środa, 4 lutego 2015

nieMOTO - o ja biedny

Rano gardło zaswędziało, czyli, że infekcja się zbliża. Przed wyjściem do pracy chlapnąłem pół litra herbatki z sokiem malinowym. Mniejsza o mój brak odpowiedniej oceny sytuacji, czy lenistwo w pociągu. Faktem jest, że o 8 rano stałem na środku galerii, trzymając się za jaja, ze świadomością, że mam ledwie parę minut na znalezienie kibla, potem szczam w gacie.

Kibel na -1. Otwierają o 8:00, jest 8:01. Rzut beretem, dajemy.
Wszedłem i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że pierwszy raz w życiu byłem świadkiem sytuacji, gdzie liczba ludzi w kiblu była większa niż całkowita liczba ludzi w pozostałej części galerii. Kurwa mać.

Na 2 piętrze jest kibel. Wio, ino kurwa chybcikiem.
Wpadam do kibla na 2 piętrze. Czynny od 9 rano. To koniec.

Byłem zdesperowany, zacząłem sprawdzać drzwi w nadziei, że może otwarte coś będzie. Cud nastąpił, drzwi do jednego kiblowego królestwa ustąpiły. Nie wiem czy męski, żeński, czy inwalidzki. Wpakowałem się na szybkości.
W środku miła starsza pani pucuje sracze. Grzecznie do niej, czy mógłbym szczyne puścić, ona na to, że od 9 czynne, ja na to, że może być delikatny problem z wytrzymaniem do 9, że ja bardzo proszę, ona na to, że w takim razie ok. Wskazała paluszkiem kabinę, którą właśnie wyczyściła.
Gdybym był królem, to w tym momencie bankowo bym jej pół księżniczki. Jak nic.

Sikam. Błogo, wspaniale.

W trakcie wylewania z siebie, bez mała jakiś dwustu litrów szczyny, do kiblowego królestwa ktoś wszedł. Koleżanka pani sprzątającej.
Wywiązała się między nimi rozmowa. Wyszło, że ta nowa zapierdalała na nocce pucując galerie. Potem padło to:
- to co? w końcu do domu?
- a gdzie tam. do drugiej pracy.

Skończyłem szczać, podziękowałem za uratowanie życia, posypałem złociszami do miseczki i spokojnie podreptałem do pracy.

Teraz tu siedzę i chciałbym ponarzekać na tą moją przejebanie ciężką pracę, cholernie słabo opłacaną.
I jakoś mi nie idzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz