środa, 15 października 2014

ARCHIWUM - MOTO - Pieśń zajebistości

Notka z 17.06.2013

Poniedziałeczek, śliczne słoneczko świeci, 16 stopni w cieniu. Poranne bieganie zaliczone, brzuch boli po weekendowych odwiedzinach Puław, a dokładniej dokarmiających babć. W sumie naprawdę brakuje powodu do radości, gdyby nie fakt, że przed pracą mam do zrobienia minimum 30km na moto. Tego też się z całej siły trzymałem.
Przelot jak przelot. Szybkie przebicie się przez korek w Zabierzowie, delikatne nadłożenie trasy, żeby zaliczyć prawego ślimaka przed bramkami na A4, odcięcie (jakby GS miał) na obwodnicy i wreszcie korek na Józefa.
I właśnie w tym korku wydarzyło się coś, co choć trochę poprawiło mi humor w tym dniu.
Kicam sobie na żabkę grzecznie już ponad kilometr, kiedy w końcu dolatuje do 'kutasobusa'. Ostatnio tą nazwę wymyśliłem. Odnosi się do osobników, którzy znane hasło 'patrz w lusterka, motocykle są wszędzie' wzięli sobie mocno do serca. Ten właśnie zrozumiał to niepełnosprytnie i teraz patrzy w lusterka i szuka moto, po to, żeby go zblokować. Jazda po linii i zjeżdżanie na cudzy pas, byle tylko go moto nie wyprzedziło. Jaki powód tego działania? Cholera wie, może mu nie staje, może mu jakiś motonita babę rucha, może bo może? Nie ma to znaczenia. Odpuściłem sobie wyprzedzanie i jechałem za nim, czekając na całkowicie pustą lewą z duzym zapasem w razie jakiś extra cyrków ze strony kutasobusa.
I w tym momencie doleciało mnie szare fz6. Chyba fz6. Na pewno jamaszka, na pewno golas i prawie na pewno jakieś 600.
Tak się złożyło, że właśnie kutasobus stracił możliwość blokowania (w sensie ja go szybciej minę lewym poboczem niż on tam dojedzie z prawego pasa), wiec kiwnąłem tylko głową do nowego kolegi i poleciałem.
Tak się złożyło, że na światłach przed mostem zwierzynieckim było czerwone. Kiedy zapaliło się zielone, to w lusterku widziałem, że kolega się już prawie przepchał. Śledziłem go w lusterku i widziałem, że dociska za mną. Zwolniłem za mostem tak, żeby zielone zdążyło zgasnąć i żebyśmy obaj tam czekali. Ja zająłem prawy pas, on lewy.
Klasyk. Niby nic się nie dzieje, niby jakieś uprzejme spojrzenie, niby pełny luzik... ale dwie jedyneczki wbite równiutko ze zgaśnięciem zielonej strzałki.
I wtedy już wiedziałem. Sirius biznes... a przed nami 'testowy'...uuu ten dzień zaczyna się lepiej niż myślałem!
Zielonego światła już nie zobaczyliśmy. Start był na pomarańczowym. Ostre żyłowanie GSa, ale jamaszka wychodzi na prowadzenie i powoli ale równo ucieka... do czasu.
Przed samym testowym zaczynam go doganiać. Nie widzę światła stopu, ale ewidentnie odpuszcza. Ha! Po zewnętrznym łuku śmigam go z bardzo dużą przewagą.
Na kolejnych czerwonych światłach ani razu już nie spojrzał na mnie. Jako, że znam te światła to na podstawie świateł prostopadłego kierunku jestem w stanie z dokładnością do ułamka sekundy określić kiedy się zapali moje pomarańczowe. Postanowiłem go dobić i ruszyłem ułamek sekundy przed pomarańczowym. Już mnie nie próbował gonić, ani się przeciskać.

Przy Wawelu obecnie remonty, więc korki jak jasna cholera. Przeciskam się. Niby z uwagą, niby ostrożnie, ale jednak gdzieś tam w głowie kołacze pieśń zajebistości.
Przy skrzyżowaniu Dietla ze Stradomską jest pas do skrętu i w prawo i w lewo, do tego dwa pasy na wprost. Przez to te dwa środkowe są dość mocno ściśnięte i tam często nie da się przecisnąć. Nauczony ponad setką takich przejazdów do pracy szybciutko wybrałem jeden z pasoskrętów i lecę do pole position. Peszek, remonty. Na końcu pasa stoi sobie barierka. Trzeba uciec wcześniej. Wypatrzyłem sobie. Przed pierwszymi dwoma autkami da się już jechać, więc wystarczy szybciutko wbić się na nowy tor ruchu. Żaden problem zrobić na szybkości. Ja? Demon szybkości? Mistrzunio? Przechuj? Kozak? no kurwa...
Mój ulubiony manewr, mocne złożenie, aż prawie do przewroty, mocno gaz do wyprostowania moto, od razu z tylnym hamulcem, żeby zwolnić do dokładnie takiego samego manewru w drugą stronę. Niby wszystko cacy.
Pierwsze auto (dostawczak), za którym właśnie się miałem znaleźć, wyjechało trochę na pasy i uznało, że cofnie nieco...
Niby nie jest to codzienna akcja, ale w sumie mogłem przewidzieć, że skoro wyjechał prawie do połowy pasów to może mu przyjść do głowy, żeby cofnąć. Zresztą miejsca za sobą miał sporo, nie przez przypadek właśnie w to miejsce celowałem.
Ale nie zauważyłem i nie przewidziałem. Pieśń zajebistości w głowie grała w najlepsze, zagłuszając.
Zrobiłem wszystko to samo, tylko bez tylnego hamulca. Czysta ruletka. Gdyby był tam piasek, to bym wyjebał jak złoto. Na szczęście nie było, wiec bardzo mocny skręt wykonany znacznie szybciej cudem wyszedł. Nie ujebałem nikomu lusterka nawet i nikt nie zdążył nawet opierdolić głupiego dawcy, który tu jakieś cyrki odstawia. Od razu zielone się zapaliło i poleciałem.
Po raz kolejny debilowi się upiekło. Ale ja wiem swoje, będę musiał w końcu zapłacić za swoje cwaniactwo.
... ale i nie to jest najgorsze.
Najgorsze jest to, że teraz tu siedzę, jestem świadomy tego wszystkiego, nawet przed samym sobą jest mi głupio, ale.... założę kask, zrobi się w głowie pstryk, na ramieniu się pojawi mały, rogaty czarny, z widłami...

... i szepnie do ucha...
'przecież fajnie było. czemu nie spróbować jeszcze raz'

2 komentarze:

  1. Otoz to. Nawet sobie obiecujesz "tak glupio to juz nigdy nie pojade", a potem garnek na leb, kilka zakretow... I chuj, jak zwykle

    OdpowiedzUsuń