poniedziałek, 20 października 2014

ARCHIWUM - MOTO - Jak to nawyki zgubić mogą, a i dupsko uratować

Notka z 26.06.2014

Najpierw ratunek...
Wtorkowy powrót z pracy. Lecę za Balicami. Grzecznie, bez spinki. Przede mną pusto, tylko jakiś dostawczak z lewej strony będzie się włączał do ruchu w prawo. Zanotowałem, że tam jest i wróciłem do monitorowania pobocza. Kiedyś w tym miejscu mieliśmy z kumplem spotkanie z sarenkami. Skończyło się tylko na podziwianiu ich z bardzo bliska, ale od tamtej pory bacznie tutaj obserwuje otoczenie.

Facet w końcu się wytoczył na swój pas i mozolnie zaczął budować prędkość. Miałem do niego jakieś 50-60 metrów kiedy stała się rzecz nader interesująca. Facet zjechał na mój pas i zaczął walić mi na czoło. To jest niebezpieczna sytuacja, bo stało się to nagle. W takich chwilach motocyklista lubi trochę spanikować, ścisnąć klamki do oporu, szarpnąć gwałtownie kierą w próbie ucieczki. To się lubi skończyć uślizgiem przedniego koła i brzydkim szlifem.

Pomimo nagłego przestrachu głupi odruch udało się stłumić. Hamowanie i ucieczka na pobocze przebiegła planowo. Zostało nawet parę ładnych metrów zapasu. W sam raz tyle, żebym mógł spojrzeć z niemym wyrzutem na mojego niedoszłego zabójce i ocenić co też spowodowało jego żądze mordu.

A to dobre jest. Okazało się, że facet jogurt sobie otwierał. Ręce miał oparte na kierze przedramionami. Dłonie wystawały nad kierę i w nich to dzierżył ów jogurt. Otwierał go właśnie i się mu wzięło i wymsknęło, w efekcie kierą szarpnęło i się wzięło i samo pojechało nagle na przeciwny pas. Ojtam ojtam.

Jego mina. Tak polska do szpiku kości. Coś w stylu: 'Tak miało być. Coś ci się kurwa nie podoba?'.
Bo w naszym pięknym kraju lepiej być chujem, niż gapą. Przyznać się do błędu? Przeprosić? A w życiu! To by słabość oznaczało. Lepiej pokazać, że jest się prawdziwym twardzielem, co błędów nigdy nie popełnia, nawet jeśli to oznacza skurwysyństwo pierwszej wody.

A teraz zguba.
Dziś. Ledwie parę minut temu. Ze szpitala wracałem od moich dwóch (już dwóch!) kochanych dziewczyn. Znów grzecznie, znów prosta, tylko dalej trochę, bo za Kochanowem. Pierwsza długa prosta. Tam są dwie włączające z prawej. Takie wyjątkowe, bo pod skosem i pod górę wyjazdy.

Obrazek. Lecę i mam do pierwszego zjazdu dobre 200 metrów. Z przeciwka lecą auta, tak trzy, może cztery, jedno za drugim. W tym momencie, gdzieś na wysokości pierwszego autka z kolumny, równolegle do niego wyjeżdża z tej pod górkę, podporządkowanej autko - opel vectra chyba. Wyjeżdża i wali obok niego, próbując wyprzedzić. Wali po moim pasie pod prąd, gazu daje, nie odpuszcza... w końcu odpuścił. Hamować zaczyna i wymusza na tej kolumnie miejsce do wepchnięcia.

Czemu zgubnie? A bo zamiast uciekać na pobocze, zamiast hamować, zamiast kombinować... to ja uniosłem się w strzemionach, puściłem kierę i zacząłem panu bić gromkie brawa...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz