Notka z 27.08.2014
Godzina może
być 18-19. Wyjeżdżamy na wspólne zakupy. Lenka w foteliku, J obok, ja za
kółkiem Landary. Deszcz leje, ale warunki pogodowe nie mają najmniejszego
znaczenia, bo młoda śpi.
Jedziemy do
Futuramy, galerii na obrzeżach Krakowa od naszej strony. Podobno w Super Farmie
mają mega przeceny i można wyhaczyć tanio pieluchy i inne bzdety. Lubię te
promocje. Rzucamy się na nie, żeby zaoszczędzić parę, czasem paręnaście
złotych. Często koszty dojazdu są wyższe, no ale skoro sprawia to przyjemność,
to czemu tego nie robić. Zresztą, zgubiłem motylka do odpowietrzania
kaloryferów i wiedziałem, że jedyną metodą odnalezienia go jest kupienie nowego
(dziś rano znalazłem stary).
Zajeżdżamy
na parking pod galerią. Zajebane po same brzegi, wszędzie auta, praktycznie
zero miejsc. Do tego deszcz, więc słabsza widoczność. Odczuwa się to przy
parkowaniu. Ludzie się nie widzą nawzajem i jak już się zobaczą to trąbią i
hamują, w różnej kolejności.
Przebijamy
się do wejścia, licząc, że gdzieś bliżej akuratnie się miejsce zwolni. Bieganie
na deszczu z Młodą będzie zajebiste dopiero za kilka lat.
Podjeżdżamy
pod samo wejście i naszym oczom okazuje się gigantyczny placyk pomalowany z
pięknym rysunkiem. Tatuś, Mamusia i małe dzieciak. Wszystko na ładnym
niebieskim tle. Placyk tak duży, że chyba dałbym radę Landarę tam w poprzek
postawić.
Miejsce
wolne. Czekało na nas. W lekkim szoku parkujemy.
Wbijamy do
sklepu. Rzeczywiście są przeceny i to całkiem spore. To był świetny pomysł,
żeby tu przyjechać. Niestety, 90% populacji Krakowa wpadło na ten sam pomysł.
Kraków podobno liczy coś koło 750 000 ludzi, więc myślę, że w tym sklepie w tej
chwili na oko znajdowało się bez mała 600 000 ludzi. Spierdalać chciałem od
razu, ale zobaczyłem ile dla J znaczy wyrwanie się z domu i zrobienie tak
prozaicznej rzeczy jak zakupy. Zacisnąłem zęby i wkroczyłem do tej dżungli.
Następne paręnaście
minut potrafię określić tylko na podstawie zwiększającego się ciężaru koszyka.
Trochę to trwało, ale wszystkie produkty z listy i kilka innych, które były pod
ręką już mamy. Do mety! Znaczy do kasy.
A potem
zobaczyliśmy kolejkę. Dokładniej to zobaczyliśmy jej początek, bo koniec znikał
gdzieś w mrokach sklepu. Zaczęliśmy iść. Okazało się, że kolejka sięgała do
końca sklepu i tam się zawijała jak wąż w starej Nokii.
Niezrażeni
stanęliśmy w kolejce. W sumie spoko. Młoda śpi, jest ciepło, możemy tu stać do
usranej.
To zabawne
jak zmienia się postrzeganie takich drobnostek. Normalnie właśnie bym rwał
łoniaki z dupy w bezsilnej złości, że tracę tu, w tej jebanej kolejce swoje
fascynujące życie. A teraz? A teraz patrzyłem z rozbawieniem jak J co chwila się
urywa i wyszukuje sobie jakieś pierdoły, dorzucając je do koszyka.
Staliśmy w
tej kolejce jakieś 3 minuty, kiedy podeszła do nas jakaś pani, na oko będzie
jakaś pisząca tego przybytku. Poprosiła, żebyśmy się z nią udali.
Nie byłem
pewien co jest grane. Przecież nic nie ukradłem, nie próbowałem się masturbować
w kącie, pełna kulturka, więc o co jej chodzi?
Pani
doprowadziła nas do kas i powiedziała, że rodziny z takimi małymi bączkami są
obsługiwane poza kolejnością.
Podziękowaliśmy
trochę speszeni i zaczęliśmy wykładać zakupy. Ukradkiem spojrzałem na te parę
setek ludzi w kolejce, spodziewając się linczu. Nic z tych rzeczy. Kilka lasek
z maślanym wzrokiem, na miękkich kolanach wpatrzone w Młodą, parę starszych
osób z uśmiechem zrozumienia, nawet jakiś młody ziom 20+, akuratnie odrywając
się od tableta tylko ruszył głową chyba w geście aprobaty. W najgorszym wypadku
reakcją była obojętność.
Spakowaliśmy
graty i speszeni popędziliśmy do samochodu, który stał przed samym wejściem do
Galerii. Wracaliśmy trochę niepewni czy do domu dojedziemy, bo chyba gdzieś po
drodze przenieśliśmy się do równoległego świata.
Dla mnie
super.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz