środa, 8 października 2014

ARCHIWUM - MOTO - Eger na szybko

Notka z 05.05.2012


Środa, 9 rano wylot na Kęty (za Oświęcimiem), tam zbiórka. Lecimy na cztery moto. Hajka, CBR1100xx, 600GSX i mój GS. 
11.30 już w trasie. Pierwsze parę kilometrów jasno pokazało, że podwójna ciągła raczej nie będzie brana pod uwagę. Prędkość przelotowa 110-130. I tak do granicy. 
Na Słowacji max spin pośladów i według przepisów do czasu minięcia Popradu. Tu już serce Słowacji i mało obcych, co znaczy nie ma kogo rżnąć na mandaty. Średnia 100-110 i zwalnianie w zabudowanym. Drogi chujowe, dziury makabryczne. 
200km dalej mijamy granice Węgier. Nawierzchnia zajebista, zdradliwe winkle profilowane do zewnętrznej, wąsko, masa trasy w lasach i kupa ostrych i ślepych winkli. Hamowanie w zakręcie i wytrzepywanie gówna nogawką opanowane do perfekcji. Gumy max rozgrzane, wybaczają wiele. Ogranicznik strachu na tylnej gumie znacznie się zmniejszył. 17-18 jesteśmy na miejscu. 
Znajdujemy nocleg, idziemy do doliny winiarskiej. Kupujemy po 2 litry rasowego wina (15zl za 2l), siadamy na ławeczce i zaczynamy pić. 
Zmęczenie po trasie robi swoje. Dwóch rzyga już po godzinie, ja z gościem od CBR twardo się trzymaliśmy ale koniec końców wszyscy poszliśmy do odcięcia. Nikt nie pamięta powrotu do domu, ale wszyscy się tam znaleźliśmy. Niektórzy trochę poobcierani, co wskazuje wywrotki w drodze powrotnej. Rano to już droga przez mękę w poszukiwaniu langosza. No niby kurwa to ich potrawa narodowa ale jebani się z tym nie obnoszą. 
Potem cały dzień w gorących źródłach. Moczenie dupy i próba wyjścia z kaca, a dokładniej przesuniecie w czasie. 
Po powrocie do domu okazało się, że zajechały dwa auta z Oświęcimia -  okazało się, że znajomi. Ot przypadek. Naturalnie skończyło się całonocnym chlaniem, ale ja miałem problemy z zatokami, więc odpuściłem. 
Dzień kolejny to szukanie fajniejszych gorących źródeł. Jako, że byłem jedyny trzeźwy, to robiłem za szofera. W sumie spoko, ale GS z pasażerem to nie do końca fajny klimat. Znaleźliśmy, było blisko, tylko 6km. Zgubiliśmy się tylko raz, żeby było śmieszniej, to za drugim przejazdem. 
Moczenie dup w 38-stopniowym basenie, jakaś sauna, potem dalej moczenie. Wieczorkiem obiad. 
Dziś rano pobudka, wylot o 8. Tym razem przecięliśmy Słowację na skos i do Polski wjechaliśmy obok Cieszyna. o 15 bylem w Trzebini.
I już.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz