czwartek, 27 sierpnia 2015

MOTO - Starsza pani

Nowy zawodnik pojawił się na trasie, dokładniej zawodniczka.
Maxi skuter, a na nim starsza pani. Wygląda mi na mocne 50+, lekka otyłość, powiedziałbym klasyczna babcia, która małego wnusia buja na kolanie. Co robi na zatłoczonym dolocie do Krakowa? Przecież ją tu pozabijają. Nieświadoma zagrożenia? Nic bardziej mylnego.

Często się trafiamy gdzieś na odcinku od Józefa do Dietla, bywa, że nawet 3 razy w ciągu tygodnia. Miałem okazje się przyjrzeć.
Na wejściu dobry, solidny strój. Gruba, skórzana kurtka z ochraniaczami, rękawice pełna profeska, bardziej pancerne od moich. Spodnie, buty, kask, wszystko górna pólka, widać, że nowe lub wyjątkowo zadbane. Strój typowy dla motocyklisty, a nie miastowego skuteraka w japonkach.
Dalej mamy zachowanie na drodze. Pełna kontrola w lusterkach, wszak na mieście naprawdę warto wiedzieć co się z tyłu dzieje. Zawsze mi miejsce zrobi jak dolatuje, to samo na światłach. Niejeden szczyl-kozak nie umie się zachować, kiedy stoi na światłach. Staje na środku jak panisko i blokuje tych z tyłu. Za to pani ładnie popatruje, czy ktoś się przepycha i jak trzeba to rusza trochę do przodu, żeby nowo-przybyły nie został pomiędzy autami, a mógł przepchać na front.
Wreszcie sama jazda. Dynamiczna, pewna, a miedzy lusterkami idzie jak dzika. Nie widzę tam strachu, tylko zimna krew. Aż miło spojrzeć jak się mnie trzyma, czy czasem prowadzi. Acz prowadzi rzadko, bo nie ma u niej cwaniakowania. Widzi szybsze i mocniejsze moto to robi miejsce i puszcza przodem. Klasa.

Obstawiam starą wyjadaczkę, która postanowiła na stare lata wrócić do swojej miłości. Ewentualnie pani, która minęła się z powołaniem i właśnie nadrabia. Nie ma to znaczenia, na światłach kłaniam się w pas.

środa, 26 sierpnia 2015

MOTO - Nowy rodzaj chuja

Może nie nowy. Pierwszy raz napotkany.
Długa prosta. Ruch w obie strony, ale umiarkowany, da się skakać pojedynczo.
Wyskakuję, gaz, żeby zmieścić się w lukę. W tym momencie auto, za które mam się schować, gwałtownie hamuje. Kończę już manewr, ale zbliżam się do auta przede mną za szybko. Różnica prędkości znaczna, a i nie jestem pewien, czy auto, które właśnie wyprzedziłem zdąży zareagować. Jestem zmuszony mocno hamować. Wszystko dobrze się kończy, ale było blisko.
Coś mi w tej sytuacji nie grało. Długa prosta i przed tym autem nie było nikogo. Czemu hamował? W trakcie całej akcji te przemyślenia przez łeb leciały i pewnie dlatego odruchowo szukałem twarzy kierowcy w jego lusterku.
Twarz była, powiem więcej, podczas hamowania patrzyła na mnie z uśmiechem.
Taki żarcik.
Też mam pomysł na żarcik. Muszę tylko zastanowić się, w którym miejscu na motocyklu zrobić schowek na bejsbola.

niedziela, 23 sierpnia 2015

MOTO - Droga do pracy

Obudziłem się o 4 rano. Budzik zawył jak popierdolony. Ustawiłem alarm na chybcika i wyszło, że z rana wyrwała mnie ze snu nieznana mi muzyczka, głośna bardzo. To była jedna z tych posranych pobudek, po których serducho wali jak oszalałe.
Zjadłem coś na szybkiego i poszedłem do garażu po motocykl. Garaż oddalony jakieś 500 metrów od domu. W sumie noc jeszcze, na ulicach pustki, nie licząc starszego pana, który zamiatał chodnik przed szkołą, choć Sierpień jeszcze.
- dzień dobry, coś wcześnie pan pracę zaczął.
- a dzień dobry, pan pewnie też do pracy wcześnie?
- no tak wyszło. zwykle tak wcześnie nie chodzę, ale dziś mam do pracy daleko.
- aha, to miłego dnia.
- wzajemnie.

Wytoczyłem chabetę, przez chwilę trzymałem łapę na spuście, ale zlitowałem się i założyłem dbkile. W końcu noc jeszcze, a to środek miasta.

Wróciłem do domu, dokończyłem ogarnianie i o 4:30 byłem w siodle, gotów do startu. Jeszcze na odchodne w oknie zobaczyłem tatę, który zbudzony odgłosami miarowej pracy Vki wstał, żeby mi pomachać. Pojechałem.

Startowe tankowanie jeszcze w Puławach, zaraz za Wisłą, na stacji, która już nie jest Orlenem. Potem już tylko droga.
Początkowe kilometry były bardzo przyjemne. Leciałem swoje, pod 90-100, ale wyprzedziło mnie Volvo klasy X, z Opola Lubelskiego. Na pokładzie musiał mieć małą elektrownię atomową, która zasilała oświetlenie. Przed nim był dzień. Leciał pod 160, podpiąłem się. Ciągnęliśmy tak slalomem pomiędzy TIRami aż za Zwoleń, natomiast pan zaczął przesadzać i kiedy na liczniku u siebie zobaczyłem 170, przed sobą tablicę terenu zabudowanego, oraz Volvo, które na wysokości tej tablicy jeszcze mi odchodziło, to uznałem, że dalej już razem nie jedziemy. Przed Radomiem go łyknąłem, kiedy już fizycznie nie dał rady wyprzedzać i w bezsilnej złości turlał 70.

Na obwodnicy (OBWODNICY!) Radomia był pierwszy, i jak się później okazało, ostatni patrol suszący. Właśnie haltowali jakiegoś zaspanego biedaka, więc tylko odprowadzili mnie wzrokiem. Zresztą jechałem przepisowo, bo tam się kurwa nie da po tych dziurach jechać szybciej.

O ile do Radomia jechałem w nieprzeniknionych ciemnościach, o tyle zaraz za, niczym w starej kreskówce z Królikiem Bugsem, po prostu nagle zrobił się dzień. Na obwodnicy egipskie ciemności, a w Orońsku, parę kilometrów za Radomiem, już rozważałem zmianę szyby na ciemną, wiadomo.

Polska w budowie, Szydłowiec, potem gruba imba na obwodnicy Kielc, gdzie jakaś cebra kozaczyła, ale odpadła jeszcze przy wartościach poniżej dwójki z przodu. Co poradzę, było pusto, były warunki, a on cwaniaczył samą swoją obecnością.

Tanksztel za Kielcami i była już godzina 6. Pizgało okrutnie i niecierpliwie oczekiwałem słońca.
Jędrzejów i Miechów to była kwestia chwili. Do Krakowa wpadłem przed 7:30, chwileczkę mi zajęło przestawienie się na tryb miejski i w okolicach 7:40 byłem pod fabryką.

Niespełna 300km w poniedziałek rano przed pracą. Słusznie.