sobota, 21 listopada 2015

nieMOTO - Dziwne powroty

Tak się jakoś złożyło, że weekend zaczął się o 15 w piątek, w autokarze, który wiózł nas do kopalni w Wieliczce. Potem w planie był browar Lubicz z open barem. Czyli, że impreza integracyjna. Kolejna.

Niestety, tego samego dnia rano, okazało się, że firma odpowiedzialna za moje szkolenie i egzamin nie wysłała faktur i teraz zawisło nade mną widmo potrącenia grubego hajsu z mojej wypłaty. W grudniu. No kurwa pysznie. Nie, żebym poważnie brał pod uwagę taką opcję, ale jednak po samopoczuciu mi pojechało. Niby w autokarze lepiej, bo wśród znajomych, bo piątek, bo kanapki dali, jednak, no słabo.

Czekamy na zejście do kopalni. Przodowy przyszedł z listą i wyczytuje kolejne nazwiska. Wiedziałem, kiedy doszedł do mnie, bo nagle dał pauzę, a potem rzucił:
- o Boże, jakie nazwisko.
- jestem.

Dali kombinezony, kaski, latarki, a nawet pochłaniacze dwutlenku węgla. Wyjaśnili zasady, zapakowali do windy i zwiedzanie się zaczęło. Było całkiem ciekawe, przodowy trafił się gadatliwy, sadził sucharami, ale w sumie było zabawnie. Z Maciusiem mocno tyłowaliśmy, zajadając się kanapkami. Przy którymś postoju przodowy wpadł na pomysł przydzielenia prac grupie. Szukał ochotnika. Z zaskoczenia najechał latarką na ryło Maciusia, chwilę potem latarki całej grupy oświetlały jego ryło, na której rysowała się mina srającego kota, dokładnie w momencie brania gryza kanapki. To mu się udało.
Innym razem zatrzymał nas przy skale solnej, która była bialutka i przypominała kalafior, skąd zresztą wzięła nazwę 'sól kalafiorowa'. W tym miejscu postanowił nas uraczyć kolejną opowiastką.
- ta opowieść może kogoś urazić...
- zaczyna się dobrze - wtrącił cicho Maciuś
- ... za co z góry przepraszam, ale mnie rozbawiła do łez. Miałem grupę z Anglii. W grupie był jeden czarny, a reszta biała. Pokazywałem im tą skałę i pytałem co im to przypomina. Zapadła zupełna cisza, którą przerwało niepewne pytanie czarnego:
- bawełnę?
Znów mu się udało. Pochichraliśmy, poszwendaliśmy się jeszcze trochę, po czym kazał nam skakać z beczki, mówić przysięgę i mianować na górników. W końcu wywiózł na górę i teraz już tylko picie.

Oczekiwanie na grupę umilił nam browar z pobliskiego spożywczaka, pity z papierowej torby. Był lekko ciepły, podły w smaku i z piwem mam wspólne tylko nic. Ujdzie.

Następny punkt programu to browar Lubicz. Dali dobrze jeść, dali browce za friko, całkiem nieźle to wyglądało. W zasadzie czego się spodziewać po takiej imprezie. Luźna, w miarę wesoła atmosfera, bez wodotrysków, za to z potencjałem na lepsze. Piłem piwko, dopychałem się żarciem, potem piłem wino i dalej dopychałem żarciem. Nie miałem specjalnej ochoty na zabawę, lekka wegetacja. Maciuś też miał plany na sobotę, więc odcinka raczej w grę nie wchodziła.

Nie potrafię określić dokładnego momentu, ale nagle śmiechy zaczęły się głośniejsze, żarciki i dowcipy, wódka zaczęła nieśmiało zaglądać na stoły, impreza nabierała rozpędu. Zaczynało się nawet zabawnie. Wtedy właśnie spojrzałem na zegarek.
4 minuty do ostatniego pociągu. Następny 5 rano.
Wyjebałem jak z procy. Na dworzec blisko, nad kondychą pracuje ostatnich kilka miechów, musi się udać. Zapierdalałem jak samo zło i byłbym pewnie zdążył, ale okazało się, że wejście do Tunelu Magda od strony parku jest nieczynne. Trzeba kluczyć przez nowy dworzec. Cenna minuta straty.
Odprowadziłem dziwkę wzrokiem. Zjebał mi, uciekł, oszukał, prowokacja.

Stoję na ciężkim wkurwie na tym głupim peronie. Umyśliłem sobie wrócić dziś do domu. Uparłem się. Wrócę do domu i już.
Wylazłem przed Galerię, sprawdzam taxi, obdzwaniam ajkary, w międzyczasie Maciuś do siebie zaprasza na przekime, ale nie, ja już jestem na wojennej ścieżce, wracam kurwa do domu i nic mnie nie zatrzyma, a już na pewno nie te marne 20 kilometrów w nocy, w deszczu, na wypiździe.

Taxi stufka, chuj ci w dupę. W międzyczasie ostatni pociąg, który jechał do Balic odjechał. Druga doskonała decyzja dnia Paweł, z Balic byś miał 40minut do Zabierzowa, a z Zabierzowa to już przecież zaledwie dwie godzinki spacerku.
Idę po torach tramwajowych na kolejny przystanek, to jest ten moment, kiedy przez łeb lecą wszelkie pojebane myśli, użalania się nad sobą, posrane wizje i przeświadczenie, że jedyne przyjazne miejsce na tej ziemi to łóżko, w którym śpi moja żona, oraz zapewne Młoda, która cwaniacko wymusiła przeniesienie ze swojego łóżeczka. Jeszcze fote Młodej obejrzałem na telefonie i już wiedziałem. Kurwa idę!

Dotarłem na kolejny przystanek tramwajowy. Ten taki w stronę Krowodrzy, koło parku. Nie byłem sam. Miła pani, na oko przed 50tką, na oko najebana, na słuch dobrze najebana. Właśnie zadzwonił telefon. Słucham siłą rzeczy, próbując bełkot rozszyfrować.
- no jak to gdzie? na przystanku siedzejaktastarapizda
- ...
- bo miałeśpomniwyjść... Andrzejku.
- ...
- spierdalaj.
W zasadzie, też bym Andrzejkowi kazał spierdalać.
- ładne mam rękawiczki? a która godzina?
Dopiero po chwili załapałem, że to ja jestem adresatem tych pytań.
- 23:55
- to zaraz będzie
- będzie za 10 minut, tak jest napisane.
- kurwa, zarazbędzie
- dobrze

Siedzę, kwitnę, a działać muszę. Nie wysiedzę, muszę iść do domu. Zerwałem się, miłej nocy życzyłem mojej nowej koleżance i ruszyłem z buta, po kałużach. Tramwaj pojawił się pewnie po kolejnych 5 minutach, ja natomiast tak pokluczyłem między domami, że wyszedłem na Cmentarz Rakowiecki. No kurwa cofnąłem się, a już mogłem być w drodze na Krowodrzę, kurwa, już mogłem być na Balicach! Kolejna zjeba Paweł, idzie ci dziś coraz lepiej. Dobra, żadnego użalania się nad sobą, żadnego myślenia jak daleko do domu, po prostu stawiaj kroki i idź do swojej rodziny. Dalej!

Pokonałem Aleje, doszedłem do Opolskiej, i dalej, aż do wiaduktu, z którego widać Ikełe i Makro. Stamtąd chwila i minę rondo, a tam już złapię okazje. No ja wiem, że nikt nie weźmie mokrego, dużego chłopa po nocy, ale to ja przecież, mi się zawsze udaje. Już kiedyś wracałem na oponie od Stara, ułożony w sejczento. Po prostu porażka nie wchodzi w grę. Nie ma to znaczenia. Ja idę do domu.

Na wysokości stacji Shell zwalnia koło mnie auto, stara Octavia. Nie ma tu zatoczki, tylko 3 szybkie pasy. Auto zwalnia, a ja się zastanawiam, czy ktoś chce pytać o drogę, czy może wysypie się trzech panów z bejzbolem, żeby mi oznajmić, że miałem pecha. Okno się otworzyło.
- daleko pan idziesz?
- do Krzeszowic.
- uh... wsiadaj pan.

Ciepło, sucho, nie ogarniam.
- ja już pana widziałem przy placu Imbramowskim, tak pół godziny temu. Widzę, że pan dalej idzie, to myślę, zatrzymam się, zapytam, bo widzi pan, syna szukam, też gdzieś tu miał być.
- a daleko pan mieszka?
- w Trzebini
- to ja idę do Krzeszowic, a syn do Trzebini?
- ja nawet nie wiem jak on ubrany. Rozłączyło nas, chyba bateria.
W tym miejscu przerwę dalszą relację. Nie wiem, nie chcę pisać, chyba zbyt intymne. To był w zasadzie monolog, przerwany tylko w Zabierzowie, kiedy to zatrzymał się, wysiadł i z bliska przyjrzał się trzem pijaczkom, idącym wzdłuż ulicy. To było przygnębiające, cała ta opowieść o życiowych zakrętach, które sprawiły, że człowiek ten, już niemłody, przyjechał z Trzebini do Krakowa, szukać swojego syna, nie wiedząc nawet jak on jest ubrany. Mówił, cały czas mówił, nie potrafiłem i dalej nie potrafię pojąć sytuacji, w której ktoś zabiera obcego człowieka z ulicy, w środku nocy, by opowiedzieć mu historię swojego życia.
Wysadził mnie przy wlocie do Rudawy. Uścisnąłem mu dłoń, podziękowałem. Zaśmiał się tylko i spytał czy wierzę w Boga. Odjechał.

Do domu dotarłem o drugiej. Napaliłem w kominku, rozwiesiłem mokre rzeczy, ogarnąłem się i poszedłem do sypialni. Tak jak myślałem, Młoda w łóżku, zajmując 99% powierzchni. Ucałowałem, przytuliłem delikatnie obie, żeby nie zbudzić, po czym sam odpłynąłem.

Kolejny pokręcony powrót do domu.