środa, 17 lutego 2016

nieMOTO - Obywatel i jedno małe

Wtorek zapowiadał się interesująco. Po pracy miała być delikatna firmowa degustacja. Wiem, bo sam organizowałem. Firma się drapnęła i zafundowała kolacje dla naszego lotnego zespołu testerów. Nie powiem, zapierdol był, więc taka kolacja była miłą formą podziękowania.

Dygam do roboty. W Rudawie, w jednej z uliczek wyczuwam gaz. W sensie te dodatki zapachowe. Nie da się tego z niczym pomylić, bo kto się za młodu nie sztachał nad kuchenką.
Sprawę bym raczej olał, ale dzień wcześniej, dokładnie w tym samym miejscu, też mi się wydawało, że czuję gaz. To już nie może być przypadek.
Numeru na pogotowie nie znałem, więc wykręciłem 112. Żeby jasność była, była 7:20. Pani bardzo rzeczowo i grzecznie zasypała mnie pytaniami. Na koniec poinformowała, że oczywiście zgłoszenie przyjmie, natomiast na przyszłość kręcić bezpośrednio do pogotowia gazowego, tj 992. Lus. Poszedłem dalej.

We fabryce, godzina 8:40 telefon.
- te, panie, wyjdźże pan i pokażże gdzie to tym gazem śmierdzi, bo ja od gazu dzwonie
- ... dzień dobry :) Proszę pana, może być problem, bo ja w Krakowie teraz, ale już panu tłumaczę...
Pogadaliśmy, ziom się rozłączył.
9:30 telefon.
- panie, coś znaleźliśmy. Przysyłamy ekipę.
Za telefon podziękowałem i rozparłem się w swej obywatelskiej dumie. A chuj wie, czy by czegoś nie wyjebało w kosmos.

Po robocie żarcie i chlanie w Pino, za firmowy hajs. Nie powiem impreza nam wypaliła. Najpierw się nawpierdalaliśmy jak dzikie świnie, a potem grzecznie pani dostała prikaz, aby donosić nam driny, aż osiągniemy przewidziany limit na imprezę. Staraliśmy się celować w limit 1600...
Na szczęście na fakturze jest tylko lakoniczne 'usługa gastronomiczna', bo by na rozliczaniu mogło być zabawnie. Dla zainteresowanych, składniki drinka long island:
wódka (20 ml)
tequila (20 ml)
rum (20 ml)
gin (20 ml)
likier triple sec (20 ml)
sok z cytryny lub limonki (20 ml)
syrop cukrowy (20 ml)
cola (około 10-20 ml)
kostki lodu


Wchodzi jak złoto, a przy 3-4 jest już naprawdę zajebiście.
Impreza siadła. Pośmialiśmy, były wspominki najchujowszych jak i najzabawniejszych momentów z różnych etapów, z naciskiem na spanie w robocie, czy pracę na najebaniu. Na koniec było miłe zaskoczenie dla mnie, a raczej utwierdzenie w przekonaniu. Otóż laska donosiła nam to żarcie i chlanie ładnych parę godzin. Jakiś sensowny napiwek się należał, ale raz, że przechlaliśmy sumiennie przydział, dwa, że serwis wyszczególniony na fakturze jest chyba trudny do rozliczenia. Podbiłem do ekipy z sugestią, że może drobna ściepa dla pani. I nie, że się zgodzili, raczej, że nie widzieli innej opcji, tym bardziej, że jedna znajoma swego czasu robiła w knajpie i wiedziała jak jest.
Zbliżał się odjazd mojego ostatniego pociągu. Do końca imprezy nie doczekałem. Fakturę wziąłem z wyprzedzeniem chyba sześciu drinów, potem na chybcika w biegu wlać w siebie alko ile się da i bieg na pociąg.
Nie no, inaczej się pije za swoje, a inaczej za firmowe. Wtedy po prostu nie wolno wypić mniej. Nie i już.

Zdążyłem na pociąg. Mało tego, nie przespałem swojej stacji. Mogę śmiało wpisać to w pasmo sukcesów, bo spełnienie tych dwóch warunków mam ze skutecznością rzędu 50%. Sukces jednak okupiłem.
Wychodząc z knajpy kompletnie spierdoliłem sprawę od strony operacyjnej. Nie odlałem się. Kto próbował biec na ciężkim wstrzymaniu, ten wie, że to słaba opcja. Dzięki temu wczoraj, w Krakowie, w godzinach wieczornych, można było ujrzeć jakiegoś dziwnego typa, który kurewsko szybko przebierał nóżkami, jednocześnie nie ruszając w ogóle tułowiem. Tak drobił i razem nogi trzymał. Musiało komicznie wyglądać.
Szczałem w stojącym pociągu. W dupie mam zasady, jestem rebelsem.
Druga sprawa to spanie, a dokładniej jego brak. Wyszło na to, że sporo ludzi i wszędzie ktoś już siedzi. Wybrałem sobie miejscówkę koło chyba jakiejś laski, a chyba, bo była tyłem. Siadłem, dzieńdobrnąłem, knigę wyjąłem i jazda z koksem.
Coś nie tak.
Podnoszę wzrok. Laska lampi na mnie w sposób przerażająco fanatyczny. I się uśmiecha. Nie wiem co jest grane, nie wiem gdzie z oczami spierdalać, nie wiem czego ona chce. Nawet nie jest brzydka. Jest po prostu przerażająca. Takie bardzo jasne, ni to szare, ni to niebieskie oczy. Do tego czarne punkciki źrenic. Jak zombiak jaki, czy co.
Pomyślmy. No jak całkiem ładna dziewczyna w środku nocy może się uśmiechać do obcego, podpitego gościa, ot tak od strzała za darmo. Kiedy Will Smith robił testy na faceta w czarnym to wyjebał 9mm w czoło małej Tiffany, która łaziła w nocy po dzielni, z podręcznikami do zaawansowanej fizyki. No gdybym miał klamkę, to bym chyba prewencyjnie jej zasadził między uszy i został facetem w czerni. Sparaliżowany nawet się nie przesiadłem. Senność zniknęła całkowicie, za to przez całe 30 minut drogi czułem na sobie jej spojrzenie. Nie przeczytałem ani jednej kartki książki, choć się na nią 30 minut gapiłem. I chyba się trochę zesrałem.
W Rudawie zryw, ubieram się z zamkniętymi oczami i wtedy słyszę.
- to Krzeszowice?
- nie. następny.
Podziękowałem wszystkim borom sosnowym, że zwykle nie wysiadam w Krzeszowicach z własnej woli, a także kontrolnie obczaiłem, czy czasem laska się nie zbiera. Nie, siedziała, dalej się do mnie przez drzwiczki uśmiechała. Chyba, bo tylko raz się odważyłem spojrzeć.

Rudawa, dom. Jeszcze tylko 15 min spacerku z nutą. Redshift spasował mi tu idealnie. I tak szedłem do domu. Nutka milusi płynęła, echem wracały wspominki odkopane na imprezie, humor świetny. Kiedy doszedłem do Rudawy, moim oczom ukazał się widok, który aż mnie zagotował, bo oto mamy prawie północ, pizga niemiłosiernie, a trzech ziomów z pogotowia gazowego napierdala dół.
Kurwa umarłem.

Podbiłem do ziomów, podpity zacząłem ich przepraszać, że to przez mnie, chuja, napierdalają tu po nocy dół szpadlami, że gdybym wiedział, to bym nie dzwonił i się w odpowiedzialność obywatelską nie bawił. Ziomy do mnie, że jest luz, że taka praca, że tu naprawdę jest coś spierdolone, że oni od rana szukają dokładnie punktu awarii, że od rana tymi szpadlami i szpikulcami w tej zmarzniętej ziemi napieprzają (ale spoko, nie wkurwiam się). Zmieszany zawinąłem się na chatę. Jeszcze tylko 300 metrów po mostach i koło szkoły, do której niechybnie za parę lat będę wzywany za terror, zniszczenia i bandyterkę Młodej.

Dotarłem w końcu. W drzwiach przywitały mnie obie dziwki. Tak czule mówię do moich kochanych psic - dziwki. Czasem poprzedzam słowem 'szanowne'. Wypuściłem je na szybkie przeszczanie i przesranie. Krótka piłka, wróciły. Gdzieś w tym miejscu wyszło, że to nie koniec emocji na dziś. Zaczęło jebać gównem. Mocno. W pierwszej kolejności oczywiście oskarżyłem dziewczyny, i w zasadzie wyszło, że to ich wina, ale połowiczna, bo tak naprawdę to moja wina. To znaczy nie, że zesrałem się wtedy w pociągu, tylko, że wdepnąłem w gówno jednej z dziewczyn. Centralnie, w sam środek. Jakbym je widział i chciał to bym tak ładnie nie trafił. Byłem za słabo najebany, żeby tego nie wyczuć, ale dostatecznie najebany, żeby to gówno z buta spłukiwać w kuchni, w zlewie z naczyniami.
Miałem dość. Zajebałem się do wyra, bez mycia zębów, czego mocno pożałowałem rano.
Dziś kolejna firmowa kolacja. Z finami, więc niechybnie poleje się wódka. Kurwa, jak ja bardzo grzecznie proszę, błagam, na Trygwała i Swaroga, oby tej psychopatki nie było dziś w pociągu.