poniedziałek, 15 czerwca 2015

MOTO - Skrajnie dwa razy

Piątkowy powrót do domu. Korki jak zwykle, nic specjalnego. Przebiłem się prze Dietla, dopadłem do Grunwaldzkiego i przy zielonej fali przeleciałem w Monte Cassino. Dolatując do kolejnych świateł paliło się czerwone. Prawy pas do samych świateł miałem pusty, no prawie, moto stało. Doleciałem do niego i zacząłem się ustawiać. Delikatnie się zirytowałem, bo moto się ustawiło idealnie na środku pasa, a że spory turystyk to bez komfortu ustawienie obok. To naprawdę pierdoła, ale na światłach warto się ustawić, żeby dolatującemu miejsca zrobić
Przez to, że pan sobie staną na środku to turlałem do PP powoli, w efekcie czego zielone światło mnie zastało z wbitą jedynką i lekkim ruchem, co przełożyło się na szybki start. Minąłem pana, pomachałem lewą i poleciałem do skrzyżowania z Kapelnka, gdzie właśnie gasło zielone, więc nie podpycałem. Koledze na turystyku to nie przeskadzało, bo wystrzelił do przodu i lecąc lekko przede mną, zjeżdżał na mnie lekko.
I znów irytacja, tym razem już mocniejsza.  Jechałem prawym pasem, natomiast na krzyżówce te światła są z zieloną strzałką, która zapala się przed moim zielonym. Mam tu w zwyczaju stawać na prawym pasie przytulony do środkowej linii, żeby ewentualny zielonostrzałkowiec mógł pojechać. Typ na turystyku zajeżdżał mnie od lewej i spychał na środek prawego pasa. No ok.

Zatrzymaliśmy się na światłach. Litrowe Varadero, kierownik w kombiaku wartym prawie tyle co moje moto, do tego kask szczękowy z mikrofonem. Pan aktualnie prowadził rozmowę, na pewno ważną.
Zapaliło się zielone, pan z Varadero wystrzelił jak wariat, od razu mi pokazując jak się sprawy mają. Leciałem sobie delikatnie za nim, kiedy nagle zaczął mocno zwalniać. Nie tylko zwalniać, hamować, co pokazywało światło stopu. Na wszelki wypadek przyspieszyłem, bo nie chciałem winkla testowego robić obok niepewnego gościa.
Bez spinki, lekko ponad setunie. Tam doskonała widoczność, składa się tam fajnie i można spokojnie go iść 140, albo i mocniej, ale to już nie na moje umiejętności. Na wyjściu już go nie napędzałem, bo widać było, że wbije na czerwone na skrzyżowaniu. Patrzyłem w lusterko, mistrz się wyłonił jak już stałem na światłach. Dojechał zanim zapaliło się zielone. Ustawił się na pasie obok.

W tym miejscu zjebałem, bo już jasno zostało powiedziane z kim mam do czynienia. A jednak nie, zjebałem.
Zapaliło się zielone, a ja, zamiast wyjebać z kopyta to ruszyłem normalnie. Jechałem prawym pasem, a mistrz walił lewym. Wyjebał ze świateł lepiej niż niejeden żużlowiec. Minął mnie i wszystko byłoby spoko, gdyby nie fakt, że zaraz po tym jak mnie minął to zaczął zwalniać, bo przecież wiadukt i w ogóle, a potem, jebany, no kurwa zmienił we mnie pas.
Nie, żeby się coś wydarzyło. Wiedziałem, że zmieni ten pas jeszcze przed nim, więc odpuściłem. Samo hamowanie silnikiem wystarczyło, no ale kurwa, co to ma być. Oczywiście potem mnie przyblokował lekko jak się pchał do PP, no ale przecież musiał, musiał.
Dobiłem do niego, czerwone się paliło, podjechałem i najuprzejmiej jak się da zagaiłem:
- ej, zajechałeś mi drogę!
- co?
- zmieniłeś kurwa we mnie pas!
- e, co ty gadasz.

I to był koniec rozmowy. Powiedział to z wyższością, z tym takim zupełnym przekonaniem, pogardą i przekonanie, że jego rozmówca się właśnie zbłaźnić. Zrobił to tak, że przez chwilę myślałem, że to Niesiołowski. Odwrócił się i wrócił do swojej rozmowy. Co mu będzie jakiś chłyst na pseudomoto pyszczył pod bokiem, jak on taki pan na włościach. Dopiero co wrócił z Rumunii, gdzie po szutrach jeździł. Moto mu tam pocztą wysłali, a on robił po 100km dziennie. On wie o jeździe wszystko, więc jakieś obiekcje są niemożliwe.

Zapaliło się zielone i zjechałem na pobliską stacje. Po co się denerwować?


To była jedna akcja, ta na wkurw, a teraz ta na żenadę.
OES Balice-Zabierzów. Niespełna 10min później. Dolatuje do krzyżówki, gdzie mocno hamuje, bo do lewoskrętu od frontu ustawia się rowerzysta, a ja mu kurwa ani trochę nie ufam. Przejechałem powoli, dalej pyta. Z daleka widzę, że mam przed sobą jedno auto, a z przeciwka pusto. Nie ma nic piękniejszego niż wyprzedzić puszkę na prawym winklu i się przed nim tak mocniej złożyć. Uwielbiam.
Mogę się zastanawiać nad wymówkami, bo słońce i słabo było widać światła, tym bardziej, że to jakaś tico padlina, pewnie pełnoletnia z chujowymi światłami, tak, że jego lewy kierunek zobaczyłem dopiero jak go mogłem dotknąć ręką. To, że trzeci stop nie działał, to, że nie widziałem jak zwalnia, bo byłem za winklem i nagle na niego wypadłem. To wszystko nie ma najmniejszego znaczenia, bo jeżdżę tamtędy codziennie i wiem, że tam jest skręt w lewo. Zadupie, czy nie zadupie, jest skręt i już. Dopiero co się zbijałem z wielkiego maczo na turystyku, który jest zbyt zajebisty, żeby wziąć pod uwagę swój własny błąd, dopiero co łaskawie wybaczyłem rowerzyście, który podejrzanie do lewoskrętu się ustawiał, dopiero co ja tu byłem największy kozak.
I teraz kurwa sam, pan wielki wymiatacz zapierdoliłem wielkiego sztosa i dałem siebie na tacy panu z Tico, który teraz decydował co ze mną będzie.
Co mi zostało, klaskon, odkręcić i lewym poboczem. Pan mnie zobaczył, bo przerwał skręt. Zwolniłem zaraz za nim, gestami przepraszałem, ale już się stało. Jebany dawca.

Do domu lajtowo doturlałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz