niedziela, 13 sierpnia 2023

Grzybowo'23

Sobota 12.08.2023, Pisary

Obudziłem się, pierwsze wypuścić pieseła, drugie odlać się i umyć zęby. Zaliczone. Potem miało być karmienie piesa, ale zostało przerwane przez sprzątanie kociej kupy. Okazało się, że otwarta piwnica została podciągnięta do rangi kuwety. Nie zrażałem się, dzień zapowiadał się wyśmienicie.

Na spokojnie się spakowałem, wziąłem prysznic, wbiłem w klamoty i wyruszyłem. To był mój pierwszy samotny wypadzik w tym sezonie, bo dolotów do fabryki nie liczę. Moto zachowywało się znakomicie. Miałem caluteńki dzień na jazdę, leciałem sam i trasę ustalałem max 40km do przodu. Idealnie.

Najpierw była Czerna i te piękne, leśne dróżki. W Olkuszu remont mojego skrótu, więc wyrzuciło mnie na skrzyżowanie obwodnicy z dolotem krakowskiej dróżki. Tu miałem skręcić w lewo, ale akurat świeciło się zielone tylko na wprost, więc wyszło na wprost. Planowałem w Pazurku odbić na Klucze, ale po chwili kolejna tablica remontów, dróżka Pazurek-Klucze zamknięta. Skręciłem do Olkusza, ale już do niego nie wjechałem, bo trafił się Bogucin, Mały i Duży. Dalej były te Klucze i miałem sobie lecieć fajną ścieżką do Ogrodzieńca, ale trafił się skręt w prawo do Pilicy. Minąłem go i trawiłem tę informacje jakieś 300m przy prędkości 110. Zawróciłem. Asfalt momentami nie nadążał, ale ogólnie byłem zachwycony tym odcinkiem. Ogólnie wszystko wkoło mnie nastrajało pozytywnie. Pogoda, wolność, brak planów i cały dzień jazdy motkiem, który dawał wiele frajdy. Jazda z pasażerem ma wiele zalet, poczynając od tej największej, czyli samego pasażera, ale jak się zrobiło prawie 3 tysie z pasażerem i nie latało się inaczej, to ta nagła zmiana robi robotę. Nie sądziłem, że to jeszcze poczuję, a jednak. Pokonywanie winkli sprawiało mi wielką radość.

Pierwsze zalewanie

 

W Pilicy zonk.

Zalałem się i już miałem lecieć, ale mot nie chciał zagadać. Zakręcił raz i nic. Zakręcił drugi raz i nic. Trzeci raz już nie zakręcił, a do tego zgasł wyświetlacz. Znaczy aku właśnie teraz postanowił odejść do krainy wiecznych łowów. No spoko. Zagadałem do ziomka z obsługi, wbiłem trójkę, ziomek pchnął, moto zagadało. Pomachałem mu i do wyjazdu ze stacji.

W prawo dom i ewentualna szybka akcja z wymianą aku.

W lewo dalsza przygoda pod znakiem palenia na pych.

Dałem w lewo i ani przez sekundę tego nie żałowałem, cieszyłem się wręcz. Z Pilicy na Pradła, dalej Lelów i Koniecpol. Miałem se tam fotki popykać, ale nie chciałem się zatrzymywać i nie chciałem gasić motka. Dopiero się zalałem, więc pierwsze pchanie za 200km. Tak sobie myślałem, ale w Koniecpolu mignął mi sklep motoryzacyjny, otwarty, więc zajechałem. Motek zostawiłem odpalony, wpadłem do środka, wyłożyłem sprawę, ale pani pomóc nie mogła, za to pokierowała do sklepu, gdzie na pewno będą mieli akumulatory. Pojechałem. 

Zajeżdżam pod sklep, moto znowu zostawiam na chodzie, wbijam do środka, są aku, ale do kosiarek i skuterów, jakieś małe gówna. Patrzyłem na nie z nieskrywaną pogardą. Jakbym największy dostępny do jajec sobie podpiął, to by mi nawet łza nie poszła. Pff.

Przed sklepem wydzwoniłem Skutera, wszak dziś był 12.08, a jeśli potrzebuję pomocy w ten dzień, to dzwonię tylko do Skutera. Kiedyś może to wyjaśnię, ale jeszcze nie czas. Skuter doradził sklep, gdzie na bank będą mieli aku, po czym dał mi pinezkę do Larsona w Wawie. Rozpatrywałem jeszcze tel do Valdiego, bo Łódź już za chwilę, ale wiedziałem, że Valdi ma właśnie track day i jakoś nie chciałem mu zaburzać fengszuji.

Trudno, wycelowałem w Częstochowę, gdzie miałem przeskoczyć na szybsze dróżki, do Piotrkowa i dalej do Wawy. Wyniosło mnie na Świętą Annę i przypomniał mi się zlot w Bełchatowie. W sumie spoko było.

Dobiłem do rogatek Częstochowy i jak na zamówienie, sklep motoryzacyjny połączony z wynajmem fur. Idealnie. Zajechałem, wszedłem, spytałem o aku, potwierdzili, że mają, motka zgasiłem i czekam na swoją kolejkę. Podbijam do typa i mówię, żebyśmy podeszli rozebrać siedzenie, co by obczaić jaki dokładnie aku trzeba, na co typ mi, że on mi może tylko sprzedać, bo tu nie ma serwisu. Spytałem o narzędzia (kurwa płaska dycha do klem, bo krzyżaka mam swojego), na co mi odparł, że nie mają żadnych (wypożyczalnia aut), tylko nowe na sprzedaż, a rozpakowywać nie będą. Mówił mi to wszystko, nawet nie podnosząc oczu znad kompa. O ty chujku. Wylazłem na zewnątrz, ubrałem się, a że mnie typ lekko wkurwił, to zapomniałem o awarii i spróbowałem odpalić.

Zagadał od strzała.

Darowanemu odpaleniu się w zęby nie patrzy, więc wsiadłem i odjechałem z tego nieludzkiego miejsca, nie obrażając Nieludzkiego.

Zastanawiałem się co właściwie się stało i wtedy puzzle wskoczyły na swoje miejsce. Na stacji w Pilicy miała miejsce drobna akcja. Jak przekręciłem kluczyk, co by motka odpalić, to od tyłu najechała pani, której bardzo zależało na zatankowaniu właśnie z tego dystrybutora. Odpalić motka miałem w trakcie ubierania się, stojąc obok motka, więc jak pani wyraziła swoje chęci, to nie wsiadałem, tylko przepchałem do przodu, robiąc jej miejsce. Potem zapomniałem o przekręconym kluczyku, na spokojnie się ubrałem i jeszcze w mapę zajrzałem. Chwilę to trwało i dodatkowo nałożyło się z pierwszym nieudanym odpaleniem. Wystarczyło. Aku już swoje lata ma, SVka potrzebuje dużo prądu, wyszło jak wyszło. Tak to sobie wyjaśniłem i jednocześnie uznałem, że może i aku jest słabe, ale jeszcze nie umarło. Popierdoliłem Wawkę i postanowiłem wrócić do pierwotnego planu, niestety, kolejne jebane remonty, przekreślone Radomsko na znakach, wyszło tak, że wyrzuciło mnie na A1.

O jezusku, jakie tam dantejskie sceny się odbywały. Przecież cały Jebany Śląsk jechał nad morze, a w wakacyjne weekendy autostrady bezpłatne. W tym miejscu A1 miało 3 pasy i te 3 pasy były zajebane tak, że momentami nas hamowało. Leciałem swoje, jakoś to szło, póki nie przypomniałem sobie, że aku to jedno, ale moto może też przestać działać, jak zabraknie mu wachy, co w przypadku moto na wtryskach, a nie gaźnikach, automatycznie wyłącza wszelkie przewidziane w tym przypadku akcje naprawcze.

Zjechałem na tankowanie w Giemzowie, z połową Jebanego Śląska. Kolejka była taka, że skrajnie lewy pas stał jakieś 300m przed zjazdem do stacji. Ominąłem to wszystko i wyjątkowo szczęśliwie dwa auta przede mną pojechały do maczka, bez tankowania i jeszcze akuratnie zwolnił się dystrybutor, a w pobliżu nie było nikogo zgłaszającego do niego roszczenia. Zalazłem się szybko, potem spędziłem pół życia w kolejce do kasy, otoczony januszami, którzy próbowali nie zauważać kolejki i wbijać do akurat zwalniającej się kasy, by po wyjściu z budynku nadziać się na 'ruchomego' kasjera'. A jebał, spierdalam stąd.

Wyjechałem w korek. Tutaj już były tylko 2 pasy. Wszystko stało, smutny był to widok, na szczęście smutny nie dla mnie. Wbiłem pomiędzy pasy, kręciłem manetą, śpiewając ślązakom pieśń mojego ludu, w zamian oni robili mi korytarz zdrowia psychicznego. Nie wiem ile kilometrów miał ten korek, odblokował się dopiero przy zjeździe na A2. Czy to było 30km? Może i więcej. Smutny Śląsk.

Leciałem dalej tym A1, póki nie przypomniałem sobie, że przecież wcale nie muszę lecieć A1, a jak już to pomyślałem, to chwilę później zjechałem na Łowicz, a jak już zjechałem na Łowicz, to uznałem, że mogę zjechać jeszcze bardziej.

W sobotę odlałem się w Sobocie

To była doskonała decyzja. Mój zenometr szybko zaczął wskazywać przyrosty, a ja leciałem przez wszelakie Zduny, Retki, czy Złakowy Borowe, a odcinek Czerniew-Kiernozia był tak magiczny, że aż się zatrzymałem kontemplować.

<3 

Poziom zajebistości się utrzymywał, bardzo mi się podobało, że na rondach i ostrych zakrętach trzeba było bardzo uważać, bo łatwo było się ślizgnąć na rozsypanym zbożu, w ogóle więcej kombajnów i traktorów minąłem, niż zwykłych aut. Po chwili byłem w Płocku. Tu przekroczyłem Wisłę, jarając się widokami. Chwilę później trafiłem jakiegoś maczka i w sumie czas był najwyższy, żeby coś zjeść. W siodle już byłem prawie 6 godzin.

Po szamce się jeszcze zalałem i na czuja postanowiłem wyjechać, wychodząc z założenia, że jak wyjadę, tak pojadę.

Wyprowadziło mnie na DK62, na Warszawę. Taki chuj, zmieniamy założenia.

Zatrzymałem się sprawdziłem mapę. Najlepiej by było DK60, które dobije do S7, a dalej już wiadomo, ale to była słaba opcja. S7 jechać? Jak zwierze? Bez sensu.

Zawróciłem i skręciłem pierwszą w prawo, bo nie chciałem już wjeżdżać do miasta. No halo, przecież tu bankowo da się dojechać do DK60 po sypialniach Płocka, co niby może pójść źle?

ok

Tak mnie wytelepało, że aż mi się mocowanie czaszy poluzowało. Szczęśliwie wyjechałem w Rogozinie, tam znalazłem stację kontroli pojazdów, z ziomkiem zagadałem i już po chwili czasza trzymała się elegancko. Dopytałem o drogę i kompletnymi zadupiami dobiłem do DK60, chwilę przed Bielskiem, gdzie odbiłem na Sierpc.

Magia połowiczowo-przedpłockowa powróciła. Znowu było bajecznie. Grałem sobie w +20 i to było idealne. W Sierpcu odbiłem na Żuromin i tak miałem jechać, ale w Bieżuniu na rondzie dostałem znak bezpośrednio na Mławę i ta wskazana droga wyglądała tak zacnie, że aż skręciłem.

przed Mławą

Do Mławy na wdechu, tylko po to, by prawie tam skończyć podróż. Wbijam do miasta od jakiejś zadupnej strony, zbliżam się do zjazdu z górki, dojeżdżam do przełamania i moim oczom ukazuje się obrazek dziejący się poniżej, otóż na ciągłej, pod górkę, z zerową widocznością, czterech młodych pojebów w Audi A3 próbuje wyprzedzać. Dałem po hamplach, spierdoliłem w krawężnik i było tak blisko, że nawet nie miałem czasu zatrąbić, czy ich zwyzywać. No debile.

Przeleciałem przez Mławę już bez przygód, nie licząc stokurwatydziestegokurwaremontu i po chwili byłem już w Grzybowie. Mała wiocha, dwie ulice, przejadę obie i będę się uważnie rozglądał, może będzie jakiś charakterystyczny punkt, który mi podpowie, że dojechałem.

całkiem możliwe, że to tu

Byłem u celu. Musicie wiedzieć, że Grzybowo jest miejscem wyjątkowym. Skuter, wraz z Sonią, Leonem i garstką przyjaciół, budują tu SafeHeaven, przytulisko dla zbłąkanych motocyklistów i zbłąkanych psów (psów psów, nie psów). Całe miejsce jest placem budowy, gdzie od samego wejścia każdy czuje, że jest tu zaproszony. Zajechałem akurat, jak chłopaki budowali z palet schody na strych i próbowali rozkminić, jak budować dalej, kiedy brakuje palet. Nie minęło parę minut, przywitałem się ze wszystkimi, dostałem miskę pycha pomidorowej i już siedziałem w szoferce busa, a Gamer pilotował na skup palet w Mławie. Wzięliśmy dziesięć i wróciliśmy do bazy. W tym miejscu zrozumiałem, że brakuje mi paliwa, a także fakt, że mogę połączyć przyjemne z pożytecznym.

szatan

Bo widzicie, Borek zajechał iście szatańską maszyną, którą zapragnąłem ujeżdżać już od pierwszych chwil. Wiedziałem, że muszę podejść do tematu subtelnie i bardzo delikatnie i dyplomatycznie wypytać Borka o ewentualną przejażdżkę. Takie negocjacje bywają arcytrudne.

- Tej Borek, mogę się karnąć tym szpejem?

- Pewnie, kluczk w stacyjce, chodź pokażę Ci jak rozłożyć nożny starter

<3

Czy może być coś lepszego od karnięcia się taką cezetą? Tak, karnięcie się taką cezetą po piwo do wiejskiego sklepu.

Bombowy przelot, a fakt, że ma wydech po lewej sprawił, że pamiątka w postaci poparzenia zostanie ze mną już do końca.

Wróciłem, lekki browarek poszedł w ruch, jeszcze Dżonula dobił na chwilę, w efekcie testy nowych schodów szły pełną parą.

to wytrzyma wszystko

 
będzie pan zadowolony

Na kolacje była kiełba z ogniska, oraz gierka w mafie. Kiedyś się w to z Grubym na górskich wyjazdach bawiliśmy całe noce, więc był to miły powrót do lat młodości. Atmosfera była znakomita, ludzie świetni, pogoda dopisała, siedzieliśmy tak sobie do 1.

czil

Po pierwszej powolutku zaczęliśmy się wykruszać. Znalazłem swoje leże i zwaliłem się do śpiworka. Pomimo zmęczenia sen nie nadchodził, bo było mi bardzo niewygodnie. W końcu zdałem sobie sprawę, że jest nas tu dosłownie garstka, a wyr jest na przyjęcie trzykrotnej liczby osób, więc nie namyślając się długo, po prostu przeskoczyłem na inne wyrko. Było wyjątkowo wygodne, zasnąłem już po chwili.

Burza. Musiała rozpętać się chwilę po moim zaśnięciu, a obecnie grzmiało jak cholera. Zapowiadał się ciekawy powrót. Powoli się wybudzałem i zaczynałem rozumieć otoczenie co raz lepiej, poczynając od tego, że te grzmoty były zbyt równomierne. Po chwili dotarło do mnie, że Gamer śpi obok i robi swoje nocne zaśpiewy. Porwałem śpiworek i wyszedłem z pokoju z twardym przekonaniem, że będę spał na zewnątrz, jeśli będzie trzeba. Szczęśliwie wygodne wyrko z palet i materaca znalazło się w pokoju obok, gdzie się walnąłem i już po chwili spałem znowu.


Niedziela 12.08.2023, Grzybowo

Obudziłem się po piątej. Trochę się przewracałem z boku na bok, trochę książki poczytałem. Wiedziałem, że krótko spałem, no ale co zrobić, jak się wzięło i nie chciało dalej się zasnąć samo. Przed szóstą się pozbierałem ostatecznie i poszedłem na spacerek. Wylazłem na ulicę, powietrze już było ciepłe, zewsząd dochodziły odgłosy zwierząt, które na moim zadupiu już dawno nie występują, dzień zapowiadał się wspaniale. Szedłem chwilę tą ulicą, kiedy poczułem zew i zrozumiałem, że po prostu muszę zobaczyć co jest za kolejnym zakrętem.

Wróciłem do bazy, po cichutku pozbierałem bambety, zapakowałem moto, wypchnąłem za posesję i dopiero tam spróbowałem odpalić. Po pierwsze, żeby nie budzić, po drugie, żeby mieć gotowy rozbieg, w razie wtopy. Zagadała, pojechali.

Na początek zalałem się w Mławie i wycelowałem w Żuromin. Postanowiłem jechać tę samą trasą, w sensie ten sam kierunek, ale w miarę możliwości wybierać inne białe nitki. Ostatnim razem ściąłem kawałek za Sierpcem, tym razem chciałem zaliczyć sam Żuromin. To był istny strzał w dziesiątkę. Była siódma rano, budził się przepiękny dzień, na drodze aut nie było prawie w ogóle, do Żuromina było coś pod 30km, a na całej tej trasie były cztery (słownie cztery) krótkie tereny zabudowane. Doskonały asfalt, zapięte 110, bez zwalniania na winklach, po prostu szum Vki, szum powietrza i cudowne otoczenie. Znowu mi było dobrze, jak dzień wcześniej. Uczucie wolności znowu było ze mną i jeszcze te widoki. Przed samym Żurominem wpadłem w jakąś farmę wiatrakową. Były po sam horyzont i nie byłem ich w stanie zliczyć. To robiło kolosalne wrażenie. Polecam ten odcinek.

Z Żuromina wycelowałem w Sierpc i po paru kilometrach dobiłem do rondka, gdzie wczoraj odbiłem na Mławę. Piękna aleja wśród drzew znowu mnie kusiła. Dalej do samych Sierpc, acz najpierw był Bieżuń, gdzie trafiłem na, i tu was zaskoczę, remont. Na rynku rozpierdol, wylot na DW541 zamknięty, każą jechać DW561. Poleciałem, ufny, że będzie żółta tabliczka, która wykieruje mnie znowu na moją traskę. Nie było. Po paru kilometrach spojrzałem na moją mapę i zrozumiałem, że do Sierpc będę musiał wracać DK10. Niby parę kilometrów, ale przecież nie taki był plan. Trudno, ruszyłem, ale ledwie kilometr dalej pojawiła mi się tabliczka do zjazdu w prawo, na jakąś wiochę. Zatrzymałem się ponownie i popatrzyłem w mapę. Tak! Ta wiocha była przecinana przez DW541, więc tędy się przebije. To nic, że nie ma asfaltu, tylko szuter, ba, nawet lepiej.

Szuter skończył się po 500 metrach, zaczął się piach.

zajebiście

Przebijałem się przez pola, piach momentami robił się bardzo sypki, więc adrenalinka skakała, bo z jednej strony pływał mi i przód i tył, z drugiej strony nie mogłem za wolno, bo jakbym się tu zakopał, to nawet prowadzić był miał problem. Ani się spostrzegłem, a droga się nieco poprawiła, a to dlatego, że wjechałem do lasu.

zajebiściej

Przebiłem się przez las i nagle ukazały mi się rozjazd, prawie jak skrzyżowanie, tylko nie było kątów prostych, w zamian dróżka robiła mi tu trójząb. Wybrałem najbardziej w prawo, bo wyglądała minimalnie solidniej. Pół kilometra dalej zrozumiałem czemu. Prowadziła do czyjegoś domostwa, ale nie łamałem się, bo od domostwa coś tam jeszcze w pola prowadziło.

Zatrzymałem się, chłop wyszedł, zaczęliśmy gadać. On do mnie już na starcie 'w tych butach nie wejdziesz' i że 'nie ma wjazdu dla dresiarzy'... wróć, od początku. Po pierwsze chłop lekko zszokowany paczał czym ja tu do niego dojechałem, bo tu albo traktorem albo terenówką (w tle mi tam chyba majaczył Uaz pamiętający sowietów), a rozmowa była taka:

- dobry, dojadę tędy do Rościszewa?

- tędy pan nie dojedzie. nie tym motorem

- a będzie coś gorszego niż te piach?

- no nie będzie, ale to nie przejedzie

[w tym momencie pożałowałem, że nie mam piwa, które mógłbym mu dać potrzymać]

- przejadę, spokojnie. to jak? dojadę tędy?

- ale to będzie z pięć kilometrów

- ale dojadę?

- tak

- jakieś rozjazdy?

- trzymaj się pan głównej (:D), za tymi polami będzie las, potem zabudowania i przy tych zabudowaniach w lewo, dalej jeszcze jeden las, aż dojedzie pan do dużej drogi dla ciężarówek, takiej z kamieni, tu znowu w lewo, a potem to już asfalt będzie i tam pan da w prawo, a dalej to już Rościszewo

- lewo, lewo, prawo, dziękuję!

Ruszyłem, wiem, że się gapił, sam bym się gapił. Moto tańczyło jak pojebane, co chwilę ściągałem nogę z podnóżka, co niby miało pomagać w równowadze, ale chyba bardziej pomagało mojej równowadze psychicznej. Momentami piach był bardzo głęboki i trzeba było przyspieszać, ale i tak najlepsze były te polne zakręty z kątem prostym, gdzie ja niespecjalnie miałem wpływ na skręcanie. Ale w czym jest problem? Byłem SVką na środku polnej drogi, ponad kilometr od najbliższych zabudowań, 400km od domu, co tu właściwie mogło pójść źle?

Wjechałem do lasu, zatem chyba szło dobrze. Po chwili las się skończył, znowu polny piasek, ale w oddali zamajaczyły zabudowania, a paręset metrów przed zabudowaniami, na piachu już leżał rozsypany gruz. Było rozwidlenie, dałem w lewo. Wbiłem do lasu, jechałem nim może niespełna kilometr, kiedy moim oczom ukazała się autostrada.

Highway to Rościszewo

Dałem w lewo, wbiłem trójkę i cieszyłem się przyczepnością. Po chwili kolejne domostwa i nawet asfalt. Tu dałem w prawo i po paru minutach zobaczyłem tablicę Rościszewo. Udało się. Zabawne uczucie. Zwykle przelatujesz przez takie zapomniane wiochy, skupiając się tylko na białej tablicy zabudowanej i potem takiej podobnej, z przekreśleniem, która mówi ci, że możesz już ruszyć nadgarstkiem. Za to teraz ta wiocha jawiła mi się jak ostoja cywilizacji. Nagle te boczne dróżki, zrobione z wykapanego asfaltu i dziur, okazały się czymś zajebistym, bo przecież piaszczysta droga może awansować do ubitej ziemi, która może awansować do ubitej ziemi podsypanej gruzem, która może awansować do szutru, która może awansować do mieszanki dziur z asfaltem właśnie, a dopiero potem są nieco równiejsze asfalty i jeszcze dalej normalne użytkowe drogi. To było coś. W Rościszewie znalazłem moje DW541, wycelowałem w Sierpc, zapiąłem szóstkę, dałem mu nieco ponad 5k obrotów i odzyskałem moje przelotowe 110. Bosko.

Z Sierpca DW560 na Bielsk, ale kawałek za Lelicami było rondo, gdzie była jakaś dróżka do Płocka, bez numeru, ale za to z ograniczeniem do 8 ton. Wybrałem i nie żałowałem. Nawierzchnia była ok i byłem jedynym uczestnikiem ruchu. Po chwili zameldowałem się w Płocku.

Tutaj plan był równie prosty, bić w centrum, aż pojawią się znaki na Stare Miasto, bić dalej, aż pojawią się znaki zakazów, następnie objechać to sobie elegancko. Udało się zrealizować, centrum Płocka jest nad wyraz zadbane, jednocześnie nie jest tak zaorane przez turystykę i miliard samochodów wszędzie. Bardzo miły i powolny przelot na uchylonej szybie. Dalej było ZOO, fajny zjazd z górki, po łuku, wzdłuż torów kolejowych i wreszcie most Legionów Piłsudskiego. Widok, tak jak dzień wcześniej, trochę zapierał dech w piersi, bo Wisła w tym miejscu już jest nieco szeroka, a ogromne ceglane budowle robią wrażenie.

Planowana przeprawa przez Wisłę zaliczona, zjechałem na stację na krótkie śniadanie, wyczyszczenie szyby i zdjęcie bluzy. Z Grzybowa do Płocka w dwie godziny.

Szama zaliczona i wracamy na szlak. Szybciutko zjechałem z DK60 na DW575, gdzie zaliczyłem pierwszy i ostatni na tym wyjeździe patrol suszący. Zaraz przeskok na DW574 na Gąbin, dalej DW777 na Senniki, gdzie odbiłem na DW584 do Łowicza. Jeszcze przed samym Łowiczem się zalałem, dalej wskoczyłem na DK14 i zacząłem się rozglądać za zjazdem w DW704. Wczoraj leciałem ten odcinek A1 i właśnie DK14 dobijałem do Łowicza. Właśnie zamierzałem nadrobić dróżkę bokami, pamiętając, że Radomsko remontami stoi.

Kurwa, jakie to było smutne. No znalazłem to DW704, ale dalej w dół to był ciąg obszaru zabudowanego. Była już 11, słońce prażyło niemiłosiernie, ruch kościelny się wzmógł i wlokłem się sakramencko. Dobiłem do Brzezin i dalej w dół do Piotrkowa. Zrobiłem dwa postoje, zaczęły mnie boleć kolana i plecy. Powolność i monotonność była straszna. Na szczęście udało mi się przetrwać ten łódzko-nieludzki odcinek.

W Piotrkowie na DK12 i tu się czuło, że to jest droga na Radom. Sznur samochodów i nikt nie próbował się wyprzedzać. Jechali na zatracenie. Nie miałem tego dużo, bo tu zaraz miał być zjazd na DW742 i czułem, że to będzie granica tego wzmożonego zabudowania. Nie myliłem się. Tylko skręciłem, a zieleń zaraz wróciła. Znowu zapiąłem szóstkę, ale przelotowa mi skoczyła o +20, mimowolnie potrzebowałem więcej, żeby odbudować zen. Znowu zieleń, znowu pęd powietrza, piękne lasy, dobra droga, wolność. Ból kolan mi nawet jakoś minął i sam nawet nie wiem kiedy stanąłem w Przedborze, acz nie tyle stanąłem, co przeciąłem i poleciałem do Włoszczowa.

Tu mi się trochę pojebało, bo pomyliła mi się Włoszczowa ze Szczekocinami, w efekcie jeździłem i szukałem stacji, gdzie się kiedyś z Lukim trafiliśmy, w drodze na obstawę do Simina i śmierci mojego kosza sprzęgłowego. Chwilę się pobujałem po mieście, aż mnie wyniosło do Łachowa. Już miałem wracać, ale wypatrzyłem jakąś milutką dróżkę na Kuzki i więcej nie potrzebowałem.

Łachów-Kuzki

Prześlicznie utrzymany asfalt, milutko się jechało, acz zaraz wyszło, że asflat był tylko do zalewu Klekot. Przez chwilę mnie korciło, żeby zrobić postój i się wykąpać, ale parking był odległy od wody i nie miałbym jak motka zostawić. Za to za zalewem była droga w las, z czego skrzętnie skorzystałem, acz tu przyznam się bez bicia, w pewnym momencie musiałem się poratować nawigacją. Las był poprzecinany równoległymi dróżkami i trochę się pogubiłem.Raz spojrzałem, wyliczyłem gdzie jest krytyczny skręt i w końcu udało mi się wyjechać w Żelisławicach. Po chwili był Secemin i dalej Szczekociny, gdzie odnalazłem ten Orlen. To było ostatnie tankowanie tej wyprawy. Co ciekawe, ani razu nie zapaliła mi się rezerwa, choć w chwili tankowania miałem 200km nalotu. Ja wiem o co chodzi. Nie potrafię zliczyć ile łańcuchów i zębatek zajechałem przez te niespełna 100kkm zrobione na SV, ale potrafię powiedzieć, że poprzednia była inna. Miała więcej zębów z tyłu, przez co moto było teoretycznie silniejsze, ale miało słabszy vmax i inne wartości na danych biegach i danych obrotach. To mnie wybijało z rytmu i sprawiało, że jeździłem nieekonomicznie. Teraz zębatka była odpowiednia, a spalanie poza miastem spadło poniżej 6, wręcz prawie 5. Zalazłem niecałe 11 litrów. 

Wyjechałem ze stacji i chciałem na Rokitno, ale przegapiłem mój zjazd, który był dosłownie 10 metrów od wyjazdu ze stacji. Poleciałem przez moment w stronę Zawiercia, wiedząc, że będę miał dobry skręt w Pradłach, ale trafiła się jakaś boczna do Rokitna, z czego skrzętnie skorzystałem. Znowu dobry asfalt, na szerokość jednego auta, a w koło zieleń, bez pobocza, idealnie.

Znalazłem moją dróżkę do Pilicy, po wsiach, między kurami i krowami, w cudownej scenerii. Znowu musiałem zwolnić w obszarze zabudowanym, ale tutaj robiłem to z przyjemnością.

Wróciłem do Pilicy i tutaj wycelowałem sobie w Klucze, tą samą ścieżką, co dzień wcześniej, po prostu była za dobra. Minąłem stację, gdzie odpalałem na pych i dalej w las. Dobiłem do Kluczy, potem gęsty ruch w Olkuszu, ale i tutaj szybko odbiłem na Witeradów i Czerną, aby wrócić najpiękniejszym dojazdem do mojego domu. Minąłem Krzeszowice skrótem przez osiedle Żbik, wjechałem do Siedlec i w tym miejscu, z uśmiechem na ustach, skręciłem w skrót do Pisar.

wydawało mi się to na miejscu

Do domu zajechałem po 8 godzinach jazdy. Czułem przyjemne zmęczenie, niedosyt zaliczony, spełnienie zaliczone i dosłownie kawałeczek wszedłem w 'za dużo', prawie idealnie. Czułem się tak wypoczęty, że z radością oporządziłem motka, smarując łańcuch i dając mu dwie setki oleju, który łyknął dzień wcześniej na pałowaniu autostradowym.

Bardzo udany wyjazd, rewelacyjny punkt docelowy, który dał mi trochę do myślenia. Starzejemy się. Jeszcze kilka lat temu totalnie nie rozumiałem jak można zabierać dzieci na zlot, ale teraz właśnie zaczęło to do mnie docierać. Gdzieś lata temu, ci młodzi narwańcy związali się w grupę, przez lata grupa ta się z jednej strony trochę wykruszała, z drugiej przybywało, bo młodzi narwańcy zaczynali wracać z partnerami i partnerkami, siłą rzeczy pojawiły się też dzieci. W tej chwili zrozumiałem też idee Piaseczna, które zawsze wydawało mi się za spokojne, a teraz widziałem, że to jest po prostu opcja nieco bardziej familijna. Tak właśnie widzę Grzybowo, miejsce, gdzie będzie chodzić tylko o ludzi, gdzie nawet autkiem będzie można przyjechać, z dzieciurami, gdzie jest masę miejsca do spania, ale w razie potrzeby i bez problemu namiot się postawi. Wyobraziłem sobie, jak moja córa wygłupia się z dzieciakami ludzi, których sam poznałem, kiedy byliśmy młodymi gniewnymi. Strasznie mi się ta wizja spodobała. Mam nadzieję, że się tam w takim familijnym gronie jeszcze nie raz trafimy. Warto.

pysznie