piątek, 17 października 2014

ARCHIWUM - MOTO - Seans z życia w pierwszym rzędzie

Notka z 14.05.2014

Rano. Dziewczyny wykarmione i przesrane, poranna sesja WOT i zniszczony tygrys zaliczona. Jakiś prysznic, krótka myśl o tym, że fajnie byłoby zjeść śniadanie i już jestem gotowy do wyjazdu. Wychodzę z domu. Deszcz z lekko zacinającym wiaterkiem. Cudownie. Uwielbiam taką aurę. Koledzy mi ciągle powtarzają, że mam we łbie najebane, ale ja naprawdę lubię jeździć na moto w deszczu. Kiedyś bym powiedział, że w moto najbardziej mnie kręci przyspieszenie, ale dziś mogę powiedzieć, że chodzi o mocne odbieranie otoczenia. Siedzę teraz we fabryce, klepie w klawisze. Cisza, spokój... a ja mam w głowie wspomnienie sprzed godziny, gdzie leciałem A4 140km/h w strugach deszczu. Cały mokry, woda po skórzanych nogawkach 'kombi' ściekała wprost do butów, w miejscu styku z bakiem zrobiła się mała kałuża, która z uporem przebiła się przez skórzaną ochronę i wymoczyła mi jajka. Zimno, wiatr, debile na drodze... rewelacja. Wszystkie zmysły na 120%, czysta kwintesencja działania. To jest ważne, kiedy większą część dnia spędza się na klepaniu w klawisze.
Ale ja nie o tym...

Dolatuję do Krakowa. Przebijam się przez korki, które dziś były wyjątkowo syte. Dolatuje do nieśmiertelnej już Dietla. Zatrzymuję się na światłach. To są światła na skrzyżowaniu Stradomskiej z Dietla. Lubię te światła. Są fajnie synchronizowane. Prawie równo z czerwonym dla tych prostopadle zapala mi się pomarańczowe startowe. Często tutaj bywa podbramkowo, kiedy my już ruszamy, a tam jakiś rozpędzony zawodnik przelatuje na wczesnym malinowym. Kiedy jednak nie ma ruchu, to można sobie fajnie wystartować. Wbija się jedynkę równo z pomarańczowym prostopadłym, odkręca gaz i startuje równiutko z własnym zielonym.
I znów nie o tym...

Stoję na tych światłach i monitoruje otoczenie. Zielone jest dla przechodniów, ludzie halsują we obie strony. Moją uwagę przykuł osobnik, który stał. Stał po prostu, ale w ten sposób robił coś innego niż wszyscy. Przyjrzałem się bliżej. Niski, na oko 160cm wzrostu. Grubiutki tak, że leżąc jest chyba wyższy niż stojąc. Zdeformowana buzia zdradziła, że ów ten ktoś ma Downa.
Zielone dla przechodniów się świeci, a ten ktoś stoi. Zielone miga, on dalej stoi. Czerwone się zapaliło i w tym momencie ruszył (a pamiętacie gołębia, który czekał na zielone na przejściu?).
Ruszył raźno i pewnym, nonszalanckim krokiem kogoś, kto chyba nie ma żadnych problemów. Kiedy mnie mijał to spojrzał w moją stronę, uśmiechnął się i pokazał dwa kciuki w górę. Ten uśmiech... kto raz widział ten wie... ta deformacja twarzy sprawia, że ich uśmiech jest wręcz nieskończony. Tam nie ma miejsca na fałsz czy wyrachowanie. Czysta radość z drobnostki, z której zwykli ludzie już cieszyć się nie potrafią.
Na koniec jeszcze pomachał innemu kierowcy i przeszedł na drugą stronę.
Nasze zielone paliło się już dawno, ale nikt nie ruszył, nikt nie zatrąbił. Ot, kilku osobników w drodze do pracy miało krótki seans przypomnienia o co w życiu chodzi. Miałem szczęście być w pierwszym rzędzie.

Pojechałem dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz