piątek, 17 października 2014

ARCHIWUM - MOTO - Czemu tak?

Notka z 07.05.2014

Nie ogarniam tego. Czasem po prostu nie ogarniam. Czy to wina pogody? Może ciśnienie? Nie wiem. Czasem po prostu jest ten dzień, że chcą mnie na tej drodze pozabijać.
Trasa do pracy, a to tylko 30km.
Rudawa start. Włączam się do 79'tki. Zaczynam się rozpędzać, ale nie za mocno, bo przede mną 2 autka też się rozpędzają. Nagle wszyscy heblujemy. Pani z Matiza z przeciwka bardzo chciała skręcić w lewo i uznała, że zdąży, ewentualnie się nie zastanawiała, tylko skręciła. Ja miałem luz, bo jechałem trzeci i z przyzwyczajenia nadałem priorytet monitoringu autku ustawionemu do skrętu w lewo. Pan pierwszy luzu nie miał. Chyba był pisk opon, bo klakson to na pewno.

Kochanów, mała miejscowość przed Zabierzowem. Obrazek:
Dolatuję do 'Kajenki'. Przed Kajenką autko i przed tą dwójkę włącza się z prawej autko. Oczywiście włączyło się tak, że wyhamowało obu. Doleciałem do nich. Widzę, że wymuszający już ładnie przyspiesza, natomiast ta dwójka się turla. Nie widziałem pierwszego zza Kajenki, założyłem, że turla, bo się szykuje do zjazdu. Wychyliłem się... nie ma kierunku. Po prostu pewnie cipę wyhamowało tamto wymuszenie i teraz katuje dizla  na piątce z tysiącem obrotów. Już miałem wyprzedzać, ale.... no właśnie.
Wczoraj o tym z kumplem gadałem. Instynkt. Nie wiem o co chodzi, ale coś w obrazku nie pasuję. Lustruję otoczenie, szukam dziwnych zjazdów w małe uliczki czy pole, próbuje wypatrzyć ryło tego od wolnego auta. To mi zajęło te ułamki sekund. Te ułamki sekund mi dupsko uratowały, bo pomimo, że 'pajęczy instynkt' zadziałał, to ja źle określiłem źródło zagrożenia.
Kiedy już uznałem, że zagrożenia nie ma i się mi w głowie pokiełbasiło, kiedy już zacząłem manewr... to wtedy Kajenka zrobiła manewr rodem z wyścigów Indianapolis. Wiecie o co mi chodzi. Facet leci w aero-tunelu auta przed nim, po czym nagłym ruchem wyskakuje mu obok i wyprzedza, korzystając z nadmiaru mocy. Pan z Kajenki chyba za dużo się naoglądał. Wyskoczył tak i w tym momencie popatrzył w lusterko... i żeby pogorszyć sytuację to po zajechaniu mi drogi i ujrzeniu mnie w końcu... no tak, oczywiście... wyheblował.
Refleks zadziałał, a także pomógł fakt, że przy wyprzedzaniu podejrzanego robię to przy dużym odstępie. Leciałem daleko z lewej, więc kiedy rozpoczął proces ubijania mnie to ta boczna odległość wystarczyła mi do wyheblowania się na tyle, że kiedy on znalazł się na mojej wysokości to ja już byłem za nim. Kiedy próbował mnie jeszcze upolować nagłym hamowaniem to ja już byłem przygotowany. Blisko było. Widziałem jak gość w środku macha mi ręką , łapie się za głowę i próbuje przepraszać na wszystkie sposoby. Pewnie mu się wydawało, że wymiatacz jest, bo może był z raz tą Kajenka na torze... a tu taki wstyd.
Minąłem go i pokazałem mu międzynarodowy znak małego członka, który może też oznaczać 'było kurewsko blisko'.
A to dopiero Kochanów...
W Zabierzowie klasyk w postaci kilometrowego korka. Było parę zastawiających autek, ale w sumie poszło bezboleśnie. Nic, czego nie miałbym na co dzień... do czasu...
Znacie ten moment, ten punkt krytyczny? Mijacie auto, które chce włączyć się do ruchu. Widzicie je, bierzecie pod uwagę psikusa, zwalniacie... ale w końcu jest ten krótki moment, że jak właśnie teraz wyjedzie to będzie cieplutko. Ten moment. Autko mam z lewej. Nie widzę kierunku, więc mogę śmiało założyć, że jest włączony lewy. Nastaje TEN moment, autko rusza... Ciało pełne adrenaliny, spodnie pełne gówna, hamować czy przyspieszyć ze spierdoleniem do prawej... może nie pójdzie pod krawężnik... a może pójdzie. Co robić, co robić...
Nic kurwa nie robić. Gość nie miał prawego kierunku... ale nie miał też lewego. Skręcił w prawo bez kierunku. Po chuj używać, przecież on wie gdzie jedzie. Chyba.

Na wysokości Balic trafił mi się dostawczak, którego bym wytypował z miejsca do rutynowej kontroli trzeźwości. Manewry dziwne, opóźnione, droga zdecydowanie dla niego za wąska, a  w zakręcie byłem przekonany, że ją położy do rowu na boczku. Czekałem na długą prostą przy lotnisku, bo obawiałem się jechać blisko tego czegoś. Prosta się trafiła, była pusta, wyprzedziłem...
Zwykle tutaj ludzie jakoś mocno nie dociskają. Dziś mi się trafiła stara audica z przeciwka, która leciała grubo ponad setkę. Być może moja ocena nie jest dokładna, ale od momentu jak się pojawiła na odległym wzniesieniu do momentu jak mnie prawie z dostawczakiem (który w tym momencie losowo wybrał sobie zjeżdżanie na sąsiedni pas) zkanapkował minęło naprawdę bardzo mało czasu. Latam tędy dzień w dzień. Tu się da na spokoju TIRa śmignąć bez budowania prędkości przed manewrem. Dziś jak na złość musiałem wykorzystać rezerwę mocy. Niby jakoś bardzo blisko nie było, ale to była kolejna cegiełka do ataku na moje nerwy tego pięknego dnia.
Na A4 prawy pas pełen ciężarówek jadących kolo 100km/h, a lewy pas pełen osobówek jadących 101km/h. Już w tym miejscu miałem to uczucie wszechogarniającej kierowniczej chujni u ludzi, także tetris wyjątkowo umiarkowany, wręcz zerowy.
Wjazd do Krakowa po Księcia Józefa zawsze przysparza wrażeń. Dziś w bonusie dorzucili remont, więc umiarkowany korek zmienił się w 2 pasy stojące. Powolutku przeturlałem środkiem. W zamian za to za remontem było pusto, więc jakoś leciało... do momentu.
Znów dostawczak. W sumie drobnostka. Dzisiejszy dzień już został określony, więc kiedy dostawczak zaczął mi robić miejsce do wyprzedzania to nie uwierzyłem... i miałem racje. Gnida po prostu mijała truchło rozjechanego milion razy kota. Po chwili już znów jechał jak po sznurku, przy samiuteńkiej linii środkowej.

Minąłem dostawczaka i doleciałem do następnego. Mogłem go w sumie minąć z miejsca, ale coś nie spasowało. Zwolniłem i zacząłem zaglądać do środka na kierownika. Niby miał słuchawkę w uchu, ale klamkowanie szło ostre i ewidentnie nie miał czasu na zawracanie sobie głowy pierdołami w stylu prowadzenie auta. Bujał się po pasie jak pijany bosman. Robił to tak regularnie, że złapałem się na tym, że wymierzam kiedy będzie ten moment dobry do skoku. Sinusoida kurwa.
Ja nie wiem. Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że dziś jest TEN dzień. Już wcześniej pary razy się przyhamowałem, co mi na dobre wyszło... a tu nagle się obudził w główce mały cwaniaczkowaty gówniarz, który lubi wyzwania...będę wyprzedzał.
Głupotę się kara, a tego, który nie uczy się na błędach kara się 2 razy. W momencie wyprzedzania pan rozmówca sobie chyba przypomniał o samochodzie, który prowadzi i się szarpnął do środka, wyrzucając mnie na przeciwny pas... a z przeciwka taksówkarz z serii 'ostatni sprawiedliwy', który uczy na drodze innych jak się jeździ... na widok mnie wyjeżdżającego na jego pas... zjechał do wewnętrznej... a co. Będzie miał jebany dawca organów jedną, za to konkretną lekcje życia.
Zdążyłem oczywiście, bo zapas mocy i sposób oddawania mojej Vki jest do tego wręcz stworzony. Wkurw pozostał, za to ZEN się odezwało i wcale to a wcale nie chciałem go gonić, żeby bić po mordzie do nieprzytomności. W ogóle.
Wjechałem do Krakowa. Na Kapelanka ludzie bawili się w zmiany pasów. Niby tylko dwa pasy w jedną stronę, ale to i tak o jeden za dużo. Tyle możliwości zmian. W pewnym momencie pojebałem środek i się toczyłem normalnie pasem. Jeszcze tylko czekałem, żeby ktoś się zatrzymał i wysiadł.. ot tak, bo się da.
Rondo Grunwaldzkie, Most Grunwaldzki... już niedaleko. Ledwie kilka świateł... Dolatuje do świateł, wolniutko, środkiem. Czerwone, auta zwalniają, zatrzymują się. Do PP brakuje mi 3 aut, ale to jedno dziwnie się zachowuje. Nie wyprzedzam, czekam. Auto stacza się w lewą stronę. Zwalniam i w tym momencie już nawet nie siedzę mu na lewej stronie tylnego zderzaka, a wręcz chowam się za nim. Auto dalej zjeżdża do środka. Przekroczyło środkową linie, no przecież zaraz jebnie auto obok... czerwone go wyhamowało. Auto stoi, chyba tylko dlatego nie jebnęło. Turlam się powolutku. Przy stojących autach nie trzeba aż tak dużo miejsca, do lusterek się zmieszczę.
Dotoczyłem się na wysokość kierownika i zaglądam do środka... Pani, na oko 50-60, siwa. Roześmiana, gada z koleżanką, która siedzi obok. Nie patrzy na drogę. Kierownica trzyma sobie dwiema rękami, od wewnątrz w ustawieniu 7:25. Nie wiedziałem, że tak się da. Czerwone pali się mocno, ja bezczelnie pochylony do jej szyby, idealnie na jej wysokości się gapie prosto w nią i po raz miliardowy, z niesłabnącą nadzieją staram się zastosować sztuczki Lorda Vadera.Niestety... ona dalej mnie nie widzi. Zajęta przecież. Zielone się zapala, dalej mnie nie widzi....i... w tym właśnie momencie stał się cud. Nie wierzyłem...
Auto z lewej złożyło elektrycznie prawe lusterko i kiedy z przodu ruszyli, to miało miejsce, żeby ruszyć ... i zaczęło od zjazdu w lewo i zrobienia mi miejsca. Tak! Jednak to nie oni wszyscy zachorowali. Są jeszcze Ci normalni, dzięki którym da się jeździć po tym mieście.
Podziękowałem panu (a jakże) i pokłusowałem dalej w stronę swojej firmy. Jeszcze tylko parę osób (ode mnie z firmy, znam z mordy) przeleciało mi po pasach na czerwonym i już jestem w pracy.

Nie zabili. A chyba chcieli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz