wtorek, 21 października 2014

ARCHIWUM - MOTO - Droga do pracy vol.2

Notka z 09.09.2014

Jest 6.50 rano. Stoję na podporządkowanej i szykuje się do włączenia na 79tke. W lewo Kraków, w prawo Krzeszowice. Walę w prawo.
Na Orlenie w Krzeszowicach tankuje. Parę minut mi zostało, więc jeszcze myje światła, kierunki i czyszczę szybę.
Dokładnie 7.10 ziomuś na żółtym FZ1 ląduje. Jeszcze tylko sprawdzanie ciśnienia i możemy lecieć. Kierunek Trzebinia.

Słoneczko dopiero wstaje, cudownie przebija się przez chmury, powietrze chłodne, ale nie zimne. Lekka mgła. Leci się wspaniale. Po chwili jesteśmy w Trzebini.
Plan był, żeby pakować na Olkusz. Oes Trzebinia-Olkusz jest zajebisty. Mam go obcykanego. Ziomuś mówi, że zna inną trasę na Olkusz z kilkoma fajnymi winklami. Fajne winkle 20km od domu, takie, których nie znam? Prowadź mistrzu!
Wbiliśmy na jakieś wiochy, potem były lasy. Parę kilometrów gęstymi lasami i nagle wyjeżdżamy wprost pod kominami elektrowni Siersza. Wyłoniły się, takie pękate, między drzewami. Podjechaliśmy naprawdę blisko, kilkaset metrów. Dopiero wtedy się wyłoniły, zajmując większą część krajobrazu. Jeszcze do tego we mgle. Rewelacja.
Objechaliśmy elektrownie i trafiliśmy na te fajne winkle. Asfalt świetny, ładnie profilowane, spokój, cisza. Bez patologii, delikatnie, przyjemnie. Korciła nas druga rundka, ale jednak zdradziecko mokre miejscami były. Polecieliśmy dalej.
Długie proste w gęstych lasach. Korony drzew zamykają się nad głowami, widoczność słaba, bo w lesie mgła stoi, atmosfera wręcz kosmiczna, wspaniała. Zapach powietrza niesamowity. Mógłbym tak jechać aż do odpadnięcia dupy, lub końca wachy.
Potem było Bukowno, potem znów lasy, wreszcie Olkusz.
W Olkuszu powrót do rzeczywistości. Koreczki, masa ludzi, wszyscy w drodze do pracy. Przebiliśmy się i kierunek na Kraków. Parę kilometrów dalej odbijamy na Skałę.

Droga do Skały prowadzi przez Ojcowski Park Narodowy. Droga biegnie doliną, wzdłuż strumienia. Masa mostków, wysokie nagie skały dookoła. Trasa widokowo i winklowo ma 11/10, a zaledwie 11, ponieważ większość winkli jest ślepa i jak kogoś poniesie, to już poniesie.
Droga wiła się wprost cudownie, we mgle oczywiście. Prędkość przyjęliśmy turystyczną, celebrowaliśmy każdy winkiel, z namaszczeniem delikatnie się składaliśmy, bez pałowania na prostych, wszystko łagodnie, równomiernie, wspaniale.

W Skale odbiliśmy na Kraków. Szybciorem dobiliśmy do rogatek. Korki na wjeździe do Krakowa minęliśmy od strzała. Szybkie przebicie Opolską, potem aleje, wreszcie Rondo Mogilskie, Rondo Grzegórzeckie i jest czas rozstania. Szybki żółwik i już każdy wraca do swojego świata. Bez przypałów, bez dziwnych akcji, czyste 90 kilometrów kwintesencji przyjemności z jazdy.

Na myśl o tym nadal bananuje w pracy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz