Notka z 14.05.2014
Maszeruję sobie Dietla, środeczkiem, po zielonych alejkach. Słoneczko ładnie grzeje, przerwa w pracy się radośnie wydłuża, jest dobrze.
W tym miejscu na Dietla jest punkt żywnościowy Caritasu. Smutne to miejsce, bo wśród wszechobecnej żulerni jest też wielu starszych ludzi, schludnie ubranych.
Tym razem jednak była sama krakowska elita żulerni w liczbie bardzo dużej. Stali, siedzieli na ławkach i ziemi, spali, sikali, ogólnie okolica tętniła życiem.
Przebiłem się przez największy tłumek wielbicieli wina 'patyk', kiedy moim oczom ukazał się taki oto obrazek:
Żul w pełnej krasie, zasyfiony całkowicie, leży na ławce. Na ziemi, obok ławki, leży biała (nadal lub jeszcze biała) kurtka puchowa. To znaczy to chyba się płaszcz nazywa, nie kurtka. Taka z kapturem, do samej ziemi. Zimowe coś.
Leży więc sobie ta kurtka-płaszcz na ziemi, a żul nieporadnie próbuje ją podnieść i się nią nakryć. Ewidentnie był skazany na porażkę.
Coś mnie tknęło. Podszedłem bliżej, wkroczyłem w jego lokalny ekosystem. Słaby jestem w znoszeniu takich zapachów, więc już miałem lekką cofkę w gardle. Przemogłem się, podniosłem kurtkę i go nakryłem.
To było dziwne. Zobaczył, że podszedłem. Przestał sięgać po kurtkę, Ułożył ręce, przestał się ruszać i patrząc mi w oczy czekał, aż skończę go przykrywać. Nic nie powiedział, nie zrobił żadnego gestu. Tylko patrzył.
Maszeruję sobie Dietla, środeczkiem, po zielonych alejkach. Słoneczko ładnie grzeje, przerwa w pracy się radośnie wydłuża, jest dobrze.
W tym miejscu na Dietla jest punkt żywnościowy Caritasu. Smutne to miejsce, bo wśród wszechobecnej żulerni jest też wielu starszych ludzi, schludnie ubranych.
Tym razem jednak była sama krakowska elita żulerni w liczbie bardzo dużej. Stali, siedzieli na ławkach i ziemi, spali, sikali, ogólnie okolica tętniła życiem.
Przebiłem się przez największy tłumek wielbicieli wina 'patyk', kiedy moim oczom ukazał się taki oto obrazek:
Żul w pełnej krasie, zasyfiony całkowicie, leży na ławce. Na ziemi, obok ławki, leży biała (nadal lub jeszcze biała) kurtka puchowa. To znaczy to chyba się płaszcz nazywa, nie kurtka. Taka z kapturem, do samej ziemi. Zimowe coś.
Leży więc sobie ta kurtka-płaszcz na ziemi, a żul nieporadnie próbuje ją podnieść i się nią nakryć. Ewidentnie był skazany na porażkę.
Coś mnie tknęło. Podszedłem bliżej, wkroczyłem w jego lokalny ekosystem. Słaby jestem w znoszeniu takich zapachów, więc już miałem lekką cofkę w gardle. Przemogłem się, podniosłem kurtkę i go nakryłem.
To było dziwne. Zobaczył, że podszedłem. Przestał sięgać po kurtkę, Ułożył ręce, przestał się ruszać i patrząc mi w oczy czekał, aż skończę go przykrywać. Nic nie powiedział, nie zrobił żadnego gestu. Tylko patrzył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz