środa, 8 października 2014

ARCHIWUM - MOTO - Pierwsze rutynowe przeloty podmiejskie

Notka z 09.11.2011 

Mój pierwszy długi tekst. Ciężko mi ocenić, czy komuś  w ogóle może chcieć się to czytać, ale muszę to z siebie wyrzucić.

Jeżdżę z tej Trzebini drugi tydzień. Co dzień 100km na zajebiście zakorkowanych drogach, pełnych wkurwionych ludzi i olewających wszystko ciężarówek. Na podwójną ciągłą przestałem zwracać uwagę już w połowie zeszłego tygodnia. Pomimo takich posranych warunków jeździło mi się całkiem spoko. Zimno jakoś nie było (poza stopami, bo buty zbyt obciskają i chyba słabe krążenie), akcji też jakiś nie miewałem.
Do wczoraj.
Ponad 600km bez jednej akcji, a wczoraj trzy. Jedna rano, dwie wieczorem.

Specyfika lokacji garażu, w którym trzymam moto. Trzeba wycofać z garażu przez próg, potem pod górkę na prawo, żeby stanąć na jedynym, równym kawałku, który nie jest miękkim trawnikiem. Po wyprowadzeniu moto z garażu i po rzuceniu parunastu siarczystych kurew w świat, jedyne z czym nie ma problemu to zagrzanie silnika. Odpalam jeszcze w garażu i zanim skończę się zbierać, to już pracuje równo bez ssania.
Ruszam. Mam jakieś 200-300 metrów zaułkami wąskimi, żeby wyjechać z osiedla, następnie wypadam na wyjątkowo zajebisty odcinek. Ma około półtora kilometra. Jest pagórkowaty i ma fajne, lekkie winkle ze świetną widocznością. Jest szeroko. Aż się prosi, żeby po takim wysiłku dać mu lekko w pizdę i się delikatnie poprzechylać. Winkle nie są ostre, więc przy dobrej pogodzie w sam raz. Dołączam jeszcze slalom pomiędzy studzienkami. Jedyny mankament to, że odcinek kończy się długim prawym. W połowie winkla jest podporządkowana i widać ją dopiero jak już się zaczęło składać do winkla. Cały pierwszy tydzień zapominałem o tym i przelatywałem tamtędy na pycie, lekko zirytowany, że zapomniałem, bo gdyby coś wyjechało, to bym miał pozamiatane.
Wczoraj oczywiście wytoczyło się coś na środek, ale też wczoraj był pierwszy dzień, kiedy pamiętałem, że tam przed winklem trzeba się zhamować. Farcik.

Powrót wieczorny. Krzeszowice. Zajebiście długa prosta, zajebiście szeroko. Jedyny minus, to przynajmniej dwie podporządkowane, na których ruch jest duży. Ciągle coś się włącza do ruchu lub zjeżdża. Końcówka prostej, przede mną jedno auto, jedzie w miarę wolno. Dolatuje do niego już, ale widzę, że jedzie za wolno jak na kogoś kto ma jechać prosto, wiec uważam. Facet włącza prawy kierunek na wysokości zjazdu... w lewo. Zjeżdża na prawe pobocze z tym swoim prawym kierunkiem i gwałtownie zawraca. Wyhamowałem i sam spierdoliłem na prawe pobocze, gdzie jego już nie było. Pierwszy raz widziałem jak ktoś zawraca z prawym kierunkiem (nie licząc pobytu w Anglii).

Bus. Uwielbiam patrzeć na ich mordy jak ich mijam. Pełna apatia, mordy zapatrzone w jeden punkt gdzieś na horyzoncie. Dosłownie dwie minuty po akcji w Krzeszowicach. Kolejna wioska ciągnie się przez bite cztery kilometry. Prościutka droga z milionem podporządkowanych i wieczną podwójną ciągłą. Lecę sobie grzecznie, przede mną pusto, daleko z przodu jakieś autko. Zbliżam się i widzę, że to bus jest. Jak już bylem jakieś 400 metrów od niego, to okazało się, że to busik ludzki, bo zjechał na przystanek grzecznie z kierunkiem. 400 metrów, nikt chyba nie wsiada, więc zaraz ruszy. Po akcji z zawracającym niedojebem spodziewałem się już wszystkiego. Zmniejszam gaz i powoli do gościa dolatuje. 200m, włącza lewy kierunek, będzie się włączał do ruchu. Prędkość kontrolowana, jestem gotowy na wszystko.
Chwilę później busista mi pokazuje, że wcale nie jestem gotowy na wszystko. Skurwiel stał z tym lewym kierunkiem i nie ruszał. Uznałem, że chyba mnie widzi i czeka, aż przejadę. On czekał, ale nie żeby mnie przepuścić. Czekał chyba na dobą okazje. Kiedy bylem już max 30 metrów od niego, a z przeciwka leciała ciężarówka, to wtedy bydlak się wytoczył na środek drogi. Dałem po hamplach. Na szczęście jechałem już wolno wiec nawet uślizgu nie złapałem, choć miałem już to fajna świadomość, że do uślizgu już bardzo, bardzo blisko. Udało mi się wyhamować normalnie za nim. Ciężarówka minęła, zacząłem wyprzedzać kutasa, który ciągle zapominał się rozpędzać. Dojechałem mu do szyby, gdzie w końcu mnie zauważył. Byłem tak nabuzowany, że nie widziałem w jaki sposób mu dać do zrozumienia, że jest bucem. Pogroziłem mu ręką i pojechałem dalej.


Jutro chyba jadę pociągiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz