poniedziałek, 20 października 2014

ARCHIWUM - nieMOTO - Pępkowe, czyli o jeden most za daleko

Notka z 09.08.2014

Godzina 16:50, może nawet 16:51. Razem z Czarusiem w blokach startowych. Dziś piątunio, zaraz koniec pracy i jakby szczęścia było mało, to na dobite dziś pępkowe z ludźmi z pracy.
Zaczęło się delikatnie i nieśmiało, za to z czasem zaczęło się rozkręcać. Ekipa dopisała, liczba flaszek poszła w dwu-cyfrówkę. Były wspominki, były śmiechy, były fochy, wzruszające sceny, słowem impreza wypaliła w pełni.
Wydaję mi się, że pamiętam wszystko, acz głowy nie dam. Wiek i brak treningu swoje robi. Niewykluczone, że była lekka kimka na stole, bo, że przytulenie do kibla i kulturalny pawik to pewna.
Impreza zaczęła się wykruszać, a ja przecież jeszcze musiałem do domu pociągiem dojechać. Jeden ziomuś po rycersku postanowił mnie odprowadzić. Pamiętam, że doszło między nami do delikatnej różnicy zdań, kiedy on się uparł, że musi mnie odstawić do pociągu, ja natomiast starałem się racjonalnie mu wyjaśnić, że jednak wole się odlać do kibla niż w spodnie. Poczucie obowiązku i rycerskość zderzyła się tu z pełnym pęcherzem. Doszło do prawdziwych dantejskich scen. Groza w Galerii Krakowskiej.
Do porozumienia doszliśmy chyba po tym jak się wziął i sam z siebie wywrócił bilbord koło nas.
Odlałem się, kupiłem bilet w automacie (tego nie pamiętam, ale znalazłem bilet rano), wsiadłem do pociągu i zasnąłem. Bilet położyłem przed sobą na stoliczku, co by pan konduktor się nie przemęczał (wiem, bo bilet sprawdzony, tak samo jak metoda sprawdzona).
Tu rozpoczyna się dramat z serii o jeden most za daleko... wróć, o jedną stację za daleko.
Obudziłem się w Krzeszowicach.
Godzina była 23.36. Wiem, bo sprawdziłem na telefonie. O właśnie, ten pierdolony telefon. Piliśmy w knajpce w piwnicach, gdzie nie było zasięgu. Teraz byłem w Krzeszowicach i sytuacja z zasięgiem się nie zmieniła.
Zacząłem naprawiać telefon.
Trochę uprzedzam fakty, ale nie chcę trzymać w napięciu. PUK znalazłem w domu dziś rano.
To zabawne jak niektóre drobne wydarzenia mają potem wpływ na nasze życie. Blokadę w telefonie miałem na ruch po ekranie. Czasem lubił się sam w kieszeni odblokować i porobić różne cyrki. Uznałem, że czas coś z tym zrobić. Brat powiedział, że już mu się znudziły rozmowy z moim kutasem.
Ustawiłem blokadę na jakiś wzór. W tym miejscu jeszcze mnie telefon spytał o jakiś PIN pomocniczy. Oczywiście ustawiłem taki PIN i był on inny niż ten podstawowy PIN.
I teraz wracamy do Krzeszowic i godziny 23:36. Stoję z tym jebanym telefonem, który właśnie zrestartowałem i który właśnie pyta mnie o PIN. Wiem, że są dwa PINy, nie wiem, który jest który. Oba znam. Mam trzy próby. Proste? Proste.
Myślę, że wielu kolegów, którzy bywali w takim stanie najebania w pełni się ze mną teraz zgodzą, że najbardziej logicznym rozwiązaniem w tej sytuacji było trzykrotne wpisanie tego samego PINu, oczywiście tego błędnego. raz, bo od czegoś trzeba zacząć, dwa, bo pewnie się pomyliłem, trzy, bo żaden jebany telefon nie będzie mi mówił jak mam żyć.
Jestem zatem w Krzeszowicach, dochodzi północ, do domu mam kilka kilometrów, a telefon zdradziecko mnie zrobił w chuja. Piątunio!
Dziarsko, z uśmiechem na zapitej mordzie uderzyłem z buta. Dodam, że już za pierwszym razem udało mi się ruszyć w dobrym kierunku.
Trochę szedłem, trochę biegłem. Minąłem Orlen, przeszedłem wiadukt. Próbowałem łapać stopa. hehe, najebany gość w nocy próbuje łapać stopa. Dobry pomysł.
W cuda można wierzyć. Poza tym, po pierwsze obudziłem się w Krzeszowicach, a mogłem w Trzebini. Po drugie była śliczna noc, a mogło zapierdalać żabami. Farcik się mnie trzymał bym rzekł. Należało więc iść za ciosem i liczyć na farcika dalej.
Doszedłem do Nawojowej Góry. W Nawojowej Górze stoi Pomnik Niepodległości Polski. Upamiętniał wymarsz legionistów 6 sierpnia 1914 jak i samego Józefa Piłsudskiego.
Jest 8 sierpnia i oto ja stoję pod tym pomnikiem o północy. Symbolika tej chwili zajebała mi obuchem w twarz. Teraz już mogłem wszystko.
Nie oddaliłem się specjalnie od tego miejsca, kiedy wydarzył się cud w postaci Fiata Sejczento.
Bolid zatrzymał się przede mną. Otworzyły się drzwi kierowcy. Wychylił się ziomuś i dziarsko rzucił:
- pojedziesz na pace?
Tak właśnie powiedział. Takich słów właśnie użył. Symbolika napierdalała mnie w najlepsze.
To było Sejczento ciężarowe. Z kratką znaczy. Poza kierowcą był jeszcze jeden ziomuś. Z tyłu miejsca było niewiele, bo chłopaki wieźli jebitnie wielką oponę.
Ani chybi, używaną oponę od Stara.
Leżałem na glebie, a mimo to symbolika nadal prała mnie po pysku.
Nie sprawdziłem czy choinka o zapachu kokosowym też była. Bałem się, że tak.
Położyłem się na płasko na tej oponie. Inaczej się nie dało. Nie wiedziałem gdzie chłopaki jadą, ale kierunek mieli dobry i zawsze to parę kilometrów bliżej.
Chłopaki zawieźli mnie ... do dużego pokoju. Poważnie mówię. Okazało się, że chłopaki są z Nawojowej Góry, że tak naprawdę już byli pod domem, ale tak po prostu zobaczyli zioma w potrzebie i go odwieźli pod sam dom. To się wydarzyło naprawdę. Nie śniło mi się to. Tacy ludzie istnieją.
W domciu była sielanka, dziewczyny spały, koty spały, psy mnie radośnie przywitały i też poszły spać. Chwilę później i ja odpłynąłem.
To był zajebisty wieczór. Jak zwykle odjebałem akcje ale otaczający mnie świat i ludzie pomogli. Chyba mam do nich szczęście.
Na deser jeszcze...
O 9 rano zadzwonił telefon. Kolega z pracy zmechaconym głosem do mnie na start:
- co się kurwa wczoraj działo?
Piątunio.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz