Notka z 09.09.2012
Siedzimy w kuchni, środa, po 16, sielankowa atmosfera, zaraz do domu. Ktoś pije kawkę, ktoś herbatkę. 3 laseczki, 3 facetów, ot klasyczne korporacyjne pierdolenie o niczym.
Siedzimy w kuchni, środa, po 16, sielankowa atmosfera, zaraz do domu. Ktoś pije kawkę, ktoś herbatkę. 3 laseczki, 3 facetów, ot klasyczne korporacyjne pierdolenie o niczym.
Zeszło na temat kontroli SOXowych. Zajmuję się tym kurestwem drugi rok. W sumie
strasznie mnie wkurwia, ale w zeszłym roku bylem chyba z 6-7 razy w Zurychu z
tej okazji. a każdy taki wyjazd to gruba bańka z diet w kieszeni na czysto.
Jedna z obecnych w kuchni
laseczek w tym roku zaczęła się tym zajmować. Gadaliśmy więc o tym. Opowiadałem
jak uwaliłem jeden duży projekt i z czym się to wiązało. Opowiadałem jak żmudna i chujowa jest ta
robota, pitu pitu... W końcu jedna, inna zainteresowana laska się spytała:
A warto się brać za te SOXy? Warto się w to angażować?
Mentorskim tonem odparłem:
Mentorskim tonem odparłem:
Strasznie dupna robota na dłuższą metę, ale raz w sumie warto spróbować. To jest jak z dziewicą. Warto jedną zaliczyć, ale potem lepiej unikać.
W sumie teraz jak o tym myślę, to chyba dało się dojebać jeszcze mocniej. Gdybym np wyjął aparat i zaczął robić zdjęcia ich min.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz