czwartek, 19 stycznia 2017

nieMOTO - pierwszy dzień treningu

We wtorek miałem wizytę u ortopedy z wynikiem swojego rezonansu. Dowiedziałem się co mi jest, dowiedziałem się co mi dolega. Mniejsza, środa miał być pierwszym dniem ciężkiego zapierdolu, pierwszym krokiem do powrotu pięknego, młodego i smukłego Pawła.

Pobudka rano, 5:24 dokładnie. Wiem, bo córka na mnie siedziała i sprawdzała jak głęboko da radę wsadzić mi palca do ucha, a zegarek stoi tak, że to jest pierwsze co widzę, niezależnie od tego jak głośno krzyczę.

Rzucić żarcia psom i iść się odlać, gdzie Lulka po zjedzeniu dogania mnie jeszcze przed dotarciem do kibla. Siadam na kiblu, szczam na siedząco, bo jednak poranny sik bywa zdradliwy i raz już nos złamałem. Lulka w tym czasie trąca mnie, budzi i ogólnie daje znaki, że trzeba iść na spacerniak. Bronię się, póki nie skończy jeść ta druga. Wtedy kończe szczanie i wypuszczam psy.

Krok następny to prysznic. Wbijam, piszczę na pierwszym zimnym strzale, który mnie nie trafia ale mógł, potem wchodzę pod ciepłą wodę, chwile tak sobie stoję, a potem robię skłony, bo jedna pani mówi, że ból kręgosłupa to już zaczyna się w ścięgnach gdzieś na kolanach. No chuj, skłaniam się, woda się leje na plecy, a mnie boli to coś z tyłu kolan. Przy okazji się myję.

Wracam na górę. W zależności, albo z uśmiechem patrzę na moją żonę, która już powinna wstać, ale jeszcze nie wygrała, a obecnie skacze po niej Młoda, ewentualnie z uśmiechem patrzę na to zombie co stoi w łazience i wyciska z tubki życie na twarz.

Wbijam do pokoju, odpalam kompa i zwalam się na ziemię. Dziś pierwszy dzień odnowy, więc brzuszki. Pani doktor pozwoliła te najprostsze, bez podrywania kręgosłupa z gleby. Uznałem, że za pierwszym razem będę robił, aż zacznie boleć. Wyszło 17. Teraz pompki. Tu bez problemu na wdechu 20. Więcej nie, bo pierwsza oznaka zmęczenia to opad bebecha i wygięcie kręgosłupa, a tak to mi już nie wolno.

Obowiązki zaliczone, teraz komp. Wbijam na bunia i teraz, jeśli wczoraj piłem przed snem to obczajam co za debilizmy po nocy wypisałem. Jeżeli nie piłem to nuda. Swoją drogą od trzech dni nie pije, nie chce mi się pić, więc mogę pić.

Rytuał kuchniowy. Kawa dla żony. Powaszka, nakurwiam kawę niczym rasowy basista, choć sam nigdy nie piłem. Nawet mam ograne wlewanie do kubka więcej mleka, żeby uwzględnić to co koty wypiją. Następnie robię śniadanie żonie i sobie, bo Młoda zwykła jadać później, a nie jak jakieś chamy bladym świtem. Potem już tylko kanapki do pracy i można iść oglądać baje z córą.

7.30 wypad z doma na pociąg. 7:51 pociąg i tu jest chwila na książkę.

8.40 kierat aż do obiadu. Na obiad wyrwałem się do galeryi, gdzie mieści się siłka. Wbiłem i ogadałem z panią jak jest. Pani doktur sugerowała joge albo pilates. Joga czasowo mi się siadła, ale na pilates się zapisałem. W sumie spoko, bo tam bywają super sztunie i może chociaż sobie popatrzę, ale znając moje szczęście, to przede mną będzie taka sama sierota jak ja. Lekko tłuściutki leszcz bez kondycji, który dodatkowo mimowolnie pierdzi przy wysiłku. Miałem już dziś iść na pako, ale zapomniałem rzeczy.

Po wizycie w pako należała mi się nagorda. Polazłem na podwójnego łupera w zestawie, gdzie do picia zamiast koli wziąłem ice tea, bo jednak trzeba o siebie dbać. Opierdoliłem na czysto, korciło mnie nawet, żeby wylizać papierek z sosu.

Kierat do 17 i potem dom. Buce z bonito oczywiście smsa, że czeka na mnie zamówiona książka przysłali mi o 17.08, w momencie odjazdu pociągu, tak, żebym sobie zobaczył ich siedzibę na Pawiej z okna pociągu. Jebane 100m do szczęścia. Sucze.

Dom i tu pierwsze sukcesy. Nie opierdoliłem połowy lodówki, nie wypiłem 0,7 egri, total pełna dyscyplina. Popykałem na kompie, zaliczyłem odcinek Rzymu, bo zachciało mi się od początku i w zasadzie tyle. Kima.
I dziś rano brzuszków było już 30.
Na wagę jeszcze się nie odważam.

czwartek, 12 stycznia 2017

nieMOTO - kolejne dwie

Dziś znowu dwie.
Pociąg relacji praca-dom.
3 minuty do odjazdu, ludzi dużo, nadal przybywa. Wszędzie już dwójeczki, miejscami trójeczki, w jednym tylko siedzi pan samotnie, taki z nie wylewających. Przeprasza wszystkich, którzy chcą się dosiąść, tłumaczy, że tu dwie osoby zaraz dojdą, ale jedno wolne miejsce jest i serdecznie zaprasza. Tak się kaja ze dwie minuty, w końcu wstaje, ponownie przeprasza lekko zdegustowaną panią, wyjmuje telefon i wybija numer. Jeszcze przed połączeniem zdąży rzucić
- ja naprawdę bardzo panią przepraszam
po czym już w słuchawkę, na cały przedział
- no kurwa gdzie wy jesteście!? .... no.... chuj wam do ryja!... no... sam spierdalaj... no... no...no... to się pierdolcie.
Odłożył telefon.
W przedziale jak makiem zasiał.
Równo z dzwonkiem wpadło dwóch kolejnych niewylewających. Radość ogromna, niedawna sprzeczka poszła w niepamięć. Sygnał jest, drzwi się zamknęły, pociąg ruszył, a szczęśliwe zakończenie zaanonsował potrójny pstryk otwieranych puszek z piwem.
Godzinę później, w aucie, w drodze na zakupy. Pojechałem do Rudawy tylko po to, żeby siąść za kołem i wrócić do Krakowa. Dolatujemy do Galerii Bronowice od strony Olkusza. Dwa pasy w każdą stronę, przedzielone zielenią. Autka tu biją rekordy prędkości, a smutni rekordy wypisanych mandatów. Z daleka widzę przejście dla pieszych. Jest dodatkowo oświetlone, ale sygnalizacji brak. Na zielonym przedziałku widzę z daleka panią. Jadę prawym pasem lajtowo, rzut okiem w lusterko. Na lewym czysto, na prawym za mną coś w odległości jedzie. Uznałem, że hamując teraz i puszczając panią na pasach, nie narażam jej, w sensie, że zobaczy mnie hamującego, wlezie na ulicę i wtedy auto z drugiego pasa jej przypierdoli, bo przecież nigdzie na świecie nie ma powiedziane, że jak jeden zatrzymuje się przed pasami to drugi też musi. Nigdzie.
Swoją drogą taki puszczający na pasach, wydający przechodnia na rzeź na drugim pasie nosi nazwę 'uprzejmy morderca'. Kumpel mi kiedyś tą nazwę sprzedał i strasznie mi się spodobała.
Oceniłem więc, że lewy czysty, a tego za mną wyhamuje, znaczy przechodzień da radę, znaczy można.
Hamuje.
Auto za mną nie, wręcz przyspiesza i wyskakuje na lewy pas, żeby mnie (!) wyprzedzić na tych pasach. No rozumiem, jestem przecież zjebem, który hamuje bez przyczyny przed przejściem. Normalnie widzę oczami wyobraźni jak ten ktoś nie zobaczy przechodnia na pasach, bo będzie skupiony na pogardliwym napierdalaniu na mnie, do czego wymagane jest też patrzenie na moje auto. Normalnie już widzę tą babcię rozpierdoloną na pasach.
A jednak. Lekko ostrzejsze hamowanie, Fiat500 zatrzymał się. Babcia ręka w górę w podzięce, przeszła. Odprowadziłem ją, po czym spojrzałem w lewo. Fiat500 stał dalej, choć miejsce do jazdy już było, bo babcia lewy pas opuściła jakieś pół roku temu. Czekała, bo to była ona. Czekała, aż na nią spojrzę. Za ciemno było, żeby po ruchu ust rozpoznał jakim ciepłym słowem mnie pozdrawia, ale ta mina 'chuj ci w dupę jebany leszczu i zawalidrogo' wystarczyła. Wystrzeliła i tyle ją widzieli. Bogini.
A my, szaraczki, do sklepu, na nudne zakupy.

niedziela, 8 stycznia 2017

nieMOTO - dziś dwie

Dziś dwie, obie fajne na swój sposób.
Pierwszy weekend styczniowy spędzamy w Puławach, w ramach świąt. Nie da się dograć wspólnych świąt, bo wszędzie psów i kotów jak psów, ktoś musi się opiekować. Po kilku latach prób i błędów dograny plan, dzięki czemu dwa razy są prezenty i dwa razy jest wyżerka. To jest dobry plan.
Właśnie wracamy do domu, jest niedziela, a my logistycznie zajebaliśmy i mamy wszystkiego dwa pampersy i Młoda to wie, widzę to w jej oczach. Efektem jest postój w Tesco, w Zwoleniu. Zostawiłem odpalone auto, a sam pogoniłem do sklepu. Złapałem pampy i podbijam do jedynej czynnej kasy. Na taśmie nic nie czeka, za kasą kilka produktów skasowanych, a obok wózek z resztą zakupów i wielką, niebieską walizką. Obok wózka z walizką dwie panie, które zwrócone w stronę dziadziusia, na przemian wyśmiewają i dopingują. Dziadzio w tym czasie dyma na pełnej szybkości z drugą niebieską walizką. Wywnioskowałem, że cała trójeczka była już w trakcie kasowania, kiedy z walizką wyszło coś nie ten. Czekam.
Dziadzio dobiegł, po czerwonej gębie domyślam się, że podzawałowy blisko, bliziutko. Dziadzio łapał oddech, w tym czasie dwie starsze wnikliwie, że jednak ta też chujowa, a skoro obie chujowe, to bierą tę co już skasowały. To oczywiście tylko moje domysły, ale sposób w jaki pojebały tą nową walizkę to sugerował. że tak właśnie było.
I w tym miejscu jest cudowny obrazek.
Jedna pani drugiej pomachała, wzięła swój wózek z niebieską walizką, wzięła dziadziusia i sobie poszła. Druga pani stoi zwrócona dupą do kasy i odprowadza ich wzrokiem. Ja stoję, widzę to i powoli przestaje w to wszystko wierzyć. Ta druga w końcu na łasce się do kasy odwróciła, spytała ile płaci, po czym zapłaciła. Kasjerka zaczyna kasować moje pampy i w tym momencie Druga się odwraca i pyta czy może jeszcze za te zakupy punkty nabić. Sprytna kasjerka odpowiada na jej pytanie pytaniem, tylko, że do mnie.
- pan punkty zbiera?
- n..nie?
- to ja pana zakupy tej pani nabije
Nie potrafię powiedzieć czemu akurat ta scena, ale przed oczami, jakby to wczoraj widział, zobaczyłem Adasia Miauczyńskiego u dentysty.
- jak pani do zająca... do pacjenta?
Skasowała moje pampy, punkty Drugiej nabiła, a ja w myślach policzyłem ile jest ze Zwolenia do Radomia i wyszło mi, że za blisko.
Pojechaliśmy dalej.
Druga fajna inaczej mam miejsce niespełna trzy godziny później i dzieje się w Wolbromiu, zwanym dalej Wolbromiem.
Jadę za Astrą dwójką, Wolbrom nieodśnieżony, on powoli, ja z odstępem. Dojeżdżamy do głównej na Miechów, Astra hamuje, ja też, tylko, że ja nie. Wciskam mocniej i już pełen poślizg. W myślach wkurw, bo powinienem więcej miejsca zostawić, bo lekka Astra potrzebuje mniej miejsca niż moja landara. Toczymy się w jego stronę jakieś 10-15km/h, całe życie mam przed oczyma i już wiem, że przypierdolę w niego tak, że cały dzień mu zepsuje, sobie też. Trwa to wieki, zaczynam się już nudzić, bo życie przed oczyma leci mi już czwarty raz.
W końcu moto nawyki zaczynają się przypominać, znaczy ten najważniejszy: nie panikuj, nie działaj gwałtownie, weź się kurwa chłopie ogarnij i pomyśl chwilę.
Paczam w lusterko, z tyłu nic, obok też nic i do tego zaczyna się obok drugi pas do skrętu, znaczy miejsca w chuj. Decyzja prosta, rzucam kotwicę. Zaciągnąłem ręczny, kierę skręciłem i postawiłem auto w poprzek. Prędkość wytracił i już wiedziałem, że dziś pukania nie będzie. Dalej szedłem lekkim ślizgiem, ale teraz już bezkolizyjnie i do tego z klasą. Lewym bokiem się do niego zwróciłem, więc przód miałem z widokiem na prawe pobocze. Sunąłem lajkabos, kiedy zabudowania się skończyły, ukazała się boczna dróżka, gdzie stał radiowóz, a w nim smutny pan, który teraz smutnie spoglądał na moje wyczyny. Zatrzymałem się idealnie na wjazd w tą alejkę, wprost w jego objęcia. On na mnie patrzył, ja do niego wyszczerzyłem kły i uniosłem łapki w górę z klasycznym 'ja mam rączki tutaj'. Pokręcił tylko głową i wrócił do tego, co robił wcześniej, znaczy pisania raportu, bo okazało się, że obok stoją dwa autka. Jedno w dupę pizdnięte, znaczy ktoś w tym miejscu miał taką samą akcje jak ja, jeno kotwicy nie rzucił. Bywa.

poniedziałek, 2 stycznia 2017

nieMOTO - Szlachta nie pracuje

Kraków, bar mleczny z tych prawdziwych barów mlecznych. Nie, że stylizowany.
Kolejka długa, czekamy, idzie powoli. W pewnym momencie przez tłumek kolejki przepycha niepracujący szlachcic. Głowa łysa, dresik, puchowa kurteczka, oczojebne adidaski. Stopy na zewnątrz, ręce szeroko, sylwetka 'masz kurwa problem?'. Na oko mógł ważyć całe 50kg, ale widać było, że mógłby nas wszystkich w tym barze wziąć na raz, no góra na 2 razy. Barw klubowych nie stwierdzono, śmierci wrogów ojczyzny też nie, ale cholera wie co miał pod kurtką.
Wziął plastikowe sztućce i siadł przy wolnym stoliku. Tyle.

Kolejka się przesuwa. Starszy pan przede mną podchodzi do kasy, pani wyciąga listę, chyba MOPSową. Pan się odhacza i zamawia schabowego z ziemniakami. Po nim jesteśmy my. Kolejno zamawiamy i siadamy przy wolnym stoliku.

Siedzimy, gadamy, czekamy na papu. W tym momencie schabowego odbiera starszy pan. Powolnym krokiem maszeruje do stolika, gdzie siedzi młody łysy. Stawia przed nim talerz, siada obok i zaczyna coś opowiadać. Uśmiecha się i chyba jest trochę dumny, a może tylko mi się tak wydaje. Młody łysy, teraz obstawiam, że wnuk, wciąga z talerza w zastraszającym tempie. Uznałem, że chyba wstyd mu tam było przebywać, a może po prostu był taki głodny.