wtorek, 4 listopada 2014

nieMOTO - Bohater w swoim domu

Jestem inżynierem młodego pokolenia. Taki, co to śmiga na kompie, ale śrubokręta trzymać nie potrafi. Od kiedy mieszkamy na swoim, zacząłem cieszyć się domowymi robotami. Uczę się wszystkiego od zera. Gładzie sam robiłem, tynk nakładałem, sam półki robiłem, rok temu nawet od podstaw zbudowałem niewielką drewutnie, oraz ocieplaną budę dla psa. Jest to brzydkie i krzywe, ale praktyczne. Buda dupę psu grzeje, a drewutnia się nie zawaliła i tylko w jednym miejscu przecieka.
Prace manualne dobrze mi robią, a i w domu nigdy nie brakuje plastrów opatrunkowych. Ani razu jeszcze z tego powodu nie wylądowałem w szpitalu, co uważam za swój osobisty sukces.

Ostatnio, niesiony pasmem zwycięstw robotniczych, wziąłem się za montaż kaloryfera w garażu. Ze ściany wystawały rurki, w domu, w rozdzielni były jakieś pokrętła, na kompie banglał jutub z filmikami instruktażowymi, liroj-merlin 10min jazdy autem. Działamy.

Pierwszym zadaniem było określenie co i jak na rozdzielni. Takie ogrzewanie działa na zasadzie obiegu, więc musi być pokrętło od dopływu i odpływu. I rzeczywiście, dwie śruby były w poziomie, gdzie wszystkie pozostałe były w pionie. To musiały być moje pokrętła. Przekręciłem.
W tym miejscu warto wspomnieć, że takie ogrzewanie działa w obiegu zamkniętym. Jest specjalne pokrętło przy piecyku, wraz z miernikiem ciśnienia, co pozwala nam trzymać w obiegu zadaną ilość wody. Dzięki takiemu systemowi zalałem garaż tylko i wyłącznie wodą z obiegu. Wcale nie tak dużo.
Drugie zalanie garażu było znacznie mniejsze, ale za to określiłem która rurka to odpływ, a która dopływ. Jedziemy dalej.

Od teściowej dostaliśmy stary kaloryfer. Zawiesiłem go w odpowiednim miejscu i zacząłem się zastanawiać jak go podłączyć. W tym celu obejrzałem sprawny kaloryfer w wiatrołapie i oceniłem jakich części mi brakuje. Przy okazji też sprawdziłem jak działają zabezpieczenia.
Wspominałem już o tym zamkniętym obiegu? Tam naprawdę wcale dużo wody nie ma. Całkiem szybko posprzątałem zalany wiatrołap.

Zacząłem składać wszystko krok po kroku, tak jak na mądrych filmikach. Dzięki temu mogę się elegancko pochwalić, że wiem, co to są pakuły. Spytałem się nawet Czarka:
- Czy wiesz co to są pakuły?
- Oczywiście. Pakuła Nowa Gwinea.
- Dokładnie.
 
W trakcie mądrego filmiku wyszło, że te pakuły to się jakimś smarem potem traktuje. Szybki przejazd do liroja był czystą formalnością.

Po zakończonych pracach nowy kaloryfer został załączony i cała instalacja została przetestowana pod względem szczelności. Test zdany! Bangla!

Ktoś inny by pewnie w tym miejscu osiadł na laurach, ale nie ja. Wziąłem się za robienie półeczki do rozdzielni.

W tym miejscu krótki zarys problemu. W czasie wykończenia pan 'złota rączka' zbudował nam tam małą obudowę rozdzielni z drzwiczkami. Zbudował ją w tak przemyślany sposób, że do połowy zaworów nie można było sięgnąć. Wyburzyłem całość i wziąłem się za budowę nowej, takiej z przytupem.
Zaplanowałem całe metalowe rusztowanie, uzbroiłem się w metalowy szkielet, re-gipsy, słowem pełna fachura.

Wymierzyłem wszystko, sprawdziłem jak rurki lecą i wziąłem się za nawiercanie otworów.
Pierwsze wiercenie.
Jeb! Strzał mocnego strumienia wody prosto w pysk. Przedziurawiłem jakąś rurkę, której tu nie powinno być. Woda tryska jak popierdolona, ja w szoku zatykam ją palcem i szukam zaworu do odcięcia wody. Złapałem pierwszy z brzegu i... zamknąłem obieg gazu. To jak się później okazało nie było głupim pomysłem, bo woda pod kciukiem była nagrzewana przez piecyk gazowy. Chyba podświadomie o tym wiedziałem, bo w myśl zasady debila w szoku, zawór gazu ponownie odblokowałem.
Kiedy zaczęło mi parzyć kciuk to puściłem dziurkę, w efekcie czego dostałem gorącą wodą prosto w pysk, ponownie. Zacząłem krzyczeć o pomoc. Przyleciała J i kiedy ja, przekonany, że zaraz utonę i walczę tu o życie, to ona ze spokojem zakręciła odpowiedni kurek.

Ochłonąłem i zacząłem oceniać co się właściwie stało. Ciśnienie w obiegu ogrzewania trzyma, więc przebiłem rurkę z wodą bieżącą. Skąd ona się kurwa tu wzięła? Nie tędy iść powinna. Po lekkim rozkuciu okazało się, że pan 'złoty penis' se jebnął rurkę po półkolu. Żadnych kątów prostych , ot tak biegła sobie przez ścianę. Pewnie podłączył i wkomponował w ścianę tak jak akurat była. Oczywiście musiałem ją trafić.  

Wytarłem pysk z wody, ubrałem coś na łeb i dawaj, kolejna podróż do liroja. Jeszcze przez godzinę czynny. W drodze zadzwoniła do mnie J, okazując mi swoje legendarne wsparcie i zaufanie:
- kochanie, kup po drodze kilka bukłaków wody, tak, żebyśmy cokolwiek mieli.
- ale ja to naprawię przecież!
- no ja wiem, wiem, ale kup.

Uniesiony honorem żadnej wody nie kupiłem. Za to nabyłem łączniki, wykorzystałem swoje świeżo nabyte umiejętności kaloryferowe i już po godzinie mogłem wziąć prysznic. To tylko woda. Kiedyś wyjebałem korki w całym bloku, jak w wynajmowanym mieszkaniu wierciłem dziurę na obrazek.

Dziś rano sprawdziłem. Kaloryfer nowy trzyma ciśnienie, uszkodzona rurka nie przecieka. Mistrzowska robota.
A zabudowę rozdzielni i tak dokończę. Mam na wszelki wypadek dodatkowy zapas rurki i złączki.

1 komentarz:

  1. Nie przejmuj sie. Ja jedna sciane od tygodnia maluje. Wlasciwie metr kwadratowy tej sciany. Gipsowanie, malowanie, odlazaca farba platami, i tak w kolko

    OdpowiedzUsuń