poniedziałek, 13 października 2014

ARCHIWUM - nieMOTO - Dzień Straszliwego Odkrycia

Notka z 19.12.2012

Spoiler alert: Będzie ostro fekalne. Nie czytać w trakcie jedzenia.

Ostatnimi czasy podśmiewałem się z Franka, że z tą swoją tłustą, ciężką dupą żadnego ptaka nie upoluje.Widziałem go parę razy jak się czaił 'w ukryciu', ale rozpatrywałem to bardziej na zasadzie karykatury polującego kota. Z tego też powodu wczorajsze wydarzenia trochę mną wstrząsnęły. Ale nie uprzedzajmy faktów. Po analizie kilku ostatnich dni doszedłem do wniosku, iż sygnały nadchodziły z każdej możliwej strony, ale mój brak wiary we Franka sprawiał, że nie dostrzegałem rzeczy oczywistych. Spróbujmy to ułożyć chronologicznie, wyznaczając Dzień Straszliwego Odkrycia jako Dzień 0.

DSO-3 - Franek przyszedł się poprzytulać. Niby nic specjalnego.

Franuś to kocia arystokracja. Dużo myśli. Pieczołowicie rozpatruje wszystkie aspekty natury egzystencjalnej. Lubi obecność człowieka, ale bardziej na zasadzie przebywania w jednym pomieszczeniu. Bez dotykania. Wyjątkiem jest późna noc. Wtedy czasem przyjdzie do Justynki, obudzi ją ze wspaniałą nowiną:
'właśnie zostałaś łaskawie wybrana do głaskania mnie'.

Biorąc pod uwagę znajomość natury Franusia, można dojść do wniosku, że wydarzyło się coś wyjątkowego. Ja się po prostu cieszyłem, że przylazł, ale teraz, po wnikliwym przeczytaniu całego internetu, dowiedziałem się, że kota tak kręci okrutny mord, że aż potem zaczyna się łasić. Przegapiłem ten fakt.

DSO-2 - przy ścieleniu łóżka znaleźliśmy piórko. Ot, nic nie znaczące, małe, szare piórko...

DSO-1 - tutaj zaczęło mi coś świtać w głowie, gdyż niektóre sygnały się nasiliły. Po pierwsze Franuś zaczął wracać ze spacerniaka nie z tej strony co zwykle. Po drugie Tekilka i Lulka jakoś dziwnie chętnie zaczęły wychodzić na spacerniak. Do tego długo nie wracały. 
No i wreszcie Miluś...
Milusia ulubionym zajęciem jest spanie. Śpi cały dzień, budzi się w nocy na 2-3 godzinki, żeby porządnie powkurwiać ludzi, potem dalej śpi. Spać, jeść, wkurwiać, spać. Oto cały cykl życia Milusia.

Miluś nagle zapragną wyjść na zewnątrz. Nigdy go to nie interesowało. Dają jeść, ciepło w dupę, głaszczą = nigdzie się nie wybieram. A tu proszę, nagle Miluś się czai, żeby wyjść na zewnątrz. No w tym momencie to nawet mój niepełnosprytny umysł zaczął bić na alarm. Jednak i to zignorowałem.

Dzień 0 - Dzień Straszliwego Odkrycia

Rano...
Dać żreć zwierzynie, wypuścić Lulkę i Tekilę na spacerniak, zbierać się do pracy. Proste. Dziewczyny zeżrą co się da, poganiają się 10min i zaraz wrócą.
Zabiegani byliśmy, nie zauważyliśmy, że dziewczyny siedziały na spacerniaku ponad 20min i nie były chętne do powrotu. No ale to przecież dobrze. Młoda ganiała 20min po podwórko. Na pewno się wyszczała i wysrała. Będzie mniej do sprzątania. Zagoniliśmy do domu dziewczyny i pojechaliśmy do pracy.

Powrót z pracy.
Justynka trochę się spóźniła, więc wróciłem z pracy sam. Umówiony byłem z elektrykiem, więc wpadłem do domu rozpędzony, licząc na minimalne potrzeby sprzątania. 1-2 siku, może jakaś mała kupka. No młoda jest, nie może utrzymać tak długo, ale przecież rano 20min ganiała.
Wszedłem do domu.
Przeszedłem wiatrołap i wszedłem do przedpokoju.
Umysł analityczny skupił się mocno na samym rozwiązaniu, gdyż zastanawianie się nad tym co zastałem groziło ześwirowaniem.
W tym momencie jeszcze nie wiedziałem, że 20 porannych minut Tekilka nie wykorzystała na sikanie i bieganie. Wykorzystała to na JEDZENIE, ale nie uprzedzajmy faktów. Olśnienie miało nastąpić za kolejne 20 minut. Na razie musiałem posprzątać 6 kup, które wagowo równoważyły Tekilkę. 6 gówien rozsmarowanych po całym przedpokoju i schodach. To jest nierealne, żeby tyle gówna wyszło z tak małej dupy w ciągu tych paru godzin. Zacząłem podejrzewać Lulkę, ale gówna mimo wszystko były w miarę małe. Potem zacząłem się zastanawiać nad tym, skąd wzięła surowiec na tyle gówna i z przerażeniem zacząłem nawoływać koty, bojąc się, że któregoś zjadła.
Ale przecież kupy to za mało. Naszczane było na potęgę, ciężko było się przebić do łazienki po sprzęt.
Zacząłem sprzątać i wyszła kolejna rewelacja. Tekilka zjadła swoja miskę. Plastikową miskę. Po składzie kup wywnioskowałem, że trochę udało jej się połknąć, choć nie mogę mieć pewności, że nie zrzygała się na własną kupę przy zadławieniu kawałkiem plastiku. Doskonała robota, plastikowa miska całkiem ładnie przemielona. Wyczyściło jej żołądek całkiem ładnie, bo potem już tylko śluz znajdowałem.
W tym momencie do domu wchodzi Justynka. Jej bystry umysł też ustawiony na odpowiednie częstotliwości. Zobaczyła morze gówna i pierwsze pytanie: "Co ona zjadła?".
We dwójkę sprawnie posprzątaliśmy cały dom. Jeszcze tylko odetkać kibel (a jakże, przecież innej opcji nie było) i już można spokojnie siąść. Nakarmiliśmy zwierzynę, wypuściliśmy Franka i dziewczyny na spacerniak (nie mogły się doczekać) i wzięliśmy się za przygotowanie miejsca pracy dla elektryka.

Dziewczyny znów długo nie wracały, Franka w ogóle nie było widać. Justyna zaczęła je nawoływać. Lulka, karna, przybiegła w miarę szybko, Tekilki nie ma. Wyszedłem szukać.

Znalazłem ją przy domu... leżała pod przenośnym grillem, tarzała się w resztkach rozszarpanego gołębia. Cała morda we krwi, radość nieskończona.

Zabrałem ją do domu. Zaczęliśmy jej wycierać łapy z błota, Miluś przybiegł i zaczął lizać Tekilkę po pysku. Kolejny rzeźnik kurwa.
Wszystko w tym momencie wskoczyło na swoje miejsce. 3 dni wcześniej Franuś łaszący się, piórko znalezione w domu, długie spacery dziewczyn. One nie chodziły się załatwiać, one chodziły na drugie śniadanie.

Na dniach mieliśmy jechać do weterynarza na kolejną turę szczepień Tekilki. Zapakowałem ją z Lulką do samochodu i pojechałem. Zdąrzyłem zaraz przed zamknięciem przychodni. Dzięki temu kolejek nie było. Wszedłem tylko z Tekilką. Zważyliśmy się ładnie, 7.3kg - upasła się na gołębiu. Jako, że ludzi nie było to puściłem Tekilkę luzem. Oczywiście na kozaka wpakowała się do gabinetu przez uchylone drzwi i radośnie się przywitała z panią doktor. Oczywiscie zawojowała ją z miejsca, za co dostała jakiś pakiet startowy dla szczeniaków.
Pakiet startowy? Raczej zagryzkę startową.
Pani doktor sprawdziła Tekilkę i zaszczepiła. Powiedziała, że tarzanie się w zwłokach gołębia to bardzo normalne i zdrowe zachowanie pieska. Zjadanie swojej miski tez nie jest czymś wyjątkowym, bo ostatnio miała berneńczyka, z którego wyciągali... cegłę klinkierową.

Wszystko dobrze się skończyło. Smród wywietrzony, elektryk zrobił robotę, resztki gołębia zutylizowane. Już się nie mogę doczekać cegły klinkierowej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz