środa, 30 sierpnia 2017

Lulka

Lulka.
Niby tłusta labka, która by tylko żarła i spała. Nic bardziej mylnego! Kiedy przychodzi do jej ulubionych rzeczy to potrafi być kreatywna, bo poza jedzeniem liczy się jeszcze aportowanie.

Nie chce mi się, totalnie nie chce mi się rzucać jej tej jebanej piłeczki. Swego czasu kupiłem tanią piłkę do nogi i jej kopałem, ale idiotka stawała tuż przed piłką, więc w zasadzie kopałem jej piłkę prosto do pyska.
Albo kiedyś jak pojechaliśmy z nią nad jezioro i dostała w prezencie od mojego brata nówka sztuka piłeczkę. Kazała sobie rzucać do jeziora i to była pełnia szczęścia. Zamęczyła mnie, zamęczyła J, mojego brata i bratanka. Wszystkim już odpadały ręce, więc Lulka wzięła piłkę w pysk i zaczęła łazić między ręcznikami obcych ludzi, szukając frajera. Znalazła młodego chłopaczka, który z początku wykazywał ogromny entuzjazm. Z przyjemnością patrzyłem jak typ gaśnie, sącząc przy tym piwo, lewą ręką.
Teraz dom. Ta głupia picza długo musiała nad tym pracować, ale w końcu wymyśliła, że jak będzie mi rzucać piłeczkę pod jadącą kosiarkę, to będę zmuszony minąć, lub zatrzymać się i usunąć piłkę. Zrozumiała też, że jej cierpliwość zostanie nagrodzona i nawet jeśli pierwszych kilka razy ominę piłkę, to w końcu wkurwiony się zatrzymam i wypierdolę to jebane cholerstwo jak najdalej się da. I o to chodzi, im dalej tym lepiej.
Kolejnym krokiem Lulki była magisterka z wytrzymałości materiałów. Dość szybko pojęła, że gumowa piłka okrutnie przegrywa z metalowymi nożami kosiarki, za to parciany sznurek działa cuda, a jak już ukryty w wysokiej trawie, blokujący kosiarkę znienacka, tak, to się często kończyło dalekim rzutem już przy pierwszej blokadzie. Trawy dużo, można się bawić pół dnia.


Piszę to wszystko, bo tym razem Lulka przeszła samą siebie. Zajechałem autem pod dom, nie przybiegła mnie przywitać, czekała przy schodach. Skubana wiedziała, że muszę wysiąść, żeby otworzyć bramkę, dlatego nie podchodziła, ale jak tylko bramkę otworzyłem i wsiadłem z powrotem do auta, sucz wstrętna wybiegła, rzuciła piłkę przed samochód i czekała. Trąbienie nie pomagała, lekkie ruszanie też nie pomogło, w zasadzie oparłem się o nią zderzakiem, totalnie obstawała przy swoim. Dopiero J przybiegła i wypieprzyła jej tą piłkę.
W zasadzie jakie ma znaczenie kto rzuci, ważne, że piłka leci. Zaliczone.