poniedziałek, 13 października 2014

ARCHIWUM - nieMOTO - Prezent od sąsiadów

Notka z 08.04.2013

Spoiler alert: Ostry fekal.

Nie wiem czy wspominałem już o naszych sąsiadach? Chyba nie. Powiem tylko, że bida z nędzą po Polsku, czyli z alkoholem w tle. Podwórko wieczny plac budowy, czyli węgiel rzucony na ziemie przed samym domem, obok gruz i jakieś stare, zardzewiałe sprzęty. Stary, zasyfiony pies na łańcuchu przy kilku skleconych  na ślinę deskach, podniesionych do rangi budy. Biegające i srające wszędzie kury dopełniają widoku.
Tego starego psa dokarmiamy obowiązkowo. Kiedy mnie widzi idącego z żarciem dla niego zaczyna tak szybko zapieprzać po promieniu zasięgu swojego łańcucha, że w końcu zamienia się w śmigło helikoptera i startuje. Ogon robi za to tylne, mniejsze śmigiełko. Widok tej radości jest niepowtarzalny.
Czasem nawet bywa jeszcze zabawniej. Otóż biegające luzem kury wiecznie podkradają tej biednej psinie żarcie. Czasem próbuje je gonić i widok jest niczym ze starych kreskówek. Idzie za kurą na pełnej szybkości, łańcuch się kończy i następuje nagłe zatrzymanie szarpnięciem za szyje, fikołkiem i wywinięciem do góry dupą.
Misio (nie wiemy czy on się jakoś wabi, więc nazwaliśmy go misio) stosuje też metody prewencyjne. Ujada na kury 'na wszelki wypadek' już jak mnie widzi z daleka. W sumie to nawet nie chodzi o kury, a o wszystko co się rusza wkoło. Tak się chyba czasem dzieje starszym osobnikom, że wszędzie wietrzą podstęp. W każdym razie Misio opanował do perfekcji sztukę cieszenia się na mój widok z jednoczesnym obszczekiwaniem i warczeniem na kury. Za pierwszym razem nawet trochę się przeraziłem, że biedna psina schodzi, ale później nauczyłem się doceniać tę sztukę. Także Misio z radości unosi się na łańcuchu jak helikopter, ale dzięki swoim umiejętnościom i wrodzonej agresji, przypomina bardziej śmigłowiec bojowy.

Rozpisałem się o Misiu, a nie o tym chciałem mówić. To miało być tylko tytułem wstępu.
Czasem pomagamy sąsiadce. Ona nam się za to odwdzięcza, dając nam świeże jajka od kury.
Dobra, tyle wstępu. Teraz przejdźmy do sedna czyli co tym razem Lula z Tekilą wykombinowały.

Jest niedziela, leniwy dzień rozpoczęty od wypicia lampki wina. Zaplanowałem cały dzień nic nie robić, poza dopijaniem butelek win, oglądaniem tv i leżeniem przy rozpalonym kominku. Właściwie to rozpalenie kominka było jedynym mocniejszym działaniem tego dnia. Wieczorem mieliśmy oglądać u znajomego motoGP. Wiedząc, że zostanę zawieziony na miejsce, a potem odwieziony do dużego pokoju, ze stoickim spokojem wziąłem się za opróżnianie butelek wina. Justynka zgadała się z mam i bratową i postanowiły udać się na polowanie do jakiegoś chińskiego marketu gdzieś na Śląsku. Nie będę zatrzymywał. Zostałem sam, nie licząc szlachcica Franciszka - śpiącego, diabelskiego Milusia - śpiącego i dwóch pip, które zastanawiały się jak dorwać się do kuwety w mojej obecności. Sielanka...

Nie wiem, mogła być 11, może 12 Nie było żadnego ostrzeżenia, nie było łagodnego 'wprowadzenia' w temat. Po prostu zaczęło śmierdzieć. Potężnie śmierdzieć. Chyba lepiej pasującym słowem będzie jebać. Zaczęło strasznie jebać.
Szybkim wprawnym ruchem zasłoniłem twarz i sprawdziłem, która psia dupa jest najbliżej. Padło na Tekilę. Powiedziałem jej co myślę o takim zachowaniu i wróciłem do wina i filmu.

Smród nie ustępował. Nie potrafię powiedzieć czy się nasilał, na takiej samej zasadzie jak ciężko powiedzieć, czy coś staje się bardziej czarne. To by TEN rodzaj smrodu, z którym nie chce się mieć nic a nic do czynienia, nawet w celach poznawczych. W końcu nie wytrzymałem i wygoniłem dziewczyny na zewnątrz. Sytuacja uległa poprawie.

O bliżej nieokreślonej porze Justynka wróciła z zakupów. Na wstępie, z typowym dla siebie wyczuciem i trafnym spostrzeżeniem zadała pytanie:

- Co tak jebie?

Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że któraś z dziewczyn się spierdziała. Justynka nie dała się tak łatwo zbyć, rzuciła nawet przerażająca teorią, jakoby któraś z dziewczyn gdzieś w domu zostawiła ukrytą niespodziankę. Muszę przyznać, że ta teoria miała sens. Smród się utrzymywał, tak jakby dochodził ze stałego źródła. Powiedzmy sobie szczerze, czy jest możliwe pierdzieć non stop przez ponad godzinę?

Jest... ale nie uprzedzajmy.

Wzięliśmy się z Justynką do szukania. Poprzerzucaliśmy trochę pościeli, koców, sprawdziliśmy pod łóżkiem. Nic. A smród dalej się utrzymywał. No niemożliwe.

W tym momencie moje kochanie zrobiło coś co będę pamiętał do końca życia. Są takie chwile, których nie sposób zapomnieć. Jestem pewien, że jeśli kiedykolwiek znajdę się w podbramkowej sytuacji i cale życie będzie mi miało przelecieć przed oczami, to ta scena znajdzie się tam na pewno.

Justynka, wręcz fanatycznie chcąc rozwiązać zagadkę straszliwego smrodu, postanowiła doszukać się źródła. W tym celu, ostrożniej niż do kobry królewskiej, moja nad wyraz dzielna kobieta zaczęła zbliżać się do dziewczyn, a dokładniej do ich dup. Unosiła ogony i quasi-organoleptycznie próbowała sprawdzić kto jest winien. Sposób w jaki ją odrzuciło, a potem zatoczyło na ścianę dał jasną odpowiedź, że to Lulczy odwłok sieje takie spustoszenie.

Będąc już i tak pełen szacunku do umiejętności mojej Luleczki, spojrzałem na nią z nową dozą trwożnego szacunku. Ona sobie po cichutku, regularnie od ponad godziny pierdziała pod moim nosem, w żaden sposób się nie zdradzając. To w sumie było bardzo dziwne. Lulka ma zwyczaj, że kiedy pierdnie to się przemieszcza. Trochę jak snajper po strzale. Kiedy siedzi obok Tekili, przy Justynce i czeka na jedzenie to po pierdnięciu wstaje i np siada z drugiej strony Tekili, ewentualnie ją obchodzi. Czasem, przy mocniejszym ataku potrafi np obejść stół w salonie.

A tu proszę, taka konspiracja.

Kiedy Justynce wróciły zmysły i się pozbierała ze ściany po tej szokującej rewelacji, padło oczywiscie pytanie, które niechybnie paść musiało.

Co ona zeżarła?

Zaczęliśmy się mocno zastanawiać. W tym czasie Lulka, chyba wiedząc, że została zdemaskowana, zaczęła pierdzieć głośno. W sumie, jak się nad tym zastanowić to na swoją obronę mam fakt, iż słuchałem głośno muzyki. Być może moja Luleczka dawała mi wcześniej jakieś sygnały. Ciężko mi uwierzyć, że w tak straszliwy sposób się nade mną pastwiła.

Tajemnica co zostało zjedzone nie została rozstrzygnięta, za to Justynka zaczęła biegać po domu z odświeżaczem powietrza, próbując choć trochę ratować sytuacje.

Nagle zatrzymała się i zaczęła patrzeć przez okno.
- tam leży jakaś siatka...

Po tych słowach zapadła cisza. Milion myśli przeleciało przez nasze głowy. Na naszym podwórko leży jakaś siatka. Czy to wiatr ją tam zawiał? Jakim cudem przeleciała nad tujami? Jak to zrobiła bez wiatru? Zastanawialiśmy się, choć w głębi duszy odpowiedź już znaliśmy.

Lulka dalej pierdziała, być może trochę nerwowo, świadoma, że jej małe sekreciki zaraz wyjdą na wierzch.

Justynka się ubrała i szybko poszła sprawdzić. Nie było jej parę minut.
Wróciła blada.

Przyniosła ze sobą siatkę, a w niej jakieś dziwne porozrywane tektury. Na oko wyglądało na opakowania po... jajkach. Chyba 2 pudelka, ale być może 3. Ciężko określić. Jajek żadnych nie było, skorupek też nie, ani kawałeczka.

Okazało się, że sąsiadka przyniosła nam trochę jajek. Zostawiła je rano pod drzwiami, nie dając znać. Naturalnie dziewczyny się tym zainteresowały. Lulka zjadła 20, albo 30 jajek....

Napisałem wcześniej, że Justynka wróciła blada. Nie chodziło o tą siatkę i jej tajemnice. Chodziło o to co zobaczyła na zewnątrz. Okazało się, że Luluś, jak przystało na dobrze wychowaną daę, w domu pierdziała, a na zewnątrz ładowała kleksy. Całe podwórko było w paskudnych, rzadkich kupach. W sumie dalej jest, bo nie podjęliśmy się tego sprzątać. Mamy nadzieje na cudowne znikniecie, lub chociaż zalanie i utopienie gównem tego głupiego kreta, który maltretuje nam trawnik. Sam nie wiem. Dziś też tego nie ruszę, nie czuje się na siłach.

Po odkryciu tej tajemnicy szybko sprawdziliśmy czy przypadkiem czegoś jeszcze poza jajkami tam nie było. Przypominam, że mówimy tu o Lulce, psie, który w czasie swojej cieczki zdjął sobie specjalne pampersowe majtki i je zjadł... razem z wkładką.

Następny był telefon do weta, aby się upewnić czy czegoś nie trzeba jej podać. Okazało się, że poza biegunką i pierdzeniem, dodatkowym efektem zjedzenia tylu jajek może być poprawa sierści. Jupi.

Chwile później przyjechali koledzy. Zostawiłem Justynkę samą z dziewczynami i udałem się na motoGP.
7 godzin później wróciłem. Lekko zawiany, ale w sumie radosny. Ostatnie 3 okrążenia wyścigu były wyjątkowo pasjonujące. W sumie to jedyne okrążenia, które pamiętam, bo resztę przespałem. Dziżus, co się będzie działo jak będę miał prawdziwe dzieci. Będę chyba spał w pracy. (spoiler - chuja tam, nie śpię)

W domciu było cichutko, dziewczyny były w całkiem dobrym stanie, żadnych rewelacji. Ucieszony zwaliłem się do wyra, budząc naturalnie Justynkę z zapytaniem o dziewczyny.
Okazało się, że po moim wyjeździe ujawniła się Tekila. Ku mojej radości okazało się, że Lulka nie była tak egoistyczna (lub tak szybka) i podzieliła się jajkami z Tekilą. Tekila dołączyła do Lulki i teraz pierdziały na dwa głosy, co jakiś czas wychodząc na zewnątrz, żeby zwalić luźny balast. Justynka, niczym libijski bojownik, z zakrytą buzią, uzbrojona w odświeżacz do powietrza, ganiała dziewczyny po domu i pryskała je po dupskach. Tak jej minęła ta piękna, sielankowa niedziela. Rano pokazała mi prawie puste opakowanie po odświeżaczu.

Już się nie mogę doczekać powrotu do domu dziś. Muszę wyguglować jakiś sklep z militariami. Przyda się maska gazowa. Wezmę dwie, Justynka będzie wdzięczna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz