poniedziałek, 20 października 2014

ARCHIWUM - nieMOTO - Polski zaścianek

Notka z 27.08.2014

Godzina może być 18-19. Wyjeżdżamy na wspólne zakupy. Lenka w foteliku, J obok, ja za kółkiem Landary. Deszcz leje, ale warunki pogodowe nie mają najmniejszego znaczenia, bo młoda śpi.
Jedziemy do Futuramy, galerii na obrzeżach Krakowa od naszej strony. Podobno w Super Farmie mają mega przeceny i można wyhaczyć tanio pieluchy i inne bzdety. Lubię te promocje. Rzucamy się na nie, żeby zaoszczędzić parę, czasem paręnaście złotych. Często koszty dojazdu są wyższe, no ale skoro sprawia to przyjemność, to czemu tego nie robić. Zresztą, zgubiłem motylka do odpowietrzania kaloryferów i wiedziałem, że jedyną metodą odnalezienia go jest kupienie nowego (dziś rano znalazłem stary).
Zajeżdżamy na parking pod galerią. Zajebane po same brzegi, wszędzie auta, praktycznie zero miejsc. Do tego deszcz, więc słabsza widoczność. Odczuwa się to przy parkowaniu. Ludzie się nie widzą nawzajem i jak już się zobaczą to trąbią i hamują, w różnej kolejności.
Przebijamy się do wejścia, licząc, że gdzieś bliżej akuratnie się miejsce zwolni. Bieganie na deszczu z Młodą będzie zajebiste dopiero za kilka lat.
Podjeżdżamy pod samo wejście i naszym oczom okazuje się gigantyczny placyk pomalowany z pięknym rysunkiem. Tatuś, Mamusia i małe dzieciak. Wszystko na ładnym niebieskim tle. Placyk tak duży, że chyba dałbym radę Landarę tam w poprzek postawić.
Miejsce wolne. Czekało na nas. W lekkim szoku parkujemy.
Wbijamy do sklepu. Rzeczywiście są przeceny i to całkiem spore. To był świetny pomysł, żeby tu przyjechać. Niestety, 90% populacji Krakowa wpadło na ten sam pomysł. Kraków podobno liczy coś koło 750 000 ludzi, więc myślę, że w tym sklepie w tej chwili na oko znajdowało się bez mała 600 000 ludzi. Spierdalać chciałem od razu, ale zobaczyłem ile dla J znaczy wyrwanie się z domu i zrobienie tak prozaicznej rzeczy jak zakupy. Zacisnąłem zęby i wkroczyłem do tej dżungli.
Następne paręnaście minut potrafię określić tylko na podstawie zwiększającego się ciężaru koszyka. Trochę to trwało, ale wszystkie produkty z listy i kilka innych, które były pod ręką już mamy. Do mety! Znaczy do kasy.
A potem zobaczyliśmy kolejkę. Dokładniej to zobaczyliśmy jej początek, bo koniec znikał gdzieś w mrokach sklepu. Zaczęliśmy iść. Okazało się, że kolejka sięgała do końca sklepu i tam się zawijała jak wąż w starej Nokii.
Niezrażeni stanęliśmy w kolejce. W sumie spoko. Młoda śpi, jest ciepło, możemy tu stać do usranej.
To zabawne jak zmienia się postrzeganie takich drobnostek. Normalnie właśnie bym rwał łoniaki z dupy w bezsilnej złości, że tracę tu, w tej jebanej kolejce swoje fascynujące życie. A teraz? A teraz patrzyłem z rozbawieniem jak J co chwila się urywa i wyszukuje sobie jakieś pierdoły, dorzucając je do koszyka.
Staliśmy w tej kolejce jakieś 3 minuty, kiedy podeszła do nas jakaś pani, na oko będzie jakaś pisząca tego przybytku. Poprosiła, żebyśmy się z nią udali.
Nie byłem pewien co jest grane. Przecież nic nie ukradłem, nie próbowałem się masturbować w kącie, pełna kulturka, więc o co jej chodzi?
Pani doprowadziła nas do kas i powiedziała, że rodziny z takimi małymi bączkami są obsługiwane poza kolejnością.
Podziękowaliśmy trochę speszeni i zaczęliśmy wykładać zakupy. Ukradkiem spojrzałem na te parę setek ludzi w kolejce, spodziewając się linczu. Nic z tych rzeczy. Kilka lasek z maślanym wzrokiem, na miękkich kolanach wpatrzone w Młodą, parę starszych osób z uśmiechem zrozumienia, nawet jakiś młody ziom 20+, akuratnie odrywając się od tableta tylko ruszył głową chyba w geście aprobaty. W najgorszym wypadku reakcją była obojętność.
Spakowaliśmy graty i speszeni popędziliśmy do samochodu, który stał przed samym wejściem do Galerii. Wracaliśmy trochę niepewni czy do domu dojedziemy, bo chyba gdzieś po drodze przenieśliśmy się do równoległego świata.

Dla mnie super.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz