piątek, 8 lipca 2016

nieMOTO - Żaczek

To było chyba wczoraj, a może przedwczoraj. Jedliśmy z Miśkiem obiad, zeszło na wspomnienia czasów studenckich. Obaj po AGieHu, wspólne miejsca wróciły w opowieściach. Wtedy przypomniałem sobie o tym jednym z wielu młodzieńczych przyrzeczeń, które obiecałem spełnić, jak dorosnę i zacznę kosić hajs. W tym przypadku dość proste - pójść do baru studenckiego "Żaczek" i zamówić jedzenie bez patrzenia na cenę. Miśkowi pomysł się spodobał. Tak zrobiliśmy.
 Wbijamy do środka. Kolejka długa, tu się nic nie zmieniło. Ceny liczone co do grosza (250g mleka za 1,53zł), tu także bez zmian. Ponad 10 lat minęło, tym bardziej wspomnienia zrobiły swoje.
Czytam ścienne menu i się cieszę. Nie chodzi o to, że czuje się jak krezus, który może zaszaleć w barze mlecznym. Chodzi o te małe cele, o te drobne marzenia. Kiedyś sobie to obiecałem. Z czasem zrozumiałem, że lista rzeczy istotnych się zmienia. Coś, co kiedyś miało być fajne, po latach nic nie znaczy, jest zwykle, nie daje radości. Cieszyłem się z szacunku do samego siebie, tego siebie sprzed lat. Dlatego też kilka miesięcy temu kupiłem siatkę gum Turbo w Biedronce, dlatego, że teraz też mam te małe pragnienia, które być może stracą z czasem na znaczeniu, ale i tak będzie fajnie. Ciesząc się teraz, zapewniam samego siebie, że to wszystko będzie się liczyć. Wydaje mi się, że to jest ważne. Punkt odniesienia w naszym życiu. Gdzieś doszliśmy.
Stoimy w kolejce, idzie powoli. Są studenci, robotnicy, emeryci, pan z zegarkiem za gruby tyś. Pełny przekrój. Kartka na ścianie informuje, że bar realizuje też posiłki z ramienia MOPS.
Wchodzi starszy pan, gdzie starszy znaczy "jestem blisko trzy-cyfrówki". Kręgosłup zwinięty w znak zapytania, nie ma więcej jak 140cm. Drobi do przodu, powoli to idzie. Pani za kasą go dojrzała, po czym zrobiła coś bardzo nie na wolnorynkowym czasie. Pomimo długiej kolejki wstała od kasy, wyszła do starszego pana i pomogła mu usiąść przy stoliku. Zamówienie przyjęła słownie, przykładając ucho do ust staruszka. Przyniosła mu sztućce, odebrała dla niego posiłek, wszystko przyniosła mu do stołu. Kiedy ludzie patrzyli na ten obrazek, ja patrzyłem na ludzi. W kolejce nie było ani jednej niecierpliwiej osoby, ani jednego karcącego spojrzenia. Gdzie ja jestem? Z zaplecza wyszła kolejna pani. Po sposobie poruszania od razu wiadomo, że kierowniczka. Jednym spojrzeniem oceniła sytuacja i bez mruknięcia zasiadła za kasę. Umiała ją obsługiwać, ale już menu było tajemnicą. Klienci mówili co chcą, ona na głos wykrzykiwała, a ta z gigantycznym serduchem odpowiadała kodem, który trzeba było wbić na kasę.
I my się załapaliśmy na ten proceder. Zamówienie złożone. Z paragonem trzeba się udać do okienka, gdzie jedzenie wydadzą. Misiek został przy okienku, ja za ten czas ogarnąłem stolik i sztućce. Siadłem i zacząłem chłonąć otoczenie. Szybko odkryłem, że dwa stoliki mają tu specjalne znaczenie. Ich skrajne krzesła były najbliższe okienku, gdzie wydawali jedzenie. Taki odpowiednik miejsca w autobusie, zaraz na przeciw wyjścia. Oblegane.
Jedzenie odebrał właśnie chłopak w średnim wieku, dałbym mu około 30tki. Niesie talerz z zupą i wygląda to na najtrudniejszą czynność w życiu. Mętne spojrzenie, rozwarta buzia, kapiąca ślina, lekkie upośledzenie. Przy najbliższym obleganym siedziało trzech studentów. Bez słowa przesunęli się, robiąc wolne to najbliższe krzesło. Siadł bez dziękowania, pochylił się nad talerzem, tak, że prawie zmoczył brodę, po czym z tym mętnym spojrzeniem, zaczął wiosłować po najkrótszej drodze. I znowu, żaden z tych studentów nie urósł, żaden się nie zaśmiał. Nikt nie pomógł, żeby poczuć się lepszym, nikt nie pomógł, żeby inni lepiej o nim myśleli. Zrobili, bo tak trzeba, sprawy nie było. To jest krok dalej, to zrozumienie. Pomaganie jest tak bardzo trudne, jak trudne jest zrozumienie, że to wcale nie musi być transakcja wiązana. Pomagamy i w zapłacie oczekujemy wdzięczności. Wdzięczności często nie ma, czasem zgoła palec wyciągniętej ręki jest ugryziony. Łatwo się wtedy zrazić. Pomoc bezinteresowna wcale tak oczywista nie jest, tu miejsce miała i to było wielkie.
Stolik dalej siedziało starsze małżeństwo. Na oko dałbym im 50letni staż. Starszy pan zwrócił moją uwagę. Miał te cechy, które widzę u mojego dziadziusia. Cechy, które dodają mi otuchy i mówią mi, że będzie dobrze. Ciało starego człowieka, a jednocześnie niebywale bystre spojrzenie, znak, że w tym momentami już zawodzącym ciele pracuje wspaniały i szybki umysł, które nie poddaje się sile czasu. Coś w jego nieugiętej postawie mówiło mi, że ma twardo ustalone zasady, którymi kieruje się w życiu. Wyobrażałem sobie, że jest wykładowcą, który pomimo otaczającej rzeki gówna i bylejakości, nadal, nieprzerwanie wykonuje swoje zadanie najlepiej jak potrafi. Dla wielu dzieciaków jest staroświeckim naiwniakiem, trochę śmiesznym. Wiedzą, że w dzisiejszym świecie by sobie nie poradził, bo tu trzeba walczyć, trzeba być rekinem, trzeba konkurować. Z nadzieją sobie wyobrażałem, że w tej grupie znajdzie się kilku, którzy zrozumieją jak naprawdę się sprawy mają, że zajęcia prowadzi im człowiek, który nieprzerwanie kocha jedną kobietę przez całe życie, że odpowiada za swoje własne czyny i rozumie, że życie to nie tylko branie garściami, że jeśli zdecydujemy się coś dać, to powinniśmy dać ta najlepiej jak umiemy. Wyobrażałem sobie tych kilku młodzianów, którzy z tych zajęć wyniosą coś więcej niż Stała Plancka.
Obiad zjedliśmy w milczeniu, Miśka chyba też trochę przytłoczył ten wehikuł czasu. Niesamowici ludzie, niesamowite miejsce. Oby istniało jak najdłużej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz