sobota, 28 lutego 2015

nieMOTO - Jedno małe po pracy

Piątek, godzina 17. Wychodzę z pracy.
Plan prosty, zjeść coś, spotkać się z kumplem, wypić jedno małe piwko za zdrowie jego córeczki, potem, koło 20, na urodziny do kumpla. Lus.

Przez galerie Kazimierz, jakiś syf z KFC (tu mnie nie znają), potem do Grizzly pub, gdzieś na Wawrzyńca.

Knajpka okazała się mała i przytulna. W kominku się paliło, z głośników szły hity z lat dziewięćdziesiątych,  szefowa bardzo fajna, browar z butelki za 7 ziko, żyć nie umierać.

Byłem trochę wcześniej, kumpel dopiero w drodze. Wziąłem Perłę, zaszyłem się gdzieś w rogu knajpy z książką i oddałem się lekturze.

Znajomy się pojawił, na wejściu bania, bo córka się urodziła i zdrowa, potem pogaduchy. Do tego momentu było wszystko w porządku. Potem niestety kolega zaczął opowiadać o realiach polskiego szpitala, o małym horrorze, przez który tam przechodzili wraz z małżonką, lekka zgroza.
Nie dało się inaczej. Banie lały się szybko i niezauważalnie.

Ciężko mi powiedzieć, która była godzina jak zaczęli się schodzić znajomi kumpla. Miałem iść na urodziny do drugiego kumpla, ale już byłem po 3 piwach, a także kilku baniach orzechówki. Kiedy na stół wjechało wiaderko z lodem i białym Krupnikiem już wiedziałem, że koniec jest bliski.

Znajomi, którzy się pojawili nie należą do tych, którzy wylewają za kołnierz. Bez zbędnego pierdolenia, tempo rzucili ostre. Chciałbym powiedzieć, że w porę się spostrzegłem, że już trzeba przerwać, że nie wypiłem tej jednej, ostatecznej bani. Chuja tam, wypiłem z pięć tych ostatecznych.

Potem już z górki. Ram czasowych żadnych nie złożę. Zaczynają się przebłyski. Kojarzę jak kolega-szczęśliwy tatuś chyba zaczął się rozbierać w knajpie, potem chyba idziemy (a może jedziemy?), jestem chyba na tych urodzinach kumpla, gdzieś na Kazimierzu, potem budzę się w jakimś tramwaju, wysiadam i okazuje się, że jestem pod Bagatelą. Rzygam na Bagatelę, potem idę przed siebie, potem jestem w tunelu, tym pod skrzyżowaniem koło galerii Krakowskiej. W tym miejscu świadomość jest choć trochę odzyskana. Okazuje się, że nie mam bluzy, za to portfel i telefon mam, tylko, dziwna sprawa, telefon nie działa. Może dlatego, że kiedy wyciągałem go z kieszeni to zdradziecko wziął i się zajebał o ziemię. Poskładałem go do kupy, ale on już ze mną nie rozmawiał. Nie chciał. Obraził się pewnie. Ja mu się nie dziwię.

Ciężko powiedzieć jak długo siedziałem z tym telefonem, próbując go włączyć siłą umysłu. Za chuj się nie chciał dać. Chyba znów lekko przysnąłem, ale głowy nie dam.

Jacyś ludzie szli tunelem, młodzi, roześmiani. To była moja szansa. Podszedłem chwiejnym krokiem do jednej z dziewczyn, delikatnie trąciłem, po czym wyciągnąłem swój telefon do niej i błagalnym tonem powiedziałem:
- ej, zrób.

Zaśmiała się, zaczęła coś gadać, za chuj nic nie rozumiałem. Uznałem, że muszę być naprawdę dobrze najebany. Potem załapałem, że ona i jej znajomi gadają po rusku.
Laska na moich oczach otworzyła klapkę mojego telefonu, poprawiła baterię, która była wsadzona odwrotnie, zamknęła klapkę i ze śmiechem oddała mi włączony telefon. 

- ja pierdolę, najwspanialsza kobieto świata, uratowałaś mi życie

Chyba niewiele z tych słów zrozumiała, ale kontekst wyłapała. Coś mi odpowiedziała językiem najeźdźców, po czym poszli w swoją stronę.

Zostałem tylko ja, mój telefon... i PIN.
Kurwa. Już tu kiedyś byłem. Tę bitwę już toczyłem.

Ja pierdole Paweł, skup się. Czy ustawiłeś sobie pin w telefonie jak pin do karty, czy też może zostałeś przy starej, sprawdzonej opcji roku urodzenia. Trzy próby, chuja tam trzy próby, już ja znam te trzy próby.

Sprawdziłem w dowodzie dla pewności i wbiłem swój rok urodzenia.

Jakbym się na nowo narodził, jakby nagle życie nabrało sensu, jakbym trafił szóstkę w totku, kurwa tak! Zadziałał!

No dobra. Czyli jest północ. Nieodebrane połączenie i sms. Sprawdźmy sms. Sms, okazał się mms.

Podpis: "Tęsknimy... Suko."

Teraz do mnie dotarło. Trwała też trzecia impreza. Rzuczka ziom miał urodziny. Rozkręcili jakąś mega imprezę i byłem zaproszony. Zadzwoniłem więc do Rzuczka, krótko zreferowałem jak się sprawy mają, obiecał uratować.

Już spokojny o swój los poszedłem dalej spać w tym tunelu. I nie, że na ziemi. Na takiej ławeczce, co to codziennie pani tam oscypki sprzedaje. Bankowo w poniedziałek coś u niej kupię.

Chyba drugi raz zapierdoliłem telefonem o ziemię, ale tym razem już wiedziałem jak go naprawić.

Rzuczek pojawił się po chwili, w każdym razie z mojego punktu widzenia. Zapakował mnie do taxi i zwiózł na Kleparz, do knajpy pod fortem.

Impreza trwała w najlepsze. Byłem kompletnie skołowany i nie bardzo wiedziałem co się dookoła mnie dzieje. Na szczęście Rzuczek i Ula (ta sztunia z fotki) się mną zaopiekowali. Chyba nawet próbowałem brać czynny udział w rozmowach, chyba poznałem sporo ludzi, ale kurwa zabijcie mnie, ni chuj pamiętam.

Nawiązałem też fajną znajomość z jednym panem ochroniarzem.
- halo, tu nie wolno spać

Siedziałem i z pewną zazdrością patrzyłem jak ludzie plumkają po parkiecie, w czasie kiedy ja nie mam do siebie pełnego zaufania podczas stawiania kroku. Szczególnie jeden gość tak wymiatał na parkiecie, że obserwowałem go z niemym podziwem. To chyba była fajna impreza.

Pod koniec nawet zacząłem w pełni kontaktować, o ironio w momencie jak znajomy i jego ekipa szli już w ostry hardcore. To nawet było zabawne, bo teraz to ja byłem jedynym, który potrafił sklecać zdania.

O 3 pozbierałem się do kupy i poszedłem na pociąg. Żeby zdążyć to zapierdalałem na czworaka pod jakimś płotem. W sam czas pociąg złapałem.

Siadłem w cieplutkim pociągu. Jak mantra zacząłem sobie powtarzać, że nie wolno mi zasnąć. Nie wolno zasnąć. Stacja końcowa to Katowice. Co ty kurwa w Katowicach o 5 rano robić będziesz. Nie wolno zasnąć. Nie wolno.

Zasnąłem zanim dojechaliśmy do Kraków Łobzów.

Ktoś mnie szturchnął. Otworzyłem oczy.
- bilet proszę
- gdzie jesteśmy
- właśnie minęliśmy Zabierzów. Za chwilę Rudawa.

Najpierw wygrana heroiczna bitwa z PIN, teraz to. Wspaniale.
Wysiadłem, 15min powłóczenia nogami i byłem w cieplutkim łóżku. Była 4.30.
Zasnąłem z miejsca.

Znów fart, znów wszystko szczęśliwie się skończyło. Znów zapomniałem, że nie mam już 20 lat i muszę uważać ile pije. Łeb słaby, kondycji i treningu brak, no kurwa muszę się ogarnąć. Następnym razem, bankowo.

Młoda obudziła mnie o 8.43.




środa, 11 lutego 2015

nieMOTO - Pan Paweł w KFC

Drogi pamiętniczku, dziś mnie kurwa wypoziomowali.

Rzecz narodziła się gdzieś w zamierzchłych początkach Lutego. Wtedy to w drodze do domu zawitałem do KFC, w celu nabycia Twistera, jako znaku mojego upadku i słabej silnej woli. W trakcie wyszło, że zostałem wylosowany i jeśli wypełnię jakąś ankietę na ich stronce, to dostanę drugiego Twistera. Pfff, ta, ok. Żarcie wziąłem, rachunek w portfel, wio na pociąg. Sprawa zamknięta.

Tak jakoś wyszło, że się w niedługim czasie lekko pochorowałem. W sumie nie wiązałem tego ze zjedzonym Twisterem, bo one chyba jeszcze nie są aż tak zjebane, żeby przeziębiać. Faktem jest, że zaległem we wyrku.

Prowadzę ewidencję wydatków w oparciu o rachunki, które zbieram. Choć mam wszystko czarno na białym, dalej nie mogę uwierzyć jak szybko i skutecznie potrafię przepierdalać kasę. Na L4 lekka nuda, bo ile można patrzeć na firmowego laptoka i wyobrażać sobie jego odpalenie. Portfel wziąłem w celach ewidencyjnych. Pech/traf chciał, że wpadł mi w łapy ten rachunek z KFC z adresem stronki, gdzie ankieta. Byłem w nastroju, zalogowałem się.

Lekko zawiedziony klikałem kolejne 'w skali od do...', aż wreszcie trafiłem na duży kwadrat, max 1600 znaków, gdzie była dopuszczona 'Wolna Amerykanka', gdzie miałem napisać co o nich myślę. Co też uczyniłem.

Nie oszczędzałem ich jakoś specjalnie. Nie pamiętam dobrze, ale chyba na kurwy poleciało. Żeby była jasność w jakim tonie pisałem, wyraźnie zaznaczyłem, że ziomuś z obsługi spoko gość, że zapierdala tam jak dobrze trenowana maszyna za psie pieniądze, że wkurwia mnie, kiedy tam jestem, a Ci ludzie zapieprzają z uśmiechem non stop za miskę ryżu, że mnie kurwica bierze jak o tym myślę. Zakończyłem stwierdzeniem, że powinni im lepiej płacić. Dodałem jeszcze, że mogę dorzucać extra złocisza do mojego Twistera, pod warunkiem, że cały zysk pójdzie na kasę dla tych pracowników. Dumny z siebie ankietę wysłałem, kod spisałem i wrzuciłem w portfel. Sprawa ponownie zamknięta.

L4 się skończyło, znów w pracy. Pech/traf chciał, że przy rutynowej ewidencji portfela trafiłem na ten kod. Nawet sobie zażartowałem na fejsidle, że od chujów ich tam zwyzywałem, a oni mi za to jeszcze Twistera dadzą. No i lus.

Po pracy, w drodze do domu zaszedłem na Twistera. Oczywiście okazało się, że muszę kupić zestaw, żeby owego Twistera otrzymać, ale, że to już była kwestia honoru, to zamówiłem drugiego Twistera w zestawie. Mogę zjeść dwa. Tragedii jeszcze nie ma. Widzę swojego chuja bez pomocy lustra i to nawet w stanie spoczynku. Mogę tyć. Zamówienie złożyłem, kod podałem, czekam.

Kod przechwyciła pani szefowa. Wklepała, rzuciła radosną formułkę i się do mnie uśmiecha. Kasjerka też się do mnie uśmiecha. Kasjer z kasy obok też się do mnie uśmiecha. Jakaś dupiszcza z plakatu reklamowego też się do mnie uśmiecha.
Westchnąłem smutno na myśl jak ich tu tresują i udałem się do okienka obok, w celu odbioru zamówienia.

- Dzień dobry panie Pawle.
- Dzień dobry.... zaraz kurwa, skąd Ty znasz moje imię?
- Tu wszyscy znają pana imię.
- ...
Drugi kasjer z doskoku.
- Panie Pawle, mamy pana ankietę wydrukowaną i przyczepioną na ścianie, o tu.
 W tle, z daleka, z zaplecza.
- Twister dla pana Pawła!

Stoję. Muszę naprawdę głupio wyglądać z jedną górną wargą tylko. Dolna odpadła i gdzieś między butami leży. Jest mi kurewsko głupio, nie wiem co robić. Ja mogę bez problemu patrzeć w oczy typowi, co mi rodzinę wyzywa kilka pokoleń wstecz, mogę się przerzucać radośnie kurwami z każdym, ale to? No nie umiem. Latam oczami dookoła, byle tylko nie spotkać się spojrzeniem z radośnie rozdziawioną mordą chłopaka z obsługi.

- Oto pańskie zamówienie panie Pawle. Życzymy smacznego i miłego dnia!

Burknąłem ciche 'dziękuję' i spierdoliłem się schować na peronie. Pociąg na szczęście już czekał. Zamelinowałem się na siedzisku i wziąłem się za pożeranie owocu mojej myśli buntowniczej.

Zamiast drugiego Twistera dali mi dwa Longery. No kurwa.

środa, 4 lutego 2015

nieMOTO - o ja biedny

Rano gardło zaswędziało, czyli, że infekcja się zbliża. Przed wyjściem do pracy chlapnąłem pół litra herbatki z sokiem malinowym. Mniejsza o mój brak odpowiedniej oceny sytuacji, czy lenistwo w pociągu. Faktem jest, że o 8 rano stałem na środku galerii, trzymając się za jaja, ze świadomością, że mam ledwie parę minut na znalezienie kibla, potem szczam w gacie.

Kibel na -1. Otwierają o 8:00, jest 8:01. Rzut beretem, dajemy.
Wszedłem i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że pierwszy raz w życiu byłem świadkiem sytuacji, gdzie liczba ludzi w kiblu była większa niż całkowita liczba ludzi w pozostałej części galerii. Kurwa mać.

Na 2 piętrze jest kibel. Wio, ino kurwa chybcikiem.
Wpadam do kibla na 2 piętrze. Czynny od 9 rano. To koniec.

Byłem zdesperowany, zacząłem sprawdzać drzwi w nadziei, że może otwarte coś będzie. Cud nastąpił, drzwi do jednego kiblowego królestwa ustąpiły. Nie wiem czy męski, żeński, czy inwalidzki. Wpakowałem się na szybkości.
W środku miła starsza pani pucuje sracze. Grzecznie do niej, czy mógłbym szczyne puścić, ona na to, że od 9 czynne, ja na to, że może być delikatny problem z wytrzymaniem do 9, że ja bardzo proszę, ona na to, że w takim razie ok. Wskazała paluszkiem kabinę, którą właśnie wyczyściła.
Gdybym był królem, to w tym momencie bankowo bym jej pół księżniczki. Jak nic.

Sikam. Błogo, wspaniale.

W trakcie wylewania z siebie, bez mała jakiś dwustu litrów szczyny, do kiblowego królestwa ktoś wszedł. Koleżanka pani sprzątającej.
Wywiązała się między nimi rozmowa. Wyszło, że ta nowa zapierdalała na nocce pucując galerie. Potem padło to:
- to co? w końcu do domu?
- a gdzie tam. do drugiej pracy.

Skończyłem szczać, podziękowałem za uratowanie życia, posypałem złociszami do miseczki i spokojnie podreptałem do pracy.

Teraz tu siedzę i chciałbym ponarzekać na tą moją przejebanie ciężką pracę, cholernie słabo opłacaną.
I jakoś mi nie idzie.