Notka z 30.08.2013
4 rano.
Człowiek obudzony nagle o tej porze nie myśli specjalnie dobrze. Jednak, trochę jak wyjątek potwierdzający regułę, zdarzają się momenty kiedy umysł działa jak błyskawica. Już pierwszy podejrzany dźwięk jasno i klarownie wyjaśnił mi co się dzieje.
Miluś namierzył korek z wina.
Ale nie uprzedzając...
J niedawno zrobiła się starsza. Z tej okazji dostała rumuńskie białe wino z 1994 roku. 19 latek na karku. Piękny hologram i jakiś papierek po rumuńsku, pewnie potwierdzający autentyczność. 19 lat czekało, żeby skończyć w naszych chamskich gardłach, gdzieś pomiędzy dwoma różowymi z rocznika bieżącego po 9,99 z Biedronki.
Umęczyłem się z otwieraniem, bo koreczek był wysuszony i lekko kruchy. Trochę trocin w pierwszej lampce było, ale żaden problem - pierwsza lampkę oddałem J.
Zmęczyliśmy pół butelki, zatkaliśmy specjalną zatyczką (przy tej ilości przerabianego wina w tym domu zaopatrzyliśmy się w specjalną zatyczkę, taka fajną, z motylkiem) i poszliśmy spać. Koreczek gdzieś piznąłem za siebie i zapomniałem.
...i teraz, 3 dni później w oka mgnieniu dokładnie wiedziałem, że chodzi o właśnie ten korek i właśnie o tego białego, szubrawego kota, który go znalazł.
Umysł zadziałał szybko, ale ciało nie poszło w parze. Oczami wyobraźni widziałem jak zrzuca sobie ten koreczek zaraz obok mojej głowy, żeby wturlać go pod łózko i tam się nim bawić przez najbliższe dwie godziny.
Próbowałem, naprawdę próbowałem. Jeśli coś tam, gdzieś tam na górze wisi i patrzy to było świadkiem mojej ofiarnej próby przechwycenia tego gnojka i korka, zanim dotrze pod łózko.
Nie udało się.
Następne parę chwil (może 5, może 15 minut) w lekkiej delirce, z fanatycznym uporem wisiałem nad wyrem, czekając, aż mu się koreczek pod wyrem potoczy w moją stronę, abym mógł go przechwycić. W końcu moja cierpliwość została nagrodzona. Przechwyciłem ten zasrany koreczek. Musiałem go ukryć (przed kotem) nie wstając z łóżka. W pierwszej chwili chciałem go zjeść ale przypomniałem sobie, że moje spodenki do spania posiadają kieszeń. Bogatszy w tą wiedze zacząłem przysypiać z koreczkiem zaciśniętym w pieści, którą całą chciałem schować do kieszeni... tak na wszelki wypadek.
Nie wiem ile czasu minęło. Chyba z 10-20 minut. Tak w sam raz, żebym zdarzył przysnąć. I znów, umysł zadziałał błyskawicznie. Zostawiłem otwarte drzwi do mojego pokoju. Masa drobnych rzeczy, dzwoniących, piszczących rzeczy. Masa rzeczy do przewracania, wyciągania... i wszystko razy 2, bo i czarna gnida podłączyła się do zabawy.
Czerwona furia wypełniła moje oczy. Byłem gotowy zabijać, mordować, dusić, patroszyć, a może nawet nie dać im rano jeść.
Wpadłem rozjuszony gotowy ubić te zasrane sierciuchy. Przegoniłem je, zamknąłem drzwi do pokoju i zamknąłem drzwi do lazienki (na wszelki wypadek). Ja chce spac!
5 rano. Godzinę później od startu z korkiem, 30 minut od akcji w pokoju.
Jestem pewien, że 5, bo otwierając oczy widzę dokładnie zegarek. Dokładnie 5:00. Franek wlazł do kuwety. W tym momencie jeszcze nie wiedziałem, że to Franek i tak po prawdzie myślałem, że to Miluś, ale są pewne drobne różnice.
- Miluś jak wchodzi do kuwety to wszyscy muszą o tym wiedzieć. Drze mordę przed wejściem, za to później jest cicho.
- Franek odwrotnie, cicho wchodzi, za to potem w kuwecie robi straszna zadymę.
Wejścia nie słyszałem, spałem, za to usłyszałem sik. Jakby ktoś odkręcił kran. Franek, ze swoimi problemami nie mógłby uzyskać takiego ciśnienia, a jednak... potem zaczęło się zasypywanie sików. Głośne przerzucanie żwirku... potem cisza. Nie wychodzi, ale jest cicho, zatem coś robi. Skoro się wysikał, znaczy, że sra. Skąd ja to wszystko wiedziałem? Czemu taka wspaniała analiza mi wychodziła o 5 rano?
Skończył srać. Niechybnie, bo zaczął się rozbijać. Tłukł się jak dziki, chyba z 3 minuty. W pewnym momencie chciałem wstać i tam iść, bo tak żwirek przerzucał, iż uznałem, że ubił Milusia i próbuje go zakopać.
Chwila ciszy i znów odgłosy. Wytacza swoją tłustą, czarną dupę z kuwety.
Cisza. Błoga cisza, w końcu mogę iść spać...
... chrobotanie... jakby ktoś pazurami drapał podłogę...
O co mu znów chodzi!??! Czemu ta gnida mi to robi!?!
Nie wytrzymałem, wstałem zobaczyć. Podszedłem do kuwety i zapaliłem światło....
Nie. Nie i już. To nie możne się dziać. Ja śpię. Ja wracam do łóżka. Może jak się położę i zakryje łeb poduszką, to to wszystko zniknie.
Franek.... Franek po zrobieniu kupy tak fanatycznie zakopywał gówno w żwirku, że aż je wyrzucił z kuwety. Teraz, po wyjściu i zobaczeniu co zrobił postanowił po sobie posprzątać. To drapanie pazurami to był Franek, który przetaczał swoje gówno do kuwety. Biorąc pod uwagę odległość, musiał nim nieźle cisnąć.
Czy ktoś wie jak śmierdzi kocie gówno? A czy ktoś wie jak śmierdzi gówno kota, który pół dnia łapie muchy i je zjada? A czy ktoś kiedyś widział kota, który toczy swoje gówno po podłodze? Podpowiem, nie toczy, tylko rozgniata i rozsmarowuje. Pod światło było widać wilgotny ślad, taki jak zostawia ślimak.
Uciekłem. Spieprzyłem do wyra w podskokach. Schowałem się pod poduszką, ale już było za późno. Powietrze wzburzone moim ruchem się wymieszało, smród gówna doleciał do łózka...
Nie, nie wyjdę tam. Tak będę leżał. Już nie zasnę, ja to wiem. Odpalę kompa, zabije kogoś lub coś w grze, jakoś to przeczekam. Zagłuszę szuranie pracą wentylatora w laptopie. Ocieknę w swojej głowie do mojego szczęśliwego kącika. Moje happy place. Przeczekam to.
... o 6 wstała J. Zlitowała się i wytarła to gówienko. Okazało się, że dał radę i dotoczył je pod samą kuwetę.
Znów byłem wolny. Poszedłem wyprowadzić i nakarmić laski. Lulka wzorowo zjadła, wzorowo wysikała i wykupała, a potem wzorowo wróciła polizać pana po ręce i wrócić spać do łóżeczka. Ten posraniec Tekila za to wywróciła swoją miskę z karmą i teraz jadła z ziemi. Ani myślała szczać czy srać na zewnątrz. Po co, skoro można to wszystko zrobić w domu. Zostawiłem ją tam z zamiarem trzymania jej tam jak najdłużej. Jak zostanie sama i się będzie nudzić to się może pozałatwia. Ja w tym czasie się pozbieram do roboty.
Pół godziny później, ubrany w moto-graty wylazłem sprawdzić czy się załatwiła i wybiegała. Nie przybiegła jak wołałem, wiec poszedłem za dom jej szukać.
Zobaczyła mnie. Zerwała się i radośnie zaczęła do mnie biec, merdając ogonem... z kurą sąsiada w zębach.
Czy coś dzisiaj może pójść dobrze?
Na mój okrzyk przezornie wypluła kurę i podbiegła do mnie. Zapakowałem ją do domu, oznajmiłem J fakt morderstwa i uzbrojony w szpadel poszedłem okryć dowody.
Zbliżając się zauważyłem, że kura kiedyś była biała... chyba młoda kurka, bo mała... poprawka. To nie kura. To gołąb. Biały gołąb sąsiada. Tekila dała rade złapać gołębia? Coś tu nie gra. Przyjrzyjmy się...
Z bliska widać, że gołąb nie jest pogryziony, nie widać za dużo śladów krwi, za to szyja... szyja jest obdarta i wyczyszczona jak struna gitary. Wiec wszystko jasne.
Tak zabija kot.
Tajemnica czemu Miluś wczoraj przez kilka godzin nie wracał rozwiązana. Przyznaje, że trochę mnie zastanawia czy ubił gołębia u nas, czy też u sąsiada i potem przywlókł. Nie wiem. Nawet do końca nie wiem czy chce to wiedzieć.
... i ja tam dzisiaj muszę wrócić...
4 rano.
Człowiek obudzony nagle o tej porze nie myśli specjalnie dobrze. Jednak, trochę jak wyjątek potwierdzający regułę, zdarzają się momenty kiedy umysł działa jak błyskawica. Już pierwszy podejrzany dźwięk jasno i klarownie wyjaśnił mi co się dzieje.
Miluś namierzył korek z wina.
Ale nie uprzedzając...
J niedawno zrobiła się starsza. Z tej okazji dostała rumuńskie białe wino z 1994 roku. 19 latek na karku. Piękny hologram i jakiś papierek po rumuńsku, pewnie potwierdzający autentyczność. 19 lat czekało, żeby skończyć w naszych chamskich gardłach, gdzieś pomiędzy dwoma różowymi z rocznika bieżącego po 9,99 z Biedronki.
Umęczyłem się z otwieraniem, bo koreczek był wysuszony i lekko kruchy. Trochę trocin w pierwszej lampce było, ale żaden problem - pierwsza lampkę oddałem J.
Zmęczyliśmy pół butelki, zatkaliśmy specjalną zatyczką (przy tej ilości przerabianego wina w tym domu zaopatrzyliśmy się w specjalną zatyczkę, taka fajną, z motylkiem) i poszliśmy spać. Koreczek gdzieś piznąłem za siebie i zapomniałem.
...i teraz, 3 dni później w oka mgnieniu dokładnie wiedziałem, że chodzi o właśnie ten korek i właśnie o tego białego, szubrawego kota, który go znalazł.
Umysł zadziałał szybko, ale ciało nie poszło w parze. Oczami wyobraźni widziałem jak zrzuca sobie ten koreczek zaraz obok mojej głowy, żeby wturlać go pod łózko i tam się nim bawić przez najbliższe dwie godziny.
Próbowałem, naprawdę próbowałem. Jeśli coś tam, gdzieś tam na górze wisi i patrzy to było świadkiem mojej ofiarnej próby przechwycenia tego gnojka i korka, zanim dotrze pod łózko.
Nie udało się.
Następne parę chwil (może 5, może 15 minut) w lekkiej delirce, z fanatycznym uporem wisiałem nad wyrem, czekając, aż mu się koreczek pod wyrem potoczy w moją stronę, abym mógł go przechwycić. W końcu moja cierpliwość została nagrodzona. Przechwyciłem ten zasrany koreczek. Musiałem go ukryć (przed kotem) nie wstając z łóżka. W pierwszej chwili chciałem go zjeść ale przypomniałem sobie, że moje spodenki do spania posiadają kieszeń. Bogatszy w tą wiedze zacząłem przysypiać z koreczkiem zaciśniętym w pieści, którą całą chciałem schować do kieszeni... tak na wszelki wypadek.
Nie wiem ile czasu minęło. Chyba z 10-20 minut. Tak w sam raz, żebym zdarzył przysnąć. I znów, umysł zadziałał błyskawicznie. Zostawiłem otwarte drzwi do mojego pokoju. Masa drobnych rzeczy, dzwoniących, piszczących rzeczy. Masa rzeczy do przewracania, wyciągania... i wszystko razy 2, bo i czarna gnida podłączyła się do zabawy.
Czerwona furia wypełniła moje oczy. Byłem gotowy zabijać, mordować, dusić, patroszyć, a może nawet nie dać im rano jeść.
Wpadłem rozjuszony gotowy ubić te zasrane sierciuchy. Przegoniłem je, zamknąłem drzwi do pokoju i zamknąłem drzwi do lazienki (na wszelki wypadek). Ja chce spac!
5 rano. Godzinę później od startu z korkiem, 30 minut od akcji w pokoju.
Jestem pewien, że 5, bo otwierając oczy widzę dokładnie zegarek. Dokładnie 5:00. Franek wlazł do kuwety. W tym momencie jeszcze nie wiedziałem, że to Franek i tak po prawdzie myślałem, że to Miluś, ale są pewne drobne różnice.
- Miluś jak wchodzi do kuwety to wszyscy muszą o tym wiedzieć. Drze mordę przed wejściem, za to później jest cicho.
- Franek odwrotnie, cicho wchodzi, za to potem w kuwecie robi straszna zadymę.
Wejścia nie słyszałem, spałem, za to usłyszałem sik. Jakby ktoś odkręcił kran. Franek, ze swoimi problemami nie mógłby uzyskać takiego ciśnienia, a jednak... potem zaczęło się zasypywanie sików. Głośne przerzucanie żwirku... potem cisza. Nie wychodzi, ale jest cicho, zatem coś robi. Skoro się wysikał, znaczy, że sra. Skąd ja to wszystko wiedziałem? Czemu taka wspaniała analiza mi wychodziła o 5 rano?
Skończył srać. Niechybnie, bo zaczął się rozbijać. Tłukł się jak dziki, chyba z 3 minuty. W pewnym momencie chciałem wstać i tam iść, bo tak żwirek przerzucał, iż uznałem, że ubił Milusia i próbuje go zakopać.
Chwila ciszy i znów odgłosy. Wytacza swoją tłustą, czarną dupę z kuwety.
Cisza. Błoga cisza, w końcu mogę iść spać...
... chrobotanie... jakby ktoś pazurami drapał podłogę...
O co mu znów chodzi!??! Czemu ta gnida mi to robi!?!
Nie wytrzymałem, wstałem zobaczyć. Podszedłem do kuwety i zapaliłem światło....
Nie. Nie i już. To nie możne się dziać. Ja śpię. Ja wracam do łóżka. Może jak się położę i zakryje łeb poduszką, to to wszystko zniknie.
Franek.... Franek po zrobieniu kupy tak fanatycznie zakopywał gówno w żwirku, że aż je wyrzucił z kuwety. Teraz, po wyjściu i zobaczeniu co zrobił postanowił po sobie posprzątać. To drapanie pazurami to był Franek, który przetaczał swoje gówno do kuwety. Biorąc pod uwagę odległość, musiał nim nieźle cisnąć.
Czy ktoś wie jak śmierdzi kocie gówno? A czy ktoś wie jak śmierdzi gówno kota, który pół dnia łapie muchy i je zjada? A czy ktoś kiedyś widział kota, który toczy swoje gówno po podłodze? Podpowiem, nie toczy, tylko rozgniata i rozsmarowuje. Pod światło było widać wilgotny ślad, taki jak zostawia ślimak.
Uciekłem. Spieprzyłem do wyra w podskokach. Schowałem się pod poduszką, ale już było za późno. Powietrze wzburzone moim ruchem się wymieszało, smród gówna doleciał do łózka...
Nie, nie wyjdę tam. Tak będę leżał. Już nie zasnę, ja to wiem. Odpalę kompa, zabije kogoś lub coś w grze, jakoś to przeczekam. Zagłuszę szuranie pracą wentylatora w laptopie. Ocieknę w swojej głowie do mojego szczęśliwego kącika. Moje happy place. Przeczekam to.
... o 6 wstała J. Zlitowała się i wytarła to gówienko. Okazało się, że dał radę i dotoczył je pod samą kuwetę.
Znów byłem wolny. Poszedłem wyprowadzić i nakarmić laski. Lulka wzorowo zjadła, wzorowo wysikała i wykupała, a potem wzorowo wróciła polizać pana po ręce i wrócić spać do łóżeczka. Ten posraniec Tekila za to wywróciła swoją miskę z karmą i teraz jadła z ziemi. Ani myślała szczać czy srać na zewnątrz. Po co, skoro można to wszystko zrobić w domu. Zostawiłem ją tam z zamiarem trzymania jej tam jak najdłużej. Jak zostanie sama i się będzie nudzić to się może pozałatwia. Ja w tym czasie się pozbieram do roboty.
Pół godziny później, ubrany w moto-graty wylazłem sprawdzić czy się załatwiła i wybiegała. Nie przybiegła jak wołałem, wiec poszedłem za dom jej szukać.
Zobaczyła mnie. Zerwała się i radośnie zaczęła do mnie biec, merdając ogonem... z kurą sąsiada w zębach.
Czy coś dzisiaj może pójść dobrze?
Na mój okrzyk przezornie wypluła kurę i podbiegła do mnie. Zapakowałem ją do domu, oznajmiłem J fakt morderstwa i uzbrojony w szpadel poszedłem okryć dowody.
Zbliżając się zauważyłem, że kura kiedyś była biała... chyba młoda kurka, bo mała... poprawka. To nie kura. To gołąb. Biały gołąb sąsiada. Tekila dała rade złapać gołębia? Coś tu nie gra. Przyjrzyjmy się...
Z bliska widać, że gołąb nie jest pogryziony, nie widać za dużo śladów krwi, za to szyja... szyja jest obdarta i wyczyszczona jak struna gitary. Wiec wszystko jasne.
Tak zabija kot.
Tajemnica czemu Miluś wczoraj przez kilka godzin nie wracał rozwiązana. Przyznaje, że trochę mnie zastanawia czy ubił gołębia u nas, czy też u sąsiada i potem przywlókł. Nie wiem. Nawet do końca nie wiem czy chce to wiedzieć.
... i ja tam dzisiaj muszę wrócić...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz