżamy do Radomia. Tak. Wiadomo.

Pełne skupienie, tu ludzi krzywdzą.
Przebijamy się od ronda, do ronda, od świateł do świateł. Tak po prawdzie to akcja właściwa zaczyna się na jednych z tych świateł. Stoimy na pole position, w oddali romantycznie majaczy maszt Makdonalda.
Buka, bo tak po ksywie ziomuś ma, na widok masztu krzyczy:
- Tam jest nasze śniadanie!

Pomarańczowe, bach, bach, dwie jedynki wskoczyły, zielone, start. Prawym pasem lecimy.
Gix Buki wystrzelił, GS twardo ciągnie za nim. Z prawej stacja paliw, na stacji ruch. Szybka kontrola w lusterkach i zmiana pasa na lewy. Na wszelki wypadek, bo obok ruch. Kumpel już tego na wszelki wypadek nie zastosował.

Ze stacji, bez zatrzymania, bez obciny, wyturało stare Renault (19 chyba, gdzieś mam zdjęcia). Wyturlało na pas, gdzie Buka leci, tak zaraz przed. Widziałem tylko jak próbował się bronić, jak chciał zmienić pas, niestety. Tam 100 metrów dalej skrzyżowanie, w tym miejscu korek zwykle stoi. Koleiny wyrobione, w koleinach smary wyzbierane, obecnie pomieszane z wodą z klimatyzacji aut, bo już ciepło przecież. Dupą mu ślizgnęło przy próbie ucieczki, już widać, że się nie uda. Tu zdrowy odruch kolegi, który już parę razy leżał. Wyciągnął lewą nogę spod moto, samo moto na lewą położył (w sumie już się samo kładło po uślizgu dupy) i cudowny skok po życie. Kumpel wyskoczył na tyle daleko, żeby polecieć obok auta, moto zajebało w dupę Renówki, autko podrzuciło, a moto ślizgiem pojechało już samo na skrzyżowanie. Miałem te parę sekund więcej na reakcję, więc awaryjnie hamowałem. Wybór tam miałem przed sobą słaby. Albo dobitka w dupę renówki, albo po koledze. Dupę mi podrzuciło na koleinach, trochę lambady, ale wyhamowałem dobrze.

Chyba nawet zdążyłem pomyśleć co z nim, ale bardzo krótko, bo ten już po chwili się z gleby zerwał i pobiegł mordować kierownika. Jak się później okazało, biegł do typa mając złamaną nogę, ale nie uprzedzajmy.

Widząc, że Buka żywy, poleciałem zbierać moto ze skrzyżowania. Swoje zaparkowałem, jakiś poboczny gość pomógł pozbierać z gleby gixa i dotoczyliśmy go do pobocza. Pierwszy rzut oka pokazał, że moto obróciło przed uderzeniem w auto, tak, że tylko dupę mu urwało. Następny był telefon po karetkę i policję.

Karetka jechała do wypadku motocyklisty, więc byli dosłownie po chwili. Wyskoczyli z dechą po poszkodowanego... i konsternacja, kurwa który to? Jest dwóch. Obaj stoją i przez telefony gadają, co jest? Problem się rozwiązał. Adrenalina zeszła, kumpel zrozumiał, że ma złamaną nogę i się poskładał. Do karetki już sam nie doszedł. Zapakowali go i sobie pojechali. Zostałem na pobojowisku ze sprawcą, w oczekiwaniu na policję.

Przyjechali po paru minutach. Pierwsze oględziny panów policjantów, zdjęcia, spytki, wszystko luzik. Zabawne było, że pan policjant, oglądając renówkę, na widok naklejki wózka rzucił:
- inwalida, no tak.

Orzeczenie panów policmajstrów na miejscu było z jednostronnym wskazaniem winy po stronie ślepego dziadka inwalidy. Spisali co trzeba, pooglądali moto, pośmiali i pojechali. Dziadek też się ulotnił. Zostałem sam w centrum Radomia, z dwoma motocyklami, w pełnym kombiaku, przy temperaturze zbliżającej się do 30 w cieniu. Czekamy. Jeszcze w międzyczasie pozbierałem wszystkie części moto i zjadłem snickersa, którego znalazłem w urwanym zadupku moto kumpla.

Z nudów obdzwoniłem kogo się da. Z smsów dowiedziałem się, że Buke gipsują. Irracjonalnie pierwsza myśl była taka, że nie zmieści się w swoje kombi, więc będzie w majtach paradował. Wniosek prosty, trzeba mu zrobić zdjęcie.

Siedziałem tam parę godzin. W sumie było zabawnie. Najpierw zatrzymałem jakiegoś motonitę, który na moją prośbę pojechał kupić dwie pary krótkich spodenek i milion litrów wody. Potem zatrzymał się jakiś gość w sejczento, który wypadł na ostrej kurwie, od razu wiedział, bez pytań, co się wydarzyło i chciał zapierdolić na miejscu tego 'skurwysyna co na motocyklistów poluje'. W sumie powinienem się cieszyć, że mnie nie oklepał z racji braku celu. Słuszny, radomski gniew.

Gdzieś po drodze wydzwoniłem ziomów krakowskich, którzy dali namiar na transport. Kolega z Krakowa z busem już był w drodze. Czas leciał, słońce prażyło, a ja spędzałem tą cudowną sobotę na skrzyżowaniu w Radomiu.

Wreszcie taksówka zajechała. Kierowca pomógł mi wypakować zagipsowanego kolegę. Był nawet tak miły, że razem ze mną pociągnął z niego łacha. Następnie podskoczyłem do tego nieszczęsnego maka po jakiś syf na szybko. Potem już było tylko czekanie na transport do Krakowa.

Czas leciał. Budziliśmy oczywiście zainteresowanie, kiedy tak na skrzyżowaniu pod drzewem siedzieliśmy. Kumpel miał ostre branie, taki weteran. Raz nawet jakieś dupcie zajechały, ale w sumie bez rewelacji.

W końcu długo oczekiwany transport zajechał. Kierowca wysiadł (znajomy z twarzy), popatrzył i rzucił:
- no tak. to wy.

O co mu kurwa niby chodziło!?

Moto zapakowaliśmy, Buke zapakowaliśmy, sam dosiadłem GSa i ruszyliśmy w drogę powrotną do Kraka. Gdyby kumpel nie wyjebał w to Reno, to byśmy do tej Wawki dojechali na spotkanie z panem od dildo i pistoletu. Stwierdzam więc, że mieliśmy szczęście.


Na koniec jeszcze wygrzebana fotka.W sumie nie spytałem kumpla, czy wolno. Ej Buka, nie wkurwiaj się :D





nieMOTO - Do odstrzału

Sobotni poranek. Plan w sumie nie jest przesadnie napięty. Zawieźć J do lekarza, zawieźć szczynę młodej do badań, pojechać na zakupy. Zaczęliśmy od lekarza.

J musi zdobyć papier do dalszej pracy, bo chorowała na ciąże. Obecnie choruje na macierzyństwo, a to już choroba przewlekła. Rano, sobota, liczyliśmy, że szybko pójdzie.

Prywatna przychodnia, gdzieś w okolicach Zabierzowa. Zajeżdżamy na miejsce. Tuż przed nami turla inne auto, do przychodni też, bo niby gdzie by miało jechać. Facet wjechał na parking pierwszy i zaraz za wjazdem się zatrzymał, zostawiając mnie lekko złamanego w bramie. Zatrzymał się i stoi...


Myślałem, że może kogoś tylko chce wysadzić, ale przecież sam. No to chyba miejsce do parkowania sobie wybiera. Za dużo wolnych, dylemat.
W tym momencie facet wrzuca wsteczny. J wniosek wyciągnęła błyskawicznie i krzyknęła 'cofa w nas!'. Ja potrzebowałem więcej czasu, bo sporo straciłem na myślowe niedowierzanie z serii 'co on kurwa...'.
No ślepy, ślepy.
Trąbić zacząłem. Dalej jedzie. Wniosek oczywisty: nie tylko ślepy, ale i głuchy. Może po to do lekarza.
Okazało się, że wycelował sobie w miejsce parkingowe na początku parkingu i właśnie tam zamierzał skręcić. Kierunkowskazów nie używał, bo przecież to jego sprawa gdzie jedzie.

Trąbienie nie pomogło. Dopiero kiedy puknął, to zrozumiał, że coś nie halo.

Wkurwiony do imentu wychodzę z auta z zamiarem zajebania na miejscu. J instynkt samozachowawczy pracujący na 120%, porwała Młodą razem z fotelikiem i się ulotniła nie czekając na rozwój wydarzeń, a impreza z przemieszczeniem wisiała na włosku.

Wyskakuję z auta, moim oczom ukazuje się stary dziad w okularach jak denka od butelek. Krwawa furia przed oczami. Chyba za dużo razy widziałem jak takie stare, ślepe pizdy przekonane o swojej nieomylności wysyłały znajomych motonitów do szpitala.
Ja: Co ty kurwa odpierdalasz ty stary ślepy debilu!?
Stary Ślepy Debil: Jak ty kurwa jeździsz!?
Ja: Ja jak jeżdżę? Przecież ja kurwa nie jechałem, tylko stałem i trąbiłem na ciebie!
SŚD: Przerysowałeś mi auto!
Ja: Ja ci kurwa... ja... Jak kurwa ci mogłem przerysować auto jak stałem w miejscu?!? Co ty kurwa gadasz!?
SŚD: Ja cofałem! Miałeś mi zrobić miejsce! Przerysowałeś mi auto!
Ja: Nie no kurwa. No przecież ja cie zaraz zapierdole.
SŚB: Ja też mogę zapierdolić! [ja też w ryj dać, mogę dać]
...
Ja.: ... no co ty kurwa robisz!!!! Przestań kurwa jeździć tym autem, bo bardziej zniszczysz! Stój powiedziałem!

Dziadek nie usłuchał i jak wahadełko zaczął poprawiać zniszczenia. Szybko wskoczyłem do auta, wycofałem delikatnie i wysiadłem sprawdzić zniszczenia. Pierwszy rzut oka na auto dziadka... i nie wiem gdzie zajebane, bo całe drzwi tak poobijane, że chuj wie. Rzuciłem okiem pobieżnie na całe auto. Pobite gdzie się da, zderzak pęknięty, widać, że gościo na wojnie od zawsze.

SŚD: Widzisz! O tu mi porysowałeś auto!
Ja: No jak ci miałem to auto porysować!? No jak!? Czy ty kurwa nie rozumiesz, że stałem w miejscu, a ty we mnie cofnąłeś?!
SŚD: To twoja wina!
Ja: Dobra, mam cie dość. Dzwoń po policje. Nie chcę mi się już gadać. Dzwoń po policje mówię!
SŚD: A nie... to tylko brudne... to... to przepraszam.

Odwrócił się i tak po prostu sobie poszedł. No i zbaraniałem.
Nic to, auto stoi, ja jedyny wjazd/wyjazd blokuję swoim autem, jest ok. Czas obejrzeć moje własne zniszczenia.
Spojrzałem na przód mojej landary i struchlałem...
Zapinka do ramki od tablicy rejestracyjnej wyskoczyła. Dramat.

Ramkę zapiąłem i zadzwoniłem do J sprawdzić co i jak. Okazało się, że wszystko git, ale kolejka. Zdążę zawieźć siki do laboratorium. Zadzwoniłem jeszcze do taty się poskarżyć/pośmiać, po czym szczynę zawiozłem na drugi koniec Zabierzowa do lab.

Wróciłem do przychodni. Auto mistrza nadal stało. Zaparkowałem i poszedłem do środka. J akurat była przyjmowana, a mistrzu czekał w kolejce. Zobaczył mnie i się gapił. Popatrzyłem na niego i kręcąc lekko głową rzuciłem:
- eh, miszczu ty.

Ślepy dziadek zaczął kiwać głową i się do mnie śmiać. O.

Nic się nie wydarzyło, straty zerowe, zastanawiałem się czemu mnie tak strasznie wkurwił. Zrozumiałem, że na auto przeniosłem nawyki z motocykla, gdzie są właśnie takie stare, ślepe dziady, które nie rozumieją, że z dobrych kierowców zmienili się w potencjalnych morderców.
Co zrobić.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

MOTO - Przepalić trzeba

- miśku, śnieg stopiło... i ciepło tak, tak wiesz, na plusie przecież...
- yhm
- kochanie, bo wiesz, takie przepalanie to nie do końca aż takie dobre...
- ehe
- i najdroższa, w zimie trzeba mieć pełny bak cały czas jak stoi, a ona na tym przepalaniu to na pewno dużo pali...
- yhm
- no dolać trzeba... no przecież nie będę z kanistra dolewał jak jakiś pedał, no...
- hrr
- i pomyślałem, że przewietrzę...
- aha
- no tyle co do stacji przecież, chwilkę mnie nie będzie...
- yhm
- co myślisz? Misiowa? Halo?
- co? a jedź se gdzie chcesz.
- !!!


Ha! Na stacje tylko, ale przecież nie powiedziałem na którą. Hehe, geniusz zła.

Pomyślmy. Do Krzeszowic najbliżej, w Trzebini na rafinerii leją dobrą wachę, a Kraków to tetris. Do Krzeszowic za blisko, na tetris brak obycia, więc zostaje Trzebinia. Teraz pytanie, przez Olkusz czy Alwernię. Nic to, start w tą samą stronę, decyzję podejmę później.

Pozbierałem graty i zacząłem się ubierać. Okazało się, że do syberyjskiego kombi nie wpakowałem ochraniaczy po ostatnim czyszczeniu, więc skóra zostaje. Niby mógłbym te ochraniacze włożyć, ale to mi opóźni wyjazd o dobre trzy minuty. Niedopuszczalne. Wbiłem się w skórę, nie bez problemów, bo zimowo-po-świąteczny tłuszczyk swoje zrobił.

Wyturlałem się na zewnątrz. Z początku myślałem, że to skowronki śpiewają, ale to byłem ja. +3, sucho prawie, idealne warunki przecież. Pozwoliłem się niuni zagrzać chwilę, przeturlałem ją przez resztki śniegu na podwórku i już gotowy do drogi.

Powolutku dotoczyłem się do 79tki. Tańczył przy każdym przyspieszeniu, ale w sumie po pięciu minutach zagrzał się, a i mi w łapie czucie wróciło. Polecieli.

Łosz... chyba przesadzam. Niby pusto, niby prosto, ale zapierdalam jak debil jakiś. Podnieciłem się jak smark na R1 i kręcę w opór, bo się da. Krajobraz przemyka tak szybko, wszystko się dzieje tak dynamicznie, chyba z dwie paki już idę. Rzucę okiem w zegar.

102km/h.
No tak.

Jeszcze nie zrobiłem 10km, a już czuję każdy jeden element w kombiaku, gdzie zamiast skóry jest elastyczny materiał naciągający. Pizga pod kolanami, pizga na łokciach. Dobrze, że kazałem naszyć skórę na szwie na jajach, bo było niemiłosiernie. Czy aby na pewno do Trzebini chcę jechać? Dobra, do Krzeszowic mi wystarczy.

Doleciałem, zatańczyłem, do domu wróciłem. Ledwie jakieś 20km, ale dzięki temu zrozumiałem jedną rzecz. To nie były hemoroidy.